St. Elmo to gość, którego możecie kojarzyć jako producenta regularnie współpracującego z The Blu Mantikiem, Sistą Flo, Maggy Moroz czy IVO. Przede wszystkim jest jednak pasjonatem kultury hip-hop, a swoją wiedzę przekazuje w Radio Kampus, jako prowadzący audycji Soul Park oraz na TikToku, gdzie w zwięzłej formie opisuje klasyczne albumy. Zresztą prawdopodobnie słyszeliście jego wypowiedzi w podkaście Double Slash, z których biła zajawka i otwartość na wszystkie podgatunki rapu.

Czym dla Ciebie jest hip-hop?

Ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie, nie używając słów w stylu „całym moim życiem”. Pomimo iż moje horyzonty muzyczne sięgają daleko poza rap i kulturę hip-hopową, to jednak mój root muzyczny jest tu. Hip-hop otworzył mi głowę w młodości na inne gatunki dzięki temu, że sam z nich czerpał – za pomocą sampli, breaków czy interpolacji. Ukształtował w pewnym stopniu moją wrażliwość muzyczną i artystyczną. Myślę, że zawdzięczam tej kulturze także uporządkowanie mojego światopoglądu. Czuję się niezmiernie wdzięczny wszystkim OGs za to, że stworzyli coś, co zmieniło życie zwykłego chłopaka z Polski.

Jakie jest Twoje pierwsze hip-hopowe wspomnienie?

Jest ich kilka. Zacznijmy od tego, że fascynacja hip-hopem była u mnie związana z zajawką na ogólnie pojętą urban music. Pierwszym numerem, który zwrócił moją uwagę na „hip-hopowy groove”, był „Are You That Somebody?” Aaliyah, wyprodukowany przez jednego z moich osobistych GOAT-ów – Timbalanda. Jeśli chodzi o wspomnienie związane ze stricte rapowymi rzeczami, to było to podkradanie mojemu starszemu bratu (pozdro, Benny!) kaset, takich jak: Outkast „ATLiens”, drugi album Molesty „Ewenement”, „Hip-hopowy raport z osiedla w najlepszym wykonaniu” i Xzibit „At the Speed Of Life”. Chwilę później brat nagrał mi składankę, na której znalazły się rzeczy od Nasa, The Beatnuts, IAM, Das EFX czy Grandmaster Flasha. Natomiast pierwszym kupionym przeze mnie rapowym krążkiem był „The Marshall Mathers LP” Eminema.

Jak zmieniło się Twoje podejście do hip-hopu na przestrzeni lat?

Hip-hop zdominował moją ścieżkę zawodową. Dzięki niemu jestem tym, kim jestem i robię to, co robię. Wciąż pozostaje jednak moją największą pasją. Przy dzisiejszym stanie tej kultury nasza relacja przypomina może trochę stare dobre małżeństwo, ale nadal ją kocham i trzymam kciuki za jej rozwój.

Biorąc pod uwagę Twój dorobek, z czego jesteś najbardziej dumny?

Za moje dotychczasowe opus magnum uważam album nagrany z The Blu Mantikiem „FEARTAKTIXS”, który jest swoistym zwieńczeniem mojej dwudziestoletniej świadomej zajawki kulturą hip-hopową. Wiem jednak, że najlepsze jeszcze przede mną, a wszystko, co zostało we wstecznym lusterku, jest tylko lekcją i rozgrzewką.

Czy jest jakiś dawny tekst/beat na który krzywisz się lub szczególnie się zdezaktualizował?

Niewielu ludzi pewnie wie, ale moja przygoda z rapem zaczęła się od nawijki (do której od jakiegoś czasu próbuję wrócić, udzielając się tu i ówdzie), a nie produkcji. W przeszłości nagrałem nawet kilkadziesiąt utworów, które poszły do kosza z powodu mojego szalonego perfekcjonizmu i podszeptów niezwykle silnego wewnętrznego krytyka. Jakieś pojedyncze rzeczy mam gdzieś na dyskach i odświeżając je sobie ostatnio, nie czułem zażenowania – wiem, że dałem wtedy z siebie 100%.

Jeśli chodzi o bity, to jasne, że jest masa takich, z których po czasie nie jestem zadowolony. Ba! Często jest tak, że jeszcze przed wypuszczeniem numerów już nie jestem z nich w pełni dumny, haha. Daję sobie jednak na luz, bo przy takiej ilości pracy, jaką w dane utwory wkładają ludzie, z którymi współpracuję, byłoby zwyczajnie nie fair wstrzymywać lub blokować ich premierę.

Co do tekstów innych artystów, to takim pierwszym, który pojawia się w mojej głowie oraz który niezwykle szybko się zdezaktualizował, jest wers J. Cole’a z „No Role Modelz”: „I want that real love, that Jada and that Will love”. W polskim rapie jest tego jednak za dużo, żebym się zdecydował na jeden, haha.

Czy masz jeszcze jakieś hip-hopowe marzenie?

Marzenia mam dwa, bo resztę pomysłów traktuję jako plany.

Pierwszym z nich jest prawdziwe, jakościowe community rapowe w Polsce, bo uważam, że nawet w czasie największego boomu trueschoolu w naszym kraju, kiedy można było zauważyć zalążki kształtującej się wartościowej społeczności, nie były one tak dobre, jak mogłyby być. Może brzmi to utopijnie, ale chciałbym, żebyśmy jako artyści wspierali się, bez względu na to, na jakim etapie kariery jesteśmy i bez patrzenia na wszystko przez pryzmat pieniędzy. Wiadomo, ciężko jest aspekt finansowy wykluczyć, gdy muzyka jest Twoim daily job, ale warto by było zmniejszyć jego wagę do niezbędnego minimum.

Drugim marzeniem (do którego realizacji staram się przyczyniać przy każdym spotkaniu z entuzjastami tej muzyki) jest pogłębienie wiedzy, a raczej wyplenienie ignorancji z głów słuchaczy. Wzrost popularności gatunku i łatwości w dostępie do informacji jest odwrotnie proporcjonalny do zwiększania świadomości odbiorców. W czasach, gdy Internet w Polsce raczkował i do pewnych rzeczy trzeba się było zwyczajnie dokopywać, ludzie bardziej szanowali wiedzę. Teraz wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a i tak nie przeszkadza to niektórym w pisaniu komentarzy w stylu „Who the f*** is Killer Mike?”.

Mój apel jest taki: nie róbcie z siebie idiotów and GOOGLE THAT SH*T!

Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz w hip-hopie – co by to było?

Na to w zasadzie odpowiedziałem po części w poprzednim pytaniu. Dodatkowo, marzy mi się swoista stygmatyzacja (!) ludzi, którzy starają się robić rap, a nie są z nim w ogóle związani. Mowa np. o influencerach czy osobach z hip-hopowego świata, które im pomagają. Wiadomo, ta kultura ma łączyć, a nie dzielić. Wierzę jednak w ów sławetny czynnik spłacenia długu. Bez niego jesteś zwykłym kulturowym sępem, który chce się wzbogacić na ciężkiej pracy innych ludzi.

Czy myślisz, że hip-hop przetrwa kolejne 50 lat?

Myślę, że tak, jednak przy aktualnej popularyzacji zarówno gatunku, jak i całej kultury czeka nas ciężka praca, aby zyskiwała ona dzięki nowy artystom czy podgatunkom, a nie traciła tego, co sprawiło, że jest taka piękna.