Asfalt Records to bez wątpienia jedna z najbardziej zasłużonych wytwórni w historii polskiego rapu. W czasach dominacji ulicznych brzmień nie bali się stawiać na alternatywnych raperów, takich jak Fisz czy Łona, a ich głównym koniem napędowym przez dwie dekady jest (był?) O.S.T.R, Później wiele razy labelowi udało się wyłapać perełki z podziemia i dać im solidnego kopa wybijającego do mainstreamu – za przykłady niech posłużą Rasmentalism, Otsochodzi i Taco Hemingway. W ostatnich latach Asfalt zaliczył jednak spektakularny zjazd: exodus raperów i przestój Ostrego sprawiły, że wydawnictwo skupiło się na reedycjach i dystrybucji. Co gorsza, wyszukiwanie nowych postaci idzie im fatalnie. Akcja „Asfalt Next” okazała się klapą i nie wypromowała żadnego dobrego wykonawcy; do szeregów wytwórni dodano jedynie Mei Bee, pierwszą (!) raperkę w historii labelu. Niestety, pomysł na jej karierę, to jedynie roznegliżowane fotki w social media. I gdy już wydawałoby, że Asfalt zszedł na dno, od którego można się tylko odbić, oni na dobre zakopali się w mule.

Młody Olisadebe – do zeszłego miesiąca posługiwał się głównie ksywką MCS, ale teraz wybrał tę bardziej rzucającą się w oczy – wypuścił właśnie na kanale Asfaltu singiel „Hustle”. Jak wskazuje opis kawałka, raper „próbuje przenieść UK drill na polskie realia”. Nie jest to na naszej scenie jakieś novum, choć większość polskiego drillu zawiera jedynie drillowe podkłady, a nie porusza niezbędnej gangowej tematyki. Mimo tego najsłynniejszy polski utwór w tym klimacie – „Dwutakt” Alberto – z powodzeniem przeniósł ten gatunek do Polski już trzy lata temu. Jak na dłoni widać tu zatem opóźnienie względem innych wytwórni.

Przechodząc do detali: „Hustle” nie przekonuje. Olisadebe po bicie porusza się całkiem zwinnie i udanie zmienia flow, dzięki czemu unika nudy. Niestety, rzuca wersy przezroczyste lub wywołujące uśmiech politowania. „Jutro to będzie futro” brzmi jak nieświadome nawiązanie do czasów świetności Emsiego. Z kolei wspominanie o tym, że trzeba poświęcić na coś 10 000 godzin, by osiągnąć perfekcję to coachingowa gadka z TEDx. Oprócz tego dostajemy generator w stylu: trzeba robić grind, kiedyś mieliście mnie w dupie, ale teraz to dopiero będzie, „możesz całować cztery litery”, „mam coś w sobie, co odpycha wacków”. Nie chciałbym też przesadnie czepiać się dykcji, skoro część życia Olisadebe spędził w Anglii, ale wytężanie słuchu, by zrozumieć tekst także nie należy do atutów tego kawałka.

Sam Olisadebe to jednak najmniejszy problem – jak doszlifuje punchlines i zrobi sobie bardziej wyrazisty bit (bo ten trochę generyczny), na pewno udźwignie go pod względem flow i wierzę, że jest w stanie wydać solidny materiał. Bardziej bawi czy raczej żenuje mnie sam Asfalt, który nagle wygląda, jakby chciał się ścigać z innymi wytwórniami na przenoszenie nowych trendów. Problemy widać jednak aż nadto: raz, że są już wyraźnie z tyłu (za dwa lata spróbują forsować nowoczesność drumlessów?), dwa, że zaczęli używać najtańszych możliwych chwytów (wspomniany pomysł na promocję Mei Bee czy podmiana ksywki MCSa na bardziej clickbaitową), a trzy – że najwyraźniej przestało im zależeć na jakości wydawanych materiałów. Smarki potwierdzi, że dostanie się do Asfaltu nie było ongiś tak proste jak teraz.

Powoli widać zatem zmierzch labelu, który być może nigdy nie był najbardziej popularnym hip-hopowym wydawnictwem, ale przez lata jawił się jako dostarczyciel jakościowych, często bezkompromisowych albumów. Wśród wielu Asfaltowych bolączek największą jest właśnie to, że przestali eksperymentować, a postanowili spróbować przykleić się do mainstreamowej papki. A to też dziwne i świadczące o tym, że włodarze wytwórni nie rozumieją obecnych trendów – żyjemy wszak w czasach renesansu alternatywnego rapu, zarówno w USA, jak i w Polsce. Zatem bez problemu Asfaltowi udałoby się zebrać tuzin wykonawców, którzy przy odrobinie promocji i dzięki zwiększonym możliwościom studyjnym byliby w stanie utrzymać label na właściwym kursie. Oczywiście nie wróciłyby czasy liczb wykręcanych w czasach Taco i Otsochodzi, ale przynajmniej obyłoby się bez szargania legendy. Cyferek wszak i tak nie potrafią wykręcić.