Pożegnaliśmy rok 2022. Był to świetny okres w amerykańskim rapie. Obfitował w zapadające w pamięć produkcje reprezentujące każdą odmianę najpopularniejszej muzyki w USA. Wstępna Offchecklist zawierała ponad 70 pozycji. I na dobrą sprawę każda z nich mogłaby trafić do tego zestawienia. Ale cóż, trzeba było to zredukować. Oto najlepsze albumy roku 2022 wydane w Stanach Zjednoczonych.
Honourable mentions:
Juicy J/Lex Luger/Trap-a-holics „Crypto Business”
Nas/Hit-Boy „King’s Disease III”
Roc Marciano/The Alchemist „The Elephant Man’s Bones”
Cities Aviv „Man Plays The Horn”
Cousin Stizz „Just For You”
Big Moochie Grape „East Haiti Baby”
Mavi „Laughing So Hard, It Hurts”
30. Van Buren Records „DSM”
Zaczynamy od Griseldy, tylko tej z Bostonu (też zaczyna się na literę B). Zwariowany kolektyw ze stanu Massachusetts znowu uraczył nas collab albumem. I to jest tak samo wciągający pokaz umiejętności (solowych oraz wspólnych) na zróżnicowanych podkładach. Żeby nawiązań do Griseldy nie było za mało, to w drugiej części materiału dostajemy kilka tracków na typowych bitach używanych przez ekipę z Buffalo plus w utworze „The Source” gościnnie pojawił się Conway The Machine.
29. Pink Siifu/Real Bad Man „Real Bad Flights”
Już okładka pokazuje, z czym jeść ten album. To maksymalnie wychillowany, lekki projekt, który pozwala słuchaczowi odlecieć i przemykać wśród delikatnych, przyjemnych dźwięków. Trzeba oddać, że prym zdecydowanie wiodą tu kapitalne kompozycje Real Bad Mana, które uważam za najlepsze, jakie od niego wyszły. To on jest na „Real Bad Flights” pilotem, a Pink Siifu wraz z plejadą ciekawych gości, w tym z duetem Armand Hammer oraz Boldym Jamesem, są załogą, która ma jeszcze bardziej umilić przelot. Na taką podróż pierwszą klasą czekam zawsze.
28. Rico Nasty „Las Ruinas”
Rico Nasty postawiła na mocno klubową stylistykę. Akurat dla tak bardzo ekspresyjnej i sugestywnie rapującej artystki jest to niesamowicie ciekawe połączenie. Pomimo tego, że co drugi utwór zawiera dość ciężkie, kłujące dźwięki, „Las Ruinas” jako całość lekkostrawnie płynie w czasie i zupełnie nie męczy słuchacza. Dodatkowym plusem są dwa gościnne występy utalentowanej koleżanki – Bktheruli. Oby jak najwięcej takich gatunkowych eskapad w rapie.
27. Earl Sweatshirt „SICK!”
Po dwóch mocno lo-fi projektach z dużą barierą wejścia, Earl wrócił w bardziej przystępne rejony. Dostajemy zdecydowanie więcej rytmiki i melodii. Przy czym to nadal jest ewidentnie album Earla Sweatshirta, który niespiesznie snuje się, dając słuchaczom szansę wgryźć się w opowiadania gospodarza, głównie dotyczące walki ze sobą samym i utrudniającym wszystko otoczeniem. Wciągający i bardzo udany projekt, pozostawiający lekki niedosyt i chęć na kolejny materiał. Może bardziej optymistyczny.
26. Pierre Bourne „Good Movie”
W roku 2022 Pierre Bourne zdecydował się zabrać nas do kina na film romantyczny. Oczywiście to dosyć luźny koncept. Ale Bourne potrafił go pięknie zrealizować. Zbiór historii z życia damsko-męskiego, może czasem zbyt naiwnych, jednak przecież takie bywają. Ubrane w piękne, rozmarzone dźwięki Bourne’a. Koniec końców jest to Dobry Film.
25. ShittyBoyz „Trifecta”
Scam raperzy z Detroit zaliczyli przełomowy rok. Wydali dwa bardzo dobre albumy zespołowe, BabyTron został w końcu dostrzeżony dzięki XXL Freshmen i wbił na pułap ponad 1 mln słuchaczy na Spotify. I BARDZO K***A DOBRZE! To kapitalny raper i zasłużył na choć odrobinę fejmu. ShittyBoyz zauroczyli mnie swoją muzyką już jakiś czas temu. Szczególną uwagę zwracało to, że nie stronili od ślicznych miami bass type bitów. Teraz jest tego mniej, bo skręcili bardziej w Michigan trap oraz Stinc Team West Coast klimaty (jak ci ludzie w Detroit kochają west coast to głowa mała), ale nadal trafiają się takie perełki jak „Taliban Ties”.
24. Westside Gunn „HWH 10”
Ten album powinien się nazywać „Westside Gunn Presents: 10”. Szef Griseldy zaserwował nam przyjemną składankę wypełnioną ciekawymi kolaboracjami z m.in. Doe Boyem, ASAP Rocky’m, Run The Jewelz czy Mos Defem (bo z Panem Kwelim to już nie). „Science Class” okazało się mokrym snem hip-hop headów. W każdym wejściu wspaniale wypadał Stove God Cooks (szkoda, że nie podsumował udanego roku albumem). Skoro już wszyscy się wypowiedzieli o trap type bicie, to zrobię to i ja – uważam, że jest to udana kombinacja Griselda sound z trochę połamanym i niechlujnym cykaczem. Tylko ogółem gospodarz okazał się tak bardzo gościnny, że sam zaginął w tym projekcie. Szkoda, bo to nadal bardzo utalentowany raper.
23. Freddie Gibbs „$oul $old $eparately”
Po bardzo udanych klasycznych kolaboracjach z Madlibem oraz Alchemistem, Freddie Gibbs postanowił nas uraczyć bardziej southern rapowym albumem. Tylko, że to nadal jest dosyć klimatyczny i nostalgiczny projekt. Nie znajdziemy tu singlowych bangerów, raczej delikatne, snujące się kompozycje, ale na których Freddie może pokazać dlaczego jest obecnie topowym raperem. To jest showcase jego całej kariery, bo znajdziemy tutaj również tracki w stylu „Bandany” czy „Alfredo”. I w sumie to jednak mój lekki zarzut, bo liczyłem, że „$$$” będzie full southowym materiałem.
22. Armani Caesar „The Liz 2”
Projekt opisany wcześniej na łamach Brak Kultury przez Ambera. Piękny swag płynie z tego albumu. Słychać, że Armani jest głodna i żądna krwi. A „The Liz 2” to jej statement dla rap świata. Świetnie wypada przede wszystkim jej współpraca z najbardziej rozmelodyzowanym producentem uniwersum Griseldy – Camouflage Monkiem. Pierwsza część „The Liz” była lekkim rozczarowaniem. Natomiast sequel to już rękawica, którą pierwsza dama Griselda Records rzuciła aktualnej królowej East Coast rapu – Princess Nokii. Czekam na odpowiedź.
21. Meechy Darko „Gothic Luxury”
Reprezentant Flatbush Zombies z charakterystycznym głosem wypuścił „gotycki” projekt pełen swoich przemyśleń. Większa część utworów ma nadany symfoniczny sznyt – jest sporo podkładów opartych na klasycznych instrumentach oraz chórach. Tyle, że album pozbawiony jest jałowości, która najczęściej towarzyszy takim projektom. Bębny i basy brzmią rześko, dając bitom potrzebną głębię. „Luksusowe” są zdecydowanie gościnne występy: Black Thought, Busta Rhymes, Denzel Curry i Freddie Gibbs. Meechy Darko może być męczący w dużych dawkach, ale zdecydowanie nie na tym albumie.
20. ATL Smook „Astronaut Lingo 2”
Uwielbiam zatopić się w tych elektronicznych dźwiękach spod znaku rage. Stanowią piękne przełamanie, taką anomalię dla zmysłu słuchu, której ten pożąda. Odrobiny rozmarzenia i odcięcia od świata. ATL Smook nie jest jakimś nadekspresyjnym artystą, ale słychać, że czuję tę stylistykę i potrafi wypełnić ją swoimi liniami i ozdobnikami. W roku 2022 to on był lepszym Yeatem niż sam Yeat.
19. WiFiGawd „Chain Of Command”
Pierwsze wrażenie przy odsłuchu „Chain Of Command” to… chyba coś pokręcili przy robieniu tego materiału, bo dudni jak cholera. Stopy kopią tak, że czuje się je w mózgu. Tyle, że z każdym kolejnym trackiem dostrzega się zamysł. Przy bardzo klasycznych motywach melodycznych oraz mało efekciarskim flow gospodarza, ciężkie, niskie tony nadają projektowi lekkości. Porąbane, co nie? Witam w świecie pięknej wizji muzycznej WiFiGawda.
18. The Cool Kids „Before Shit Got Weird”
Uwielbiam muzyczny bałagan, kiedy na albumach coś się dzieje. I dlatego tak urzekło mnie „Before Shit Got Weird”. Ten projekt wspaniale lawiruje między stylistykami, regularnie zmienia tempo. Dostajemy trochę nowoczesności, trochę klasyki, trochę imprezy i trochę chillu. Album wszelkimi środkami nie pozwala słuchaczowi się znudzić. To jest potężna zaleta, która jest bardzo niedoceniana w obecnych czasach. Wspaniała robota The Cool Kids. Ciekawostka – przy sporej części produkcji, swój wkład miał Beat Butcha z Griseldy.
17. Payroll Giovanni „Back 2 The Basics”
Czekałem na ten moment, kiedy Payroll Giovanni, najbardziej utalentowany traper z Detroit, pójdzie muzycznie w full Michigan trap mode. Bo jednak zawsze trochę lawirował, nawet na „Stack Season”, korzystając z brzmienia innych rejonów USA. I w końcu się doczekałem. „Back 2 The Basics” to pełny muzyczny przekrój tego gatunku i jeżeli ktoś chciałby się dowiedzieć jak brzmi, koniecznie musi sprawdzić ten materiał.
16. Billy Woods/Preservation „Aethiopes”
Na łamach Brak Kultury ten album przedstawił Vitek. Billy Woods z ekipą jak zwykle naciąga granice mojej poznawczości muzycznej. „Aethiopes” to nie jest album na każdą okoliczność. Jednak trzeba mieć odpowiedni mood, żeby wejść w tę tekstowo-dźwiękową gęstwinę i zakończyć podróż na ostatnim tracku. Trzeba oddać, że panowie wykorzystali do maksimum efekt synergii. Niespokojne, poszarpane produkcje Preservationa idealnie podkreślają zaangażowane rapowanie Billy’ego. Plus co chwilę wpadają jakieś mega wyróżniające dźwięki, które nadają projektowi bardzo specyficzne repeat value.
15. French Montana/Harry Fraud „Montega”
Połączenie Frencha Montany oraz Harry Frauda zawsze przynosi magię. To naprawdę wspaniała sprawa, że dwóch facetów tak bardzo czujących się muzycznie, spotkało się na swojej drodze. „Montega” to chyba ich najlepsze wspólne dzieło. Idealne połączenie nowoczesnego, rozmelodyzowanego stylu rapowania z cudownie klasycznie vibe’ującymi bitami, które brzmią niesamowicie świeżo. La Musica De Harry Fraud.
14. Papo2oo4 „Ballerific”
Trochę ten album przybliżył już Jimmy. I w pełni się z nim zgadzam. „Ballerific” wciąga i nie pozwala się oderwać. Jeżeli miałbym wskazać newcomer producenta, którego dzieła trafiły mnie najbardziej to Subjxct 5 byłby w topce. Przez cały projekt czuć chemię, która jest między nim a Papo2oo4. Sam gospodarz pokazuje się z jak najlepszej strony i swoim flow oraz sprawnością używania formy rapowej potrafi przykuć uwagę słuchacza. I tak, potwierdzam, że porównania do 50 Centa nie są na wyrost.
13. Conway The Machine „God Don’t Make Mistakes”
Filar Griselda Records nie wychodzi z formy, o czym pisał już Adam Tkaczyk. Słuchanie jego kolejnych projektów to czysta przyjemność. Odnoszę wrażenie, że spokojnie mógłby zaadaptować dowolny styl rapu i wyszedłby z tego topowy projekt w danym roku. „God Don’t Make Mistakes” to typowy Griselda type projekt przypominający soundtrack do filmu z gatunku blaxploitation. To są idealne warunki dla Conwaya, który może pokazać swoje umiejętności.
12. Tony Shhnow „Reflexions”
Więcej ciekawych raperów, Atlanta wytrzyma. „Reflexions” to zbiór różnorodnych stylistycznie utworów. Słuchacz dostaje mieszankę spokojnych laid-back tracków („Summer Off Relaxxx”, „Forgive Don’t Forget”, „Days Get Cold”) pomieszanych z elektronicznymi bangerami („Park My Car”, „Go!”, „In Tha Trunk”). Znalazło się nawet miejsce dla tak wykręconej kompozycji jak „Bape”. Wisienką na torcie jest ostatni na trackliście – „Fye Up Da Kush”. Jak sam tytuł albumu wskazuje, Tony Shhnow sporo miejsca poświęca refleksjom na temat swojego życia. I robi to w bardzo efektownym stylu, wykorzystując pełnię swojego wielowymiarowego, dynamicznego flow.
11. Megan Thee Stallion „Traumazine”
Królowa mainstreamu jest tylko jedna. Wróciła i wywaliła drzwi z kopa. „Traumazine” uderza swoją przebojowością. Kiedy projekty artystów na jej poziomie rozpoznawalności odrzucają swoją wtórnością i cukierkowością, ona atakuje z zupełnie innej strony. Pokazuje całe brzmieniowe piękno southern rapu, nadające się do słuchania w domu, jak i na imprezie w klubie. Zupełnie nie kumam jak to się stało, że gremium przegapiło ten album przy nominacjach do Grammy.
10. Black Thought/Danger Mouse „Cheat Codes”
Jak to jest z Panem, Panie Black Thought? Czasy się zmieniają, a Pan ciągle w komisjach. Niesamowity człowiek, który chyba nawet na swoim pogrzebie wstanie i będzie opowiadał historie. Najpiękniej starzejący się dziaders rapu. Tym razem wziął sobie na wyłączność Danger Mouse’a, który udekorował jego nawijkę przepięknymi podkładami. Ile tu jest flipów – kiedy po marszowym „Cheat Codes” wpada rozmelodyzowane „The Darkest Path”, po smętnym „Belize” pojawia się pełne nadziei „Aquamarine”, po nostalgicznym „Identical Deaths” wbija mega energetyczne „Strangers”. Słuchacz musi być ukontentowany takim dziełem.
9. Homixide Gang „Homixide Lifestyle”
Wychowankowie Playboia Cartiego ukradli mi trochę czasu w ubiegłym roku. „Homixide Lifestyle” to zbiór syntezatorowych bangerów. Najlepsza forma rage zawierająca w sobie tę uliczną energię i spontaniczność, którą czarnoskórzy potrafią wspaniale wykorzystać w muzyce. I cudownie wokalnie ozdobić. Beno to bardzo uzdolniony melody raper, który nie boi się użyć różnych form wyrazu i brzmi w tym świetnie. Meechie jest bardziej surowy, za to dysponuje niższym, lepiej zaznaczającym się głosem. Razem bardzo dobrze uzupełniają się na „Homixide Lifestyle”. Ten album przyniósł jeden z najlepszych tracków tego roku, jakim jest „Wings”.
8. Ralfy The Plug „Pastor Ralfy 2”
Było bangerowo, to może teraz czas chwilę odsapnąć. Chyba nie ma lepszej muzyki do tego niż laid back California vibe. Ostatni żywy filar Stinc Team wypuścił w zeszłym roku przełomowe, swoje najlepsze projekty – „Pastor Ralfy 2” oraz „Skateboard P”. Mnie zdecydowanie bardziej do gustu przypadł ten pierwszy. Pięknie snujący się materiał na nowoczesnych kalifornijskich bitach, ale zachowujący szacunek do zachodniej szkoły basu. A w tym wszystkim Ralfy The Plug delikatnie przemykający swoim szeptano-offbeatowym stylem i opowiadający swoje historie.
7. Boldy James/Nicholas Craven „Fair Exchange No Robbery”
Mój ukochany smęciarz coke rapu połączył siły z moim ukochanym drumlessowym producentem. Co mogło pójść nie tak? Ten projekt to jest jak granie na kodach. Boldy pomimo niezbyt dynamicznego flow, potrafi zahipnotyzować słuchacza. Natomiast Nicholas Craven ma jakąś piekielną moc wybierania przepięknych sampli, szczególnie zawierających różnego rodzaju wokale. Z połączenia tych mocy powstał Kapitan… yyy, znaczy cudo jakim jest „Fair Exchange No Robbery”.
6. Gabe Nandez „Canis Cascus”
Gabe Nandez to jedno z największych odkryć ostatnich lat. Typ jest impersonifikacją Ka czy Billy Woodsa, tylko takich, którzy nie zapominają, że to jednak koniec końców jest muzyka, a nie książka (beka z czytania for life). W roku 2022 Gabe zaserwował nam kompaktowy projekt – no dobra po prostu EP. Ale złożone z siedmiu fantastycznych tracków, na których główny bohater porywa swoją charyzmą i odpuszcza tylko po to, żeby wrzucić w wir kolejnego utworu. „Canis Cascus” jest drugim albumem na mojej liście z produkcjami Subjxct 5. Absolutne must listen roku 2022.
5. Denzel Curry „Melt My Eyez, See Your Future”
O „Melt My Eyez, See Your Future” pisał na łamach Brak Kultury Tokyo. Jestem wielkim fanem Denzela. Odkąd skończyłem 27 lat nie spotkałem rapera, który tak bardzo by mnie urzekł swoim stylem i umiejętnościami. Przecież Denzel Curry ma co najmniej 27 różne muzyczne oblicza! Na „Melt My Eyez, See Your Future” przedstawił to bardziej dorosłe i dojrzałe. Nie dostaniemy tu prawie w ogóle tego rozhisteryzowanego, cloudowego Zela. Więcej tu stonowania i dźwiękowej organiczności. Jadąc od początku, to dopiero „Troubles” z T-Painem jest trackiem z bardziej znanym nam Currym. Ale wystarczy przesłuchać pierwsze 27 minut tego projektu, żeby się w nim zauroczyć. A np. takie „The Last” to utwór, w którym zakochałem się po jednym odsłuchu.
4. Duke Deuce „CRUNKSTAR”
Razem z Duke Deuce trafiliśmy do klubu w Memphis. Muzyka nawala z głośników, bas wykręca flaki, a ciężkie werble biją po uszach. Co chwile wpadają różne okrzyki, zaśpiewy czy inne adliby. Jednym słowem – energia. Z połączenia ciężarowych brzmień Memphis, stylistyki crunk oraz świetnego flow i charyzmy Duke Deuce’a powstaje on – Kapitan Borixon Rozpierdol. Aż człowiek ma nadzieję, że Duke trafi do Polski na koncert – jeżeli ktoś potrafi skumulować taką power-up muzykę na albumie, to na pewno gig będzie sztosem. Na koniec albumu dostajemy oddech wytchnienia – trzy trap ballady, z czego „Running Out Of Love” mogę nazwać jedną z najlepszym w roku 2022. Śmiało można powiedzieć, że Duke Deuce to obecnie najlepszy raper w Memphis.
3. Pusha T „It’s Almost Dry”
Na łamach Brak Kultury o tym albumie wypowiedziała się Ania. Wspaniale starzeje się Pusha T. „It’s Almost Dry” to kolejny dowód jego dominacji genetycznej. Kapitalny projekt, który jest de facto złożony z singli. Tak, każdy utwór mógłby promować ten album (może poza „Dreaming Of The Past” – tutaj ja mówię YUCK!). Piękne popisy gospodarza, mogącego obdarzyć cały mainstream charyzmą. Wielki plus za zaskoczenie, jakim było „Scrape It Off”. Zupełnie nie spodziewałem się takiego tracku, a dostałem top utwór roku zawierający niesamowity refren Dona Tolivera. Cały materiał to Pusha mówiący (dokładnie cedzący przez zęby) słuchaczom – Just so you remember who you dealing with!
2. Lupe Fiasco „Drill Music In Zion”
Niesamowity grower. Zaczyna się niewinnie od jednego skromnego odsłuchu, a kończy się tym, że słuchasz „Ghoti” na dzień dobry i dobranoc przez tydzień. Przepiękny soulowy groove bije z „Drill Music In Zion” i rozgrzewa człowieka w środku. Jednocześnie Lupe Fiasco pokazuje, że jest kapitalnym raperem i wspaniale sobie radzi na dość skromnych bitach. A może właśnie dzięki temu może błyszczeć w pełnej okazałości. „Drill Music In Zion” to śliczna, delikatna, lekkostrawna płyta i zupełnie nie rozumiem dlaczego nie dostała tyle miłości, na ile zasługuje. Też wybraliście Kendricka? Nawet mi was nie żal.
1. Yung Kayo „DFTK”
Najpiękniejszy album i debiut roku 2022. Rage elektroniczne cudeńko, które może nie jest jakoś niesamowicie przebojowe, ale cholernie wciągające. Pozbawienie yeatowej nachalności i ciężaru pozwoliło na uwolnienie wspaniałych doświadczeń muzycznych. Ten album to czyste emocje wyczuwalne w każdym dźwięku. Piękne bity, w których można się zanurzyć i pływać godzinami. Wspaniały Yung Kayo, potrafiący sprawić formą, że każdy utwór łapie za serce. W końcu to „no sense”, będące moim ukochanym trackiem roku i towarzyszące mi w najgorszych momentach. Piękność.