Pomimo kultowego statusu wśród hip-hopowej starszyzny (śmiem twierdzić, że cała generacja polskich hip-hopowców wychowała się na A Long Hot Summer) i regularnych tras koncertowych po Europie – po premierze albumu The Falling Season odniosłem wrażenie, że popularność Masty Ace’a powoli się zmniejsza. To nadal była dobra płyta, Ace nadal wykorzystywał ideę koncepcyjnego LP w pięknym stylu… Ale nie odbiła się takim echem, jakim powinna, szczególnie biorąc pod uwagę, że stanowiła stylistyczny powrót do Disposable Arts i A Long Hot Summer. Mogłem zrozumieć nieco słabszy odbiór Arts & Entertainment z Edo G oraz MA_DOOM: Son of Yvonne na bitach MF DOOM-a, ale cisza po The Falling Season była już niepokojąca. Z tym większym zadowoleniem przyjąłem grupową zajawkę po wydaniu A Breukelen Story – pierwszego albumu Ace’a z Marco Polo. Jeszcze bardziej radujące było to, że płyta okazała się jedną z najlepszych w 2018 roku. Jej kontynuacja – Richmond Hill ukazała się 26 stycznia br. I chociaż wydaje się, że nie robi aż takiego hałasu, jak poprzedniczka – to trzyma wysoki poziom oraz dorzuca nieco dynamiki i highlightów do zapętlania.
A Breukelen Story było bardzo luźno oparte na historii przeprowadzki Marco Polo z Kanady do Nowego Jorku i podejmowanych prób rozhuśtania kariery hip-hopowego producenta. Richmond Hill cofa się do jego szczenięcych lat w Ontario, poczynając od momentu narodzin. Opowieść prowadzą tak naprawdę jedynie skity, w których narratorem jest sam Marco Polo. Teksty Ace’a wykazują większą swobodę w podejmowanych tematach i koncept jest na Richmond Hill traktowany jeszcze luźniej niż na A Breukelen Story. Mnie to cieszy – odnoszę wrażenie, że narzucone z góry, sztywne koncepty często ograniczają raperów i przynoszą nijakie efekty. Jednocześnie podkreślam: uważam Mastę Ace’a za jednego z raperów wystarczająco kreatywnych, by podołać zadaniu.
Żeby nie być gołosłownym, na Richmond Hill pojawiają się utwory m.in. o diecie roślinnej (Plant Based), poważnych problemach zdrowotnych (Life Music), nieodpowiedzialnym zarządzaniu środkami finansowymi i wydawaniu fortuny na buty (Jordan Theory), niszczeniu społeczności przez narkotyki i przestępczość (P.P.E.). Są też tematy bardziej standardowe: miłość (Outside In), zabawy w porównywanie się do superbohaterów (Hero) i liryczny trening, w którym MC łączy ostatnie i pierwsze słowa następujących po sobie wersów (Connections). Cenię, że pomimo poruszania problematyki, w której łatwo o moralizatorskie potknięcia i wybrzmiewanie jak nudzący kaznodzieja – Ace umiejętnie takiego tonu unika. To jest po prostu starszy ziomek, z którym wymieniasz się poglądami i historiami. Jest to odświeżające szczególnie dla słuchaczy, którzy nadal mają w pamięci traumę słuchania polskich raperów sprzed lat, traktujących słuchaczy jak idiotów i sprzedających im tanie uliczne nauki jak prawdy objawione.
Produkcja na Richmond Hill to dokładnie takie bity, jakich należy oczekiwać po Marco Polo. W porównaniu z A Breukelen Story – wydaje mi się, że znajdziemy tu kilka jaśniejszych punktów więcej. Ja zapętlam Life Music, Outside In i Heat of the Moment częściej niż jakikolwiek utwór z poprzedniego albumu duetu. Natomiast przyznać trzeba, że takie kurczowe trzymanie się strefy komfortu przez bitmejkera może być uznane za wadę płyty. Nie ma tutaj nic odkrywczego – melodyjny sampel lub dwa, twarde bębny, czasem jakiś nieśmiało wycięty wokal (rewelacyjne wykorzystanie wersu „We eat (…) salads and make rap ballads” Ghostface’a w Plant Based)… Formuła dopracowana przez producentów rapowych do perfekcji jeszcze w latach 90-tych sprawdziła się i w tym wypadku. Richmond Hill nie zawiera w mojej opinii ani jednego słabego bitu. Jednocześnie – w czasach wykręconych eksperymentów zarówno po trapowej, jak i abstrakcyjnej stronie płotu – nie wykluczam, że wiele osób opisywany tutaj album zwyczajnie znudzi. Natomiast – fani boom-bapu krzywiący się gdy słyszą jakiekolwiek krzykliwe innowacje będą wniebowzięci. Marco Polo to producent, na którym zwyczajnie można polegać. Wyraźnie wycelowuje swoją twórczość w konkretną grupę odbiorców, i w 90% przypadków trafia idealnie.
Podobnie zresztą rzecz ma się z Mastą Ace’em. Od lat wiemy, czego się po nim spodziewać. Nawet jeśli potrafi zaskoczyć nas tematyką pojedynczych utworów czy zarapowanymi wersami, to ogólny vibe/zestaw emocji jakie wywołuje w słuchaczu, nie zmienia się. Nikt nie czeka tutaj na jakieś akrobacje językowe, niesamowite przyspieszenia, poczwórne rymy czy agresywne ryczenie na wyimaginowanych przeciwników. Porównanie do starszego ziomka opowiadającego historię sprawdza się również tutaj – Ace nie jest bardzo ekspresyjny ani dynamiczny, ale potrafi zainteresować i wywołać emocje. Z uwagą słucha się opowieści o problemach podczas trasy koncertowej w Danii w Life Music czy niemądrych (a co najmniej pochopnych) wydatkach podmiotu lirycznego w Jordan Theory. Ace sprawia, że po prostu łatwo przejmować się jego historiami i czekać na kolejne wersy. A to jest dar, który chciałoby posiąść tysiące lepszych technicznie raperów.
Bardzo dobrze wypadli goście – w większości naprawdę dołożyli swoje cegiełki do jakości utworów. Szczególnie fajnie słucha się młodych wymiataczy z Coast Contra w Certified. Niekoniecznie był to oczywisty wybór, więc wśród przewidywalnej reszty nawet łatwiej im błyszczeć. Inspectah Deck jak zwykle zawiesza poprzeczkę wysoko i wymaga od współtwórców co najmniej doskoczenia do niej. Tym bardziej że przecież superbohaterska tematyka utworu Hero to jego chleb powszedni. Blu jest świetnym, inteligentnym tekściarzem, zatem skoro dostał taką okazję do popisu, jak pięknie wyprodukowany Below the Clouds, to poszedł „jak po swoje”. Che Noir rapuje z pozycji pieniądza w Money Problems – i pomimo nieco banalnej koncepcji, potrafiła zarapować tutaj ciekawą i łapiącą za serce zwrotkę.
Tak, Richmond Hill to w gruncie rzeczy kolejna porcja tego, co znamy. I co z tego? Ubóstwiane zespoły rockowe i metalowe serwują swoim fanom identycznie brzmiące longpleje przez całe dekady. Masta Ace i Marco Polo dali nam dojrzały, jakościowy album hip-hopowy, którego mogliśmy się po nich spodziewać lub wręcz go od takich weteranów wymagać. Kolejni hip-hopowi „panowie po 50-tce”, których dzieła znajdują się na wysokich miejscach w podsumowaniach roku. Miło to obserwować.