Jeżeli regularnie sprawdzasz, co w trawie piszczy, jeśli chodzi o polską muzykę, to dream-popowy duet Coals nie powinien być Ci obcy. A tak się składa, że w tym roku wydali płytę, która wymiata. „Sanatorium” to ich pierwszy longplay w ojczystym języku, przepełniony zarówno chwytliwymi trackami („nowy świat”, „dzwony”), jak i bardziej abstrakcyjnymi utworami („duuuch”, „batalija”). Album ten spełnił chyba wszystkie moje oczekiwania już przy pierwszym odsłuchu. Dlatego krótko po nim – zachwycona kosmicznym brzmieniem „nowych” Węgli – postanowiłam sprawdzić, czy obronią się oni w wersji live (spoiler: zrobili to).

Doświadczenie zaczęło się dla mnie w momencie dojechania do Gdańska, zniecierpliwiona czekałam, aż wybije 19 i otworzą bramki. W chwili wejścia do budynku przy Elektryków natknęłam się na próbę, co tym bardziej mnie rozemocjonowało. Później – znów zniecierpliwiona – stałam pod sceną odliczając do godziny 20, a choć z głośników leciała PJ Harvey, to jednak wolałam by Kacha już wyszła. Nagle cały klub rozświetliły fioletowe reflektory, a z estrady zaczęła dobiegać moja ulubiona piosenka z „Sanatorium”, czyli „batalija”. Takie otwarcie wbiło mnie całkowicie w podłogę, szczególnie że słuchając krążka w domu zastanawiałam się, jak na żywo będzie brzmiał kawałek, który jest tak wymagający.

Choć – o ile dobrze pamiętam – „sleepwalker” i „Weightless'” zostały zagrane dwukrotnie, to szczerze powiem, że dobór setlisty był naprawdę trafny. Poza tym, nareszcie usłyszałam Kachę na żywo, a jedyny komentarz jaki potrafiłam z siebie wydusić po koncercie to „wow”. Skala i barwa jej głosu rzeczywiście wynoszą pod niebiosa. Tak samo sprawa wygląda z Łukaszem i Bobkiem – nie dość, że porywali publikę humorem, to jeszcze wkładali całe serce w oprawę instrumentalną utworów. Również zasługują na „wow”. Wśród rzeczy, które panowie zgrabnie obrócili w żart znalazła się nawet awaria gitary basowej. Dzięki ich luźnemu podejściu, nie sposób gniewać się na obsuwę i zamieszanie powiązane z usterką. Chociaż wydaje mi się, że chłopak krzyczący „jebać bas!” mógł mieć zgoła inne zdanie niż ja.

Jedyne, co mogę wypunktować jako minus tego koncertu to jego długość. Razem z pożądanym przez publikę wyjściem na bis całe wydarzenie trwało około godziny. Prawdą jest, że taka wada dobrze świadczy o zespole, występ się kończy, a fani zamiast skandować „jeszcze jeden”, wolą wołać „jeszcze siedem”. Artyści zdecydowanie obronili materiał znajdujący się na „Sanatorium”, znakomicie ukazali klimat płyty na żywo. Wychodząc z klubu czułam się, jakbym właśnie skończyła wypoczynek w kurorcie, choć obolałe od stania nogi mówiły co innego. Jeśli przytrafi Ci się okazja, że Węgle będą grać w Twojej okolicy, to mogę przekazać jedno – tylko głupiec by nie poszedł.