Flaszki i Szlugi wydające nowy album to zawsze ciekawa sprawa. Niedawno miała miejsce premiera ich kolejnego dzieła pod tytułem: „Miałem być o czasie”. Ja się spóźniłem na dzień ostatniej premiery, ale wypada nadrobić zaległości. Szczególnie że jeden z utworów, który znalazł się na płycie, został wyróżniony przeze mnie w tym artykule. Postanowiłem więc powrócić do braci Gudel i zapoznać się z całą zawartością muzyczną, jaką podzielili się ze swoimi słuchaczami.
Zespół złożony z Króla Świata oraz Jordaha założył sobie następującą koncepcję na premierę albumu: co tydzień w piątek oczekujący na nowe wydawnictwo FiS otrzymywali kolejny track. Do każdego kawałka dołączony był stosowny opis, który wyjaśniał jego powstanie. W dużej mierze dzięki temu, możemy zgłębić się w kulisy powstawania krążka. Wszystko rozpoczęło się od utworu „Na palcach”. Tam Jordah gra kolejne akordy na pianinie, a Król wypluwa z siebie wersy. Surowość tego materiału ma w sobie coś magicznego. Sami artyści zresztą piszą przy notce do tego kawałka, czym to jest spowodowane. Nagranie w domu rodzinnym, granie na odratowanym pianinie, rapowanie między regałami. To brzmi bardzo twórczo i undergroundowo w dobie tworzenia muzyki na zasadzie CTRL + C, CTRL + V. Zresztą cały krążek jest czymś, czego próżno szukać w głównym strumieniu. Brak tu szablonowości czy patentów znanych z radia. Mamy ogromny rozstrzał stylistyczny, zarówno w podkładach, jak i samym stylu dostarczania treści. Zaczynając od braggi, przez storytelling, po eksperymenty ze śpiewaniem na syntezatorze brzmiącym, jak lata słusznie minione, kończąc na recytowaniu poezji. Wszystko z treścią odmienną od tej rządzącej na listach przebojów. Szybki przykład: poruszenie tematu własnej apostazji. Jordah za to szuka ciekawych brzmień, które dopełniają całości. Chcecie indie rock? Nie ma problemu. Tłusty bit o tłustej potrawie? Proszę bardzo.
Dawid uchyla nam drzwi do swojego świata i światopoglądu. Pokazuje nam także swoje podróże między miejscowościami, gdzie zasada „jak będzie, to będzie” nadal żyje. Nawet tytuł produkcji „Miałem być o czasie” jest nawiązaniem do takiej formy przemieszczania się. Wersy pokroju: „To nie RyanAir relacji dwa polskie miasta / Wszystko będzie dobrze, no nie sądzę, kurwa, zakład?”, z wcześniej wspomnianego utworu albo „Rozkład mówi, że trzynasta, przyjeżdża trzynasta dziesięć / Miałem być o czasie, a będę po prostu zły” z ostatniego numeru „Fly” przywodzą na myśl wszelkie wypady za młodu, gdy na autobus przychodziło się nieco wcześniej, a ten przyjeżdżał o losowej porze. Im głębiej w las, tym więcej przemyśleń, którymi dzieli się z nami Król Świata. Chociażby w „Duszy”, gdzie porusza między innymi kwestie swojej wiary. Oczywiście z charakterystycznym dla siebie nieoczywistym sposobem: „Nie mam duszy od 2 0 2 1 / To szkoda bo hodowałem ją od 1 9 8 7 / Pytają czy jest coś w niebie / Byłby to precedens / Tymczasem mnie to jebie / Prawdę mówiąc nie wiem”. Jednak trzeba przyznać, że niekiedy tematyka kawałków bywa nieco rozmydlona. Ot, przemyślenia zgrabnie poskładane, choć na pozór niezwiązane ze sobą. Bo w prędzej wspomnianym utworze mamy także statement od braci Gudel: „Dbajmy o nasze serca i mózgi / Jebać, jebać putinowskich ruskich”.
Warto podkreślić, że cała płyta „Miałem być o czasie” ma wiele różnych konceptów, jeśli chodzi o styl przekazywania treści. Jednym z nich jest… recytacja. Utwór „Syndyk masy upadłościowej”, to dosłownie deklamacja. Czytane przemyślenia Dawida, okraszone delikatnym przygrywaniem Jordaha i zakończone jego gitarową solówką. W ogóle produkcje Mateusza są kapitalne. Słychać, że jest to człowiek muzyki, który zajmuje się tym od wielu lat. Różnorodność – od pianina, przez gitarę, po trap i drillowo-podobne brzmienia, czy mocniejsze brzmienia z pogranicza rocka, kończąc na syntezatorowym „Fly”.
Najbardziej do gustu z całego albumu przypadł mi kawałek „Stypa”. Od początku coś w nim doprowadza mnie do stanu niepewności. Każdy takt, jest jak chodzenie po cienkiej linie, z której mogę osunąć się od razu w przepaść. Ten bit mnie wysmagał niczym wiatr na szczycie Smrku, kiedy onegdaj go zdobyłem (weird flex, but ok). Całość, jaką tutaj skomponował Jordah zaliczam do jednej z najlepszych produkcji w tym roku. Nie ma słabych punktów. Potężny bas, świetne cykacze, melodia w tle, w późniejszym czasie dodanie kolejnej melodii… Ale to bangla! Do tego nawijka Króla jest kompatybilna z uczuciem, którego doznałem podczas słuchania podkładu. Rozważa on tutaj o śmierci, a także co mają zrobić jego najbliżsi, gdy nadejdzie kres jego dni. Jednym z wymagań autora jest: „Jak odejdę, nie chcę żadnych księży widzieć / Chyba że przyjdą tam z imamem i rabinem”. Kolejny raz na tym krążku dostajemy potwierdzenie, że Król niekoniecznie zgadza się z treściami głoszonymi przez religie. Wszak idąc za jego słowami: „Wrócę jako piach i liście / Szybciej niż myślicie”. Po krótkim przejściu, gdzie mottem w skrócie jest: „Trzeba zapierdalać”, dostajemy kolejny braggowy segment. Z ogromnym pazurem, który świetnie punktuje bolączki sceny: „Jaki hip-hop? Daj mi to! / Znam teksty, które brzmią jak woda lana przez sito / Znam projekty, które się powinny skończyć na intro / Jak PNG, żartuję PNG już muy bonito”. Bardzo fajna, charakterna nawijka Króla jest przesączona świetnymi punchami: „Zanim zniknę, nie chce leżeć jak warzywo / Flexiwegetarianin dzisiaj zjadłbym antrykot”. Co za dzieło!
Cały album „Miałem być o czasie” jest świetnym pokazem szerokiego wachlarzu umiejętności rapowych i tekstowych, a także podkładowych braci Gudel. Zarówno Jordah i Król Świata dostarczają nam wiele uśmiechu, emocji i przekazu. Do tego wszystko jest zrealizowane na bardzo wysokim poziomie i można bez żenady pokazać komuś, że polski rap to nie tylko paździerz z radia. To także ciekawi artyści, którzy potrafią działać na wielu wymiarach. Zdecydowanie polecam odsłuchanie tego dzieła. Mało co pobudza mnie do pisania, a obok takich rzeczy nie mogę przejść obojętnie.
Ocenka: 8/10