Rok 2023 już za nami i większość pewnie już o nim zapomniała. Ale tutaj wjeżdża Offcheck cały na biało i służy pomocą w przypomnieniu co ciekawego wydarzyło się za Oceanem w światku rapowym. Skupiłbym się na trzech pozytywnych aspektach. Po pierwsze, amerykański mainstream był w tym roku w całkiem niezłej formie i dostarczył kilku niezłych materiałów. Po drugie, alternatywno-abstractowa część sceny ma się dobrze i uraczyła nas bardzo dobrymi i przystępnymi dla słuchacza projektami. I po trzecie, trap is not dead! Reprezentanci nowoczesnej sceny rapowej dali w roku 2023 mnóstwo frajdy i pokazali, że nadal można robić tę muzykę w ciekawy sposób, bez względu na rejon Stanów Zjednoczonych. Zapraszam na moje niebananowe podsumowanie.

Honourable mentions (albo honorable, cholera nigdy nie pamiętam):

Armand Hammer „We Buy Diabetic Test Strips”

City Girls „RAW”

Gabe Nandez „Pangea”

Drake „For All The Dogs”

WifiGawd „Block Music”

Lil Uzi Vert „Pink Tape”

30. Metro Boomin Presents „Spider-Man: Across The Spider-Verse”

Zaczynamy od cudownego soundtracku do najnowszej części przygód Spider-Mana. W ubiegłym roku miałem okazję podzielić się swoimi odczuciami z nim związanymi. Pieczę nad całym projektem sprawował Metro, także można być spokojnym o jego jakość. Kawał dobrego, mainstreamowego rapu. Dużo pięknych tracków i znowu Don Toliver z refrenem roku.

29. Lil Darius/Tay Keith „Yung N Turnt”

Uwielbiam takie totalnie przypadkowe strzały. Wpadłem na ten projekt sprawdzając, co tam Tay Keith robił w ubiegłym roku i znalazłem taką perełkę, nagraną we współpracy z młodziakiem z Georgii. Bangerowy album, którego każdy odsłuch to czysta rozrywka. Tay Keith to jeden z najlepszych speców od Memphis trapu i kolejny raz w swojej karierze dostarcza collab album tętniący brzmieniem jednego z najważniejszych rapowych miast w USA.

28. 41 „41 World: Not The Album”

Ten projekt przybliżał już na łamach Braku Kultury mój człowiek Jimmyashh. Dawno nie było nowego drillu, toteż New Jersey wyskoczyło ze swoją wersją. Zdecydowanie bardziej rozmelodyzowaną i tempem mocniej wchodzącą w afrotrap. Kolejna niesamowicie przyjemna i zajmująca pozycja dla fanów różnych elektronicznych wykrętów.

27. Currensy/Harry Fraud „Vices”

Jeden z najbardziej synergicznych duetów ostatniej dekady. Kiedy Currensy łączy siły z Harrym Fraudem, to możemy być pewni, że do odsłuchu wyjdzie co najmniej dobry produkt. „Vices” to godny następca takich projektów jak chociażby „Cigarette Boats”, „The Marina” czy „Regatta”. Przyjemny, wyluzowany rap, który nie forsuje tempa, tylko pozwala sobie pochillować przy odsłuchu.

26. Lucki „s*x m*ney dr*gs”

Od dekady Lucki jest ważną postacią na scenie cloudrapu. „s*x m*ney dr*gs” to kolejna udana płyta w jego dyskografii. Mamy tutaj wszystko, czego można wymagać od tej stylistyki. Sporo głębokiego basu, elektroniczne motywy dalekie od oklepanych mainstreamowych type-beatów oraz rozmelodyzowane, syropowe rapowanie na krawędzi mumble rapu, skupione na normalnych potrzebach człowieka. Materiał swobodnie leci sobie na głośnikach i daje poczucie zaspokojenia po każdym odsłuchu.

25. Mike Dimes „Texas Boy”

Rok 2023 był bardzo udany dla rapu rodem z Teksasu. Na liście jest kilka pozycji z tamtego obszaru i Mike Dimes jest jedną z nich. Jak przystało na typową muzykę z tej części USA, nie mamy tu forsowania tempa. Album powoli kroczy sobie, co nie oznacza, że wieje nudą. Paradoksalnie jest tu sporo trapowych bangerów opartych na samplowanych motywach i mocno dopakowanych basiorem, który ma rozwalać głośniki samochodowe. Za dodatkowy plus należy uznać gościnki między innymi: Denzela Curry’ego, Maxo Kreama, Joeya Bada$$a czy BigXthaPluga.

24. Larry June/Cardo „The Night Shift”

Co zrobić, żeby największy smęciarz na zachodnim wybrzeżu USA brzmiał świetnie? Uzbroić go w kozackie produkcje, najlepiej wyluzowane i cieplutkie jak piasek na kalifornijskiej plaży. Nie ma w tym lepszego speca niż Cardo, który wspaniale czuje g-funk (a nawet nie jest z okolicy West Coast). „The Night Shift” to śliczny album, idealny do wyciszenia, odsunięcia od siebie wszystkich kłębiących się w głowie problemów i zatopienia w dźwiękach. Panowie złapali na nim cudowny vibe, który zmaterializował się w postaci kapitalnego suplementu ciepła w najzimniejsze dni.

23. Killer Mike „Michael”

Zdobywca Grammy musiał znaleźć się na liście. Killer Mike postanowił na chwilę oderwać się od brzmienia Run The Jewels i zamiast muzycznych wariacji El-P, postawił na klasyczny trap ociekający soulowo-bluesowymi naleciałościami. Niesamowicie przyjemny, nostalgiczny projekt idealnie rozbrzmiewający jego zaangażowanym rapem. Jednak troszeczkę brakuje mi specyficznych utworów wiodących, z którymi chciałbym utożsamiać ten album.

22. Ken Carson „A Great Chaos”

Tak jak w ubiegłym roku, w tym również mam przedstawiciela Opium. Oczywiście to jest nadal generyczne rage brzmienie, ale w każdej stylistyce można to zawsze zrobić lepiej lub gorzej. Kenowi Carsonowi udało się to pierwsze. Wydał bardzo dobry materiał pełny rozhisteryzowanej elektroniki na przesterydach okraszonej zapadającymi w pamięć hookami, które słuchacz podświadomie zaczyna bezwarunkowo powtarzać. Damn You, Carti z ekipą.

21. Travis Scott „UTOPIA”

Największe zaskoczenie 2023. Nie jestem fanem Travisa Scotta, nie rozumiem fenomenu jego popularności, nie czekałem na jego album i nie miałem żadnych oczekiwań wobec „UTOPII”. A jednak ten materiał urzekł mnie od pierwszego przesłuchania. Chciałbym, żeby mainstreamowy rap nie schodził poniżej takiego poziomu. Dodatkowo na projekcie znajduje się „THANK GOD”, które jest najbardziej kanyewestowym utworem, jaki dostaliśmy od lat. Jestem z tych osób, które mogą się zgodzić ze zdziwieniem Travisa, że nie wygrał Grammy (co nie oznacza, że nie cieszę się, że nagroda trafiła do Killera Mike’a).

20. TisaKorean „Let Me Update My Status”

Ależ ja nie cierpiałem snapu 20 lat temu (zresztą Adam podobnie). Głównie przez bardzo proste i cukierkowe motywy, które mnie irytowały. A teraz w 2023 TisaKorean wjechał na pełnej i człowiek nie może się oderwać od głośników. Zmienić się nic nie zmieniło, produkcje są nadal proste, motywy też mogły by być ciekawsze, ale nie można im odmówić chwytliwości. Tisa stara się zahipnotyzować słuchacza swoimi powtarzanymi wersami i trzeba przyznać, że udaje mu się to przednio. Czysty entertainment i potężne repeat value. Heli-copter swag, Heli-copter swag…

19. RXKNephew/Harry Fraud „Life After Neph”

Nie ma podsumowania roku 2023 bez RXKNephew. Często w mojej muzycznej historii pojawiał się smutek, że moi ulubieni raperzy nie nagrywają z ulubionymi producentami. Na szczęście Neph i Harry Fraud postanowili zrobić prezent. Uwielbiam, gdy La Musica De Hairy Frog przyjeżdża w bardziej nowoczesnej formie, ale przy tym nadal zachowującej swój nowojorski sznyt. I kiedy na takich produkcjach pojawia się trapowa reinkarnacja Ol Dirty Bastarda, to co może się nie zgadzać? Dostajemy czystą przepiękną improwizację. Wisienką na torcie jest zamykający album banger „Top Chef Neph”.

18. Wiki/Tony Seltzer „14K Figaro”

Wiki jest stałym bywalcem moich podsumowań. Między innymi lubię go za to, że wybiera tworzenie albumów z konkretnymi producentami. W 2023 trafiło na jednego z najlepszych bitmejkerów nowojorskiego podziemia – Tony’ego Seltzera. Jeżeli ktoś zastanawia się, w czym tkwi jego geniusz, to polecam odpalić „Fried Ice Cream” i czekać na zmianę podkładu, kiedy wpada przerobiony bit do „Candy Shop”. Wow, chyba mój ulubiony muzyczny moment ubiegłego roku. Takie trochę cloudowe produkcje w połączeniu z jednym z najsprawniejszych raperów naszych czasów dają świetny efekt. Świetna seria Wikiego trwa dalej.

17. Jeezy „I Might Forgive… But I Don’t Forget”

Weteran sceny w Atlancie jest aktywny od lat i jego materiały trzymają poziom co najmniej solidny. Ale w 2023 Jeezy wjechał z być może swoim najlepszym albumem oraz przyszłym trapowym klasykiem. Całość podzielona jest na dwie części – pierwsza na bitach różnych producentów, druga w całości produkowana przez J.U.S.T.I.C.E. League. Klasyczne brzmienie Atlanty w najlepszym tego słowa znaczeniu. Świetny materiał i przykład, że można zrobić 1,5-godzinny trapowy album, który nie zanudza tylko walczy o uwagę słuchacza. Cudowna historia, oby wszyscy raperzy się tak starzeli.

16. Danny Brown „Quaranta”

Coś się zaczyna i coś się kończy. Tylko zazwyczaj te zakończenia nie są przyjemne. Na szczęście Danny Brown postarał się i jego ostatni album dla Warp Records to nie żaden odrzut, tylko kawał bardzo jakościowego rapu. Jeden z największych wykrętów na scenie postawił na mocno abstractową stylistykę, która momentami skręca w okolice klasycznego brzmienia. Dodając do tego osobiste teksty Browna, całość staje się kapitalną, spójną bryłą, od której nie można się oderwać.

15. 03 Greedo „Halfway There”

Połowa drogi to idealny moment na projekt „Halfway There” (to zupełny przypadek, że znalazł się na tym miejscu – tak było, nie kłamię). 03 Greedo tymczasowo udało się odsunąć problemy z prawem (z naciskiem na tymczasowo) i w roku 2023 uraczył nas mocnym projektem. Trochę go nie było, także materiał trwa trochę czasu (1,5 h), ale zupełnie się nie dłuży nawet pomimo tego, że sporą część stanową trapowe balladki. To jest jednak siła 03 Greedo, że potrafi przykuć słuchacza do swoich tracków. Bije z nich jego charyzma i głód tworzenia, a dodając niesamowitą i charakterystyczną stylówę, to całość materiału staje się niesamowicie przyjemna w odsłuchu.

14. Earl Sweatshirt/The Alchemist „Voir Dire”

Współpraca, która musiała się wydarzyć, w końcu obaj panowie czerpią pełnymi garściami z muzycznej spuścizny Madliba i MF Dooma. Tylko czy dostaliśmy nowe „Madvillainy”? No nie do końca, ale „Voir Dire” jest zdecydowanie mniej surowe i mroczne, pełne ciepłych i rytmicznych melodii. Całe szczęście Alchemist znowu wyciągnął swoje magiczne pudło z samplami i przygotował przepiękne bity. Natomiast Earl pokazał, że jest jednym z najlepszych raperów, jeżeli chodzi o poruszanie się po drumlessowych bitach.

13. MIKE „Burning Desire”

Jeżeli MIKE znajduje się na tej liście to zdecydowanie wydał coś… nie do końca MIKE’owego, a jednocześnie full of him. „Burning Desire” to jego zdecydowanie najbardziej przypadający mi do gustu projekt. Nasz bohater zawsze słynął z kreatywnego poszukiwania własności intelektualnej, którą można wykorzystać. Przepięknie wysamplowany album, cudownie brzmiący nawet pomimo charakterystycznej dla MIKE’a abstractowej sekcjorytmicznosceptycznej konwencji. Jednakże za każdym razem, gdy może wkradać się zamuła, to twórca wychodzi naprzeciw i pomaga cudownie dobranymi dźwiękami. Dla mnie trafił idealnie i „Burning Desire” to bardzo dobre słuchadełko.

12. Billy Woods/Kenny Segal „Maps”

Do Billy Woodsa zawsze miałem słabość, czy to solo, czy w ramach Armand Hammer. W 2023 roku wydał z Kennym Segalem swój najbardziej przystępny dla ogólnego słuchacza album. Już otwierające „Kenwood Speakers” pokazuje, że na tym projekcie Billy poszedł trochę inną brzmieniową drogą. Kolejne tracki to cudowny przelot przez bardziej klasyczne lub wchodzące nawet w modus operandi Griseldy utwory, okraszone perełką w postaci mocno altrapowe „Baby Steps”, które z miejsca stało się moim ulubionym utworem Pana Woodsa.

11. ICECOLDBISHOP „Generational Curse”

Słuchasz tego projektu pierwszy raz i od razu w głowie tli się oczywiste porównanie. Ale nie chcesz go wypowiadać na głos. Przy drugim odsłuchu już jesteś pewny, że to podobieństwo, o którym pomyślałeś, nie jest przypadkowe. Dajesz sobie chwilkę odpoczynku i wracasz do „Generational Curse” po czasie. Trzecie podejście daje ci całkowitą pewność. Od czwartego odsłuchu już tylko zastanawiasz się, dlaczego „Mr Morale & The Big Steppers” nie zostało nagrane na podobnych bitach i w podobnym klimacie. Przewspaniała robota Icecoldbishopa.

10. BigXthaPlug „AMAR”

BigXthaPlug to kapitalny i charyzmatyczny raper, który od razu przykuwa uwagę swoją nawijką. Nie siłuje się z bitem, tylko wbija na niego i leci cały utwór. Plus ma świetne niskie głosiwo, które sprawia, że nawet jakby nawijał o rutynowym cotygodniowym zakupie nabojów do AR-15 na stoisku w Walmarcie, to brzmiałoby jak najpoważniejsza decyzja w życiu. Na „AMAR” produkcyjnie dostajemy piękną gamę samplowanych trap podkładów, które idealnie pasują do głównego bohatera. Wspaniały album rodem z Teksasu, mocno nawiązujący do brzmienia UGK. Gdzie wady?

9. RealYungPhil „Victory Music”

Projekty rapera przybliżyli już wcześniej na łamach Braku Kultury Ania i Jimmy. „Victory Music” to collab album z dwoma producentami – Gudem i Woesumem. Trzeba im oddać, że są najlepszym co przydarzyło się szwedzkiej produkcji muzycznej od czasów nieodżałowanego Deniza Popa. Razem z RealYungPhilem stworzyli cloudrapową piękność. Delikatna elektronika świetnie komponuje się z chropowatą nawijką rapera. Kolejne tracki spokojnie płyną sobie w przestrzeni, nostalgia wylewa się z każdego dźwięku. Oby więcej takich nieprzypadkowych połączeń w rapie.

8. Young Nudy „Gumbo”

Zdecydowanie najlepszy album Nudy’ego w erze post-bourne’owskiej. COUPE już pokazał, że współpraca z nim może być dobra dla reprezentanta mrocznej Atlanty. Ale dopiero „Gumbo” jako całość przekonuje mnie do siebie. Spokojny album, który mógłby nawet być wzięty za dzieło rodem z przeciwnego wybrzeża USA, ale dzięki charakterystycznemu dla Atlanty rozmelodyzowanemu sznytowi, ostatecznie przebijają się korzenie. Kapitalny Nudy kolejny raz zgłasza swoją kandydaturę do ścisłego topu raperów ze stolicy Georgii. Już spokojnie jest w Top 5, a moim skromnym zdaniem nawet w Top 3. Obok niego Future i ten, który w beefie zniszczył karierę Young Thuga, czyli RICO.

7. Rx Papi „My Name Is My Name”

Ekipa Rx ma w tym roku więcej reprezentantów na liście. Papi wydał w 2023 świetny album „My Name Is My Name”. Bardzo surowe trapisko, które wali w łeb niczym obuch. Już same podkłady niosą w sobie duży ciężar, będąc soundtrackiem do thrillera. Rx Papi wlatuje na nie bez pardonu, z mocno offbeatową, nierzadko pozbawioną przerw nawijką, charakterystyczną oprócz Nepha dla chociażby Stinc Teamu. „My Name Is My Name” jest mroczne jak przebieżka miejskimi ulicami nocą, gdzie co chwilę delikatnie odchylasz głowę, żeby sprawdzić, czy ktoś cię nie śledzi. Niesamowita petarda.

6. JPEGMAFIA/Danny Brown „Scaring The Hoes”

Wspólny projekt dwóch czołowych postaci sceny alternatywnego rapu w USA oznaczał duże oczekiwania, szczególnie wśród bardziej niszowych słuchaczy. I z niesamowitą przyjemnością mogę napisać, że twórcy udźwignęli ten ciężar. „Scaring The Hoes” to kapitalne połączenie dwóch zwariowanych flow położonych na bitach, które starają się jak najbardziej uciekać schematom. Jednocześnie nadal nie jest to przyciężki deathgripsowy styl pozbawiony melodyczności. Plus nie spodziewałem się, że JPEGMafia nagra maddencore’owy utwór, który przy okazji pomoże dowiedzieć się słuchaczom, kim był Vontaze Burfict. Ale to cały Peggy. Nie wiem, czy duetowi udało się przestraszyć panie, ale mnie nie i zawsze chętnie wrócę do tego projektu.

5. Papo2oo4/Subjxct 5 „PAP On P.E.D’s”

Uwielbiam muzyczne wizje Subjxcta. Zawieszone gdzieś między abstractami, klasycznym boombapem oraz bardziej nowoczesnymi brzmieniami. „PAP On P.E.D’s” to wspaniała, mocno olschoolowa płyta. Rozbrzmiewa wspaniałymi, pokręconymi samplami i pięknie zaprogramowanymi bębnami Subjxcta. Pap2oo4 to niesamowicie charyzmatyczny i stylowy raper, który dzięki swojej wspaniałej nawijce będzie się wyróżniał na każdym bicie. Całe szczęście, że ma okazję wyróżniać się na bardzo jakościowych produkcjach. Moim zdaniem jest to najlepszy album duetu Papo/Subjxcta i cieszę się, że jest kolejnym, który mogę wyróżnić.

4. Veeze „Ganger”

Detroit od dawna jest cudownym kotłem muzycznym. I kolejnym artystą, który postanowił sowicie zaczerpnąć z tego gara jest Veeze. Michigan trap w ostatnich latach zaczął zdobywać coraz większą popularność za sprawą Tee Grizzleya, Babyface Raya czy Payrolla Giovanniego. Natomiast nasz bohater spróbował ugryźć to jeszcze w inny sposób. Takich czystych Michigan trap type-beatów jest na „Ganger” niewiele. Czuć za to połączenia z underground trapem z Atlanty czy Nowego Jorku. I jest to świetna mieszanka, nawet pomimo swojej brzmieniowej surowości. W takich warunkach stworzenie albumu o tak kapitalnej słuchalności jest sporą sztuką i należy się docenienie.

3. Key Glock „Glockoma 2”

Key Glock od lat buduje swoją renomę. Ma dosyć solidną dyskografię, ale mimo wszystko do tej pory pozostawał w cieniu dla słuchaczy rapu. Dlatego moje serduszko niezmiernie cieszy, że „Glockoma 2” odbiła się tak szerokim echem. Jest to przecudowny Memphis trapowy album, pełen wszystkiego najlepszego co to miasto ma muzycznie do zaoferowania. Głębokie bębny basowe, cykające 808, bardzo mocno podkręcone werble (Juicy J influence) oraz mroczno-smutno brzmiące melodie. W tym wszystkim świetny Key Glock, który spina i ciągnie materiał. Zdecydowanie jego najlepszy solowy album.

2. Sexyy Red „Hood Hottest Princess”

Sexyy Red zastała St. Louis miękke i zwisające wszystkim, a zostawia je sztywniutkie i postawione do pionu. Co najważniejsze – znowu na rapowej mapie USA. „Hood Hottest Princess” to album, który nie walczy o uwagę słuchacza, on ją przejmuje szturmem. Całość jest taka sama jak singiel „SkeeYee” – chamska, bezpośrednia i niesamowicie nośna. Mnóstwo mocarnych trapowych kompozycji, mających jasno dać do zrozumienia, dlaczego mamy do czynienia z najgorętszą księżniczką na kwadracie. Ciężko się w tym albumie nie zakochać, bo ma okrutne repeat value. Oj, Sexyy Red rzuciła rękawicę koleżankom z branży. Ciekawe, jak muzycznie zareagują.

1. RXKNephew „Till I’m Dead”

Bohater roku 2023. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że ubiegłoroczna wydawnicza obstrukcja Nepha to jedna z najpiękniejszych rzeczy w USA rapie od runu Chief Keefa w latach 2012 – 2013. Mnóstwo świetnych kawałków nagranych w różnych stylówkach. „Till I’m Dead” to nowoczesny projekt, na którym za produkcję odpowiadał tutaj Rx Brainstorm. Ogólnie mamy do czynienia z cloudrapem połączonym z szybszymi, bardziej klubowymi bangerami. I w tym wszystkim nieskrępowany RXKNephew, który bardziej skupia się na wyrzucaniu strumieni świadomości niż rapowaniu, ale jest w tym mistrzem. „Till I’m Dead” to najmocniej flirtujący z mainstreamową muzyką album. Niełatwo jest stworzyć taki projekt, unikając przy tym nadmiernej generyczności. Neph i Brainstorm wychodzą z tej potyczki obronną ręką. Muzyczna piękność.