Zaczęliśmy na Bronxie, przeszliśmy przez dwie Złote Ery i szaleństwo pierwszych dwóch dekad lat dwutysięcznych. Piękna podróż, którą kończymy w dzisiejszym odcinku – ostatnie 10 kawałków obejmuje lata 2016-2023. Miłej lektury i co najmniej stu kolejnych lat dla hip-hopu!

Poprzednie części są tu (pierwsza), tu (druga), tu (trzecia) i tu (czwarta).

2016

Danny Brown – When It Rain

Ostatnia dekada rapu przede wszystkim przyniosła popularność eksperymentalnemu hip-hopowi, który, mieszając ze sobą różne wpływy od rocka, awangardowego jazzu, elektroniki czy punku, tworzy stałą alternatywę do monotematycznego mainstreamu. Osobiście zakochałam się w tym nurcie od pierwszego wejrzenia i do dziś siedzę w nim po uszy. Oszczędzę wszystkich szczególików, mniejszych aktorów i detali, bo wpis się szybko zmieni w książkę, ale o ekscentryku z Detroit – Dannym Brownie – nie sposób nie wspomnieć. Ogólnie Brown to dziwna osoba jak na rap-grę. Jego popularność zaczęła się dopiero, gdy dobił trzydziestki, wraz z taśmą XXX, a muza na niej była pełna przeciwieństw. Psychodeliczna, groźna i mroczna, ale też imprezowa, śmieszna i pełna charakteru, a wszystko o narkotykach. Większość tych piosenek lawiruje na granicy celebracji i przestrogi przed używkami, przez co łatwo było Brownowi dotrzeć do słuchaczy, którzy szukają jednego lub drugiego. 

Jednak na Atrocity Exhibition z 2016 roku Danny odrzuca jakikolwiek tematyczny balans i jakiekolwiek konwencje brzmieniowe. Jedna z najdziwniejszych płyt w rapie, która odchodzi od typowych soulowe sampli dla zapożyczeń z zimnych utworów Joy Division, a jej treść jest jednoznacznie przerażająca i depresyjna. Zapowiadający ją singiel pt. When It Rain idealnie się wpasowuje w dziwny, mylący, muzyczny krajobraz. Piosenka brzmi jak wzięta niczym z jakiegoś piekielnego rave’u, bo tempo szalone, podtrzymywane basem i orientalnymi samplami perkusji oraz trąbek, a flow Danny’ego jest nieustępliwe i intensywne. Zamiast śmieszków o kokainie dostajemy ostry zarys życia w najciemniejszych miejscach Detroit, który pokazuje samonapędzające się koło wokół świata narkotyków, biedy i przemocy. To wszystko mogło być już wystarczające do jasnego przesłania, ale pojawiający się przy wejściu refrenu taneczny podkład (inspirowany najlepszymi kawałkami atlantowego techno) jest subwersywnie przyjemny i woła na parkiet, a przekaz przestaje być oczywisty. Może dlatego ta piosenka jest taka uzależniająca? Treść chwilę poboli, niczym ukłucie igły, a resztę przetańczymy. Martwić się o to, czy przedawkowaliśmy, będziemy jutro. [Ania]

2017

XXXTENTACION – Look At Me!

Na niejednym koncercie byłem, niejeden DJ set słyszałem, w niejednym mosh picie skakałem (Jimmy potwierdzi). I z czystym sumieniem muszę przyznać, że nie ma drugiego takiego numeru jak Look at Me! Absolutny trap metalowy szlagier, klasyk, koncertowa kosa. Nic nie robi takiego młynu pod sceną jak TEN track. Jedyne, co mogłoby się z tym równać, to wydawnictwa w składzie XXXTENTACION i Ski Mask the Slump God z tamtego okresu, przykładowo Take a Step Back czy RIP ROACH?. Totalne bangery. I ja wiem, wiem – to wszystko było proste jak konstrukcja cepa: losowy sampel, przesterowany do maksimum, pierdzący bass, do tego wykrzykiwanie jakichś losowych pierdół i w sumie gotowe, Bambus już w ekstazie.

Ale ja w ogóle czuję ogromny sentyment do tej soundcloudowej ery smutnych raperów inspirujących się jakimś metalem typu Slipknot, KoЯn, czy inne Bring Me The Horizon próbujących – często nieudolnie – zaimplementować występujące tam schematy do swojej muzyki. Mimo że część ich reprezentantów była strasznymi muzycznymi tryglodytami, do teraz z nutką nostalgii wspominam takie kolektywy jak Schemaposse, Midnight Society czy współtworzone przez XXXTENTACIONa Members Only. Gdybym miał wskazać rapera z nowszego pokolenia, który odszedł w ostatnich latach, a którego najbardziej mi żal, to zdecydowanie postawiłbym właśnie na niego. Swoje w młodości nawywijał, ale zdawało się, że wreszcie wychodzi na prostą. Szkoda, że zakończyło się w taki, a nie inny sposób, Gdyby żył, zapewne usłyszelibyśmy od niego jeszcze wiele świetnych numerów, a zamiast tego jedyne, co dostajemy, to regularne bezczeszczenie jego zwłok przez wytwórnię. [Bambus]

2018

Playboi Carti – R.I.P. (prod. Pi’erre Bourne)

Minęło 5 lat od premiery Die Lit, a album nadal polaryzuje. Jedni go uwielbiają, inni wręcz przeciwnie. Z pewnością jednak jest to jedno z najważniejszych wydawnictw trapowych, jakie powstały. R.I.P. to najbardziej agresywny numer na trackliście, niejako prekursor późniejszego Whole Lotta Red oraz dający podwaliny pod kreujący się rage’owy podgatunek. Mamy tu świetny hook, powtarzające się linijki, które same wpadają w pamięć – między nimi kultowa już Bought a crib for my mama off that mumblin’ shit. Nie można zapomnieć o producencie piosenki – Pi’erre Bourne, będący stałym współpracownikiem Cartiego, zaskoczył skocznymi synthami i przenikliwą perką, w których bez trudności jest się zatracić i wyjść z transu dopiero po ostatnich dźwiękach Die Lit. [jimmyashh]

2018

Tierra Whack – Cable Guy

2018 rok w rapie mógł zwiastować zmianę paradygmatu dotyczącego długości trwania albumów. Legendarna seria płyt Kanye Westa przekonywała, że wystarczy niewiele ponad 20 minut, by tworzyć spójne, kompaktowe i zapadające w pamięć materiały, a z dala od mainstreamu Chris Crack i Tierra Whack udowadniali, że jedna piosenka może trwać minutę i nie potrzeba jej więcej. Jeśli chodzi o Tierrę, jej Whack World trwa jedynie piętnaście minut i ma piętnaście utworów – każdy po 60 sekund. Do całej płyty powstał wspaniale zrealizowany klip z piętnastoma oddzielnymi historiami, w którym poszczególne utwory są zamkniętymi, zwartymi etiudami. Co prawda niekiedy brzmią jak snippety, kończą się zbyt szybko i pozostawiają niedosyt, lecz koncept albumu zdecydowanie się broni.

Spośród kawałków, w których roi się od konceptów, tribute’ów dla ziomków, trackach o relacjach damsko-męskich czy o marzeniach, wybieram Cable Guya. To piosenka o przyjacielu, który… miał być “tylko” przyjacielem, jednak – jak możemy przypuszczać – zbyt długi friendzone mu nie służył i po czasie okazał się kimś fałszywym. Tierra tę smutną historię ubiera jednak w humor, a track nie bez powodu nazywa się Cable Guy – w refrenie śpiewa: It goes like ABC, MTV, BET, a rozwinięcia tych skrótowców to odpowiednio: All boys cry, Men touch vaginas, Bitches eat tacos – i jak tu jej nie kochać? [Mateusz Osiak]

2019

Tyler, The Creator – A BOY IS A GUN*

Muzyka Tylera to przykład największej ewolucji artystycznej w hip-hopie, jaką widzieliśmy, bo gdyby ktoś mi powiedział w 2013 roku, że ten chłop, co wpierdalał na klipie karalucha i rzucał edgy linjki na lewo i prawo, w 2019 wyda świetny, inspirowany neo-soulem i art popem album, to bym go wyśmiał.

Pochodzący z Igora utwór A BOY IS A GUN* to oparty na samplu z kultowego Bound autorstwa Ponderosa Twins Plus One opis relacji artysty z jego drugą połówką. Tyler tekstowo przechodzi w nim od uwielbienia do nienawiści z powtarzanym w trzeciej zwrotce cztery razy Stay the fuck away from me. Aranżacyjnie za to jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie założyciel Odd Future wyprodukował. Wokale z sampla brzmią jak wyjęte ze snu i idealnie komponują się z głosem Tylera oraz dźwiękiem wystrzału serii pocisków z karabinu tworząc prawdziwą ucztę dla uszu. [Tokyo]

2019

Big K.R.I.T. – M.I.S.S.I.S.S.I.P.P.I.

Hip-hop nieubłaganie zbliża się do wieku średniego, choć nic na to nie wskazuje: nowe trendy, podgatunki, odgałęzienia, eksperymenty – to jego codzienność. Do tej pory „umierał” i odradzał się kilka razy, wpadał w kryzysy i powstawał w chwale. W 2019 r. hip-hop jest potężny i może wszystko – a nikogo zaznajomionego z kulturą popularną to nie dziwi. Tymczasem „nadzieja południa”, King Remembered In Time: Big K.R.I.T., na swoim czwartym „oficjalnym” albumie K.R.I.T. Iz Here przetwarza to, co działo się przez te lata i zamienia na bujające numery w różnych stylistykach. Z szacunkiem kultywuje legendarne południowe style, rozpoczęte jeszcze we wczesnych latach dziewięćdziesiątych (jako swoich ulubionych artystów wymienia m.in. zespoły Outkast, UGK i 8Ball & MGK). Niejako, kompilując historie i doświadczenia – swoje osobiste, jak i naszego ulubionego muzycznego gatunku – tworzy z nich nową jakość.

Spośród wielu jego numerów wybieram mój ulubiony nie tylko z tej płyty – oparty o szarpane struny basu, z wirtuozerską, jazzową lekkością muskane klawisze i na wiwat trąbiące dęciaki – hołd złożony rodzinnej ziemi. Justin Scott płynie po tym żywym beacie jak po czwartej pod względem długości rzece na świecie – ujarzmiając ten żywioł z niewymuszoną nonszalancją. Teledysk zabiera nas w strony, pochodzącego z małego miasta, Meridian, rapera i pokazuje, co w Missisipi oznacza impreza, wzmacniając jeszcze możliwości intropatii. Słuchałem tej piosenki kilkadziesiąt razy i w ogóle mi się nie nudzi, a kiedy klikam <play>, już od pierwszych nut czuję się jak w domu. Tańczę do tego, włączam to na imprezach, puszczam znajomym z dumą: „Słuchajcie. Tak, to jest hip-hop!”. [Amber]

2020

Jay Electronica – A.P.I.T.D.A (feat. Jay Z)

Trzynaście lat minęło pomiędzy premierą debiutanckiego Act 1: Eternal Sunshine (The Pledge), a oficjalnym powrotem Jaya Elektroniki na scenę z albumem A Written Testimony, którego A.P.I.T.D.A (All Praise is due to Allah) jest częścią. Okres ten spowodował, że wielu słuchaczy zapomniało już o skali talentu pochodzącego z Nowego Orleanu rapera, a nawet najbardziej zagorzali fani artysty przestali wierzyć, że kiedykolwiek usłyszymy jego nowy projekt. Mowa oczywiście o takim formalnie wydanym, jako że na przestrzeni lat w sieci pojawiało się dużo utworów z porzuconych wcześniej przez Jaya albumów. Gdyby inaczej poprowadził karierę, raper ten miałby wszystko, by stać się jednym z największych. W 2020 nareszcie wrócił – z jednym z najważniejszych w mojej opinii utworów w historii hip-hopu.

Egzemplifikacja wszystkich tych najlepszych cech, dzięki którym obecnie celebrujemy 50-lecie hip-hopu. Odnoszę wrażenie, że to jest kawałek nie do opisania słowami. Nie ma bowiem takich ciągów znaków, które oddałyby skalę jego siły, przekazu czy w końcu emocji, jakie wywołuje. Rzecz o utracie swoich bliskich przypominająca nam o tym, by pielęgnować relacje ze swoimi rodzicami, przyjaciółmi, zanim będzie na to za późno. Rzecz o ludzkiej wrażliwości i słabości, podatności na zranienie. W końcu rzecz o miłości do drugiego człowieka i tym, jaką pustkę może spowodować jego odejście.

Wybitne pióro Jaya Electroniki, za pomocą którego raper stara się przekazać swoje emocje związane ze śmiercią matki. Jego zwrotkę uważam za jedną z najpiękniej napisanych, jakie kiedykolwiek słyszałem. Towarzyszy jej silny w przekazie, niezwykle przejmujący refren Jaya Z, idealnie oddający charakter utworu. To właśnie za takie dzieła, jak A.P.I.T.D.A, pokochałem hip-hop. [vitek]

I got numbers in my phone that’ll never ring again
’Cause Allah done called ’em home, so until we sing again

2021

Little Simz – Introvert

Rok 2021 był zdecydowanie wybitnym rokiem dla hip-hopu. Słuchacze uświadczyli wtedy rzeczywistej uczty. Z wszelkich rage’owych, brudnych, eksperymentalnych brzmień powstałych w tymże roku wyłania się na wpół neo-soulowa perełka. Little Simz wydaje Sometimes I Might Be Introvert, opus magnum swojej twórczości. Ów cudowny krążek otwiera jeden z najlepszych kobiecych tracków w historii gatunku, czyli Introvert. Porusza on niesamowicie ważne w dzisiejszym świecie tematy, opowiada o tragediach, cierpieniach i trudach, a Simbi płynie przez linijki prezentując storytelling na najwyższym poziomie. Całość okala poważny, orkiestrowy instrumental i oczarowujące, klimatyczne, potężne wręcz chórki. A to wszystko zawiera się w ponad sześciu minutach materiału (w ramach szacunku całe 6 minut zalecam stać na baczność). Zarówno ten utwór, jak i cały krążek z czasem mogą stać się filarami brytyjskiego hip-hopu, [Lena]

2022

Zahsosaa x Dsturdy – Shake That (prod. DJ Crazy)

Zeszły rok 2022 dał się nam uświadczyć jako wielki boom na klubowe brzmienia w hip-hopie, które porywały do tańca na parkietach czy popularnym TikToku. Just Wanna Rock produkcji Mcvertta słyszał chyba każdy, nawet mimowolnie. Jednak to numer z początku roku dał jeden z największych impulsów do rozpoczęcia tej fali. Shake That wprowadza nas w świat jersey clubu z jego charakterystycznym drum patternem i odgłosami klikania broni (brakuje jedynie skrzeczącego łóżka). Energetyczny bit DJ-a Crazy’ego podrasowany chwytliwym refrenem i równie roztańczonym teledyskiem podziałał jako zapalnik do tego, co działo się w reszcie 2022. [jimmyashh]

2023

billy woods & Kenny Segal (ft. ShrapKnel) – Babylon By Bus

Myślę, że gdybym miała wybierać najlepszego rapera ostatnich lat, to billy woods (stylizowane) pewnie byłby moim wyborem w ciemno. Jasne, woods to artysta, który już od prawie dwóch dekad żłobi swoje miejsce w abstrakcyjno-eksperymentalnym podziemiu, ale to jego ostatnie płyty: depresyjne i tajemnicze Hiding Places, mistyczne Aethiopes czy też jego tegoroczne wydanie, miejskie Maps zwracają uwagę większej ilości słuchaczy. Bez wątpienia jest w tych płytach jakaś nowa koncepcja na siebie (głównie zwięzłość i większa przystępność), ale przecież wiele elementów stylu woodsa – jak jego ukryta twarz czy też teksty z encyklopedycznym słownictwem – to cechy, które są z nim od History Will Absolve Me z 2012. W każdym razie, co roku woods zaskakuje kolejnym świetnym wydawnictwem, a Maps może być jego najlepszym.

Po skróceniu mianownika, Maps można określić jednym, konkretnym, luźnym tematem: podróż i świat, jaki w podróży widzimy. Jednak ta płyta jest czymś o wiele więcej niż tematycznym rymowaniem o lataniu, bo krótkie notatki z dziennika woodsa opowiedziane jego oczytanym i nieco przeintelektualizowanym językiem często nadają codzienności, o której rapuje woods, nowego poziomu wrażliwości. Pomyślcie o tych piosenkach jak o tych momentach, gdzie jadąc nocnym autobusem nagle uświadamiacie sobie istnienie całego świata wokół was. Lecicie spiralą myśli po wszystkich waszych obserwacjach, stawiając mroczną diagnozę temu ziemskiemu padołowi, aż po prostu… wzruszacie ramionami i jedziecie dalej autobusem. To chyba najbardziej intuicyjny opis, jaki mogę dać Babylon By Bus. Mocny, boom-bapowy bit wsparty samplem z Aphex Twina nadaje niesamowitą, nokturnalną atmosferę. Sam woods rapuje o robakach, jakie zauważa na poręczach i o lampach, które są towarzyszami zaginionych. Napięcie rośnie wraz z wejściem ShrapKnelu. Duo od razu daje nam dawkę mocnych, gangsterskich linijek z ich twardymi i zimnokrwistymi flow. Instrumental mutuje z mrocznych klawiszy do pięknych skrzypcowych melodii wraz z woodsem, który w ostatniej zwrotce nawija jedne z najbardziej smutnych i wzruszających linijek w swojej karierze. I potem kawałek się urywa, tak jak każdy twój myślotok. Na szczęście ten myślotok można odtwarzać w nieskończoność. [Ania]