Zrecenzowałem kilka materiałów z udziałem bartka koko, jednak wydawało się, że nigdy nie przebije swojej banieczki. Niemniej raper z Mszany Dolnej nieustanie wali głową w ścianę, wydając kolejne single, projekty i wchodząc w coraz ciekawsze kooperacje, co sprawia, że powoli ta bariera kruszeje. Niedawno razem z Barym wypuścił „Naukę pływania”, gdzie gościnnie usłyszycie np. Marikę i Shelleriniego. Pod koniec maja bartek koko razem z Kościeyem, Madą, Konradem Brzosem, KPSN-em i Skippin Woodem zagrają we Wrocławiu i Warszawie podczas Six Heads Tour. A tymczasem zapraszamy na opowieść, dlaczego hip-hop.

Czym dla Ciebie jest hip-hop?

To jest VW Polo mojej teściowej i trip z ziomkami po Polsce, żeby nakręcić klipy do albumu. Godziny gadania o muzyce w tym aucie. Przyjaźnie, zwariowane koncerty. Upust negatywnych i pozytywnych emocji wyrzuconych na kartkę. Tak zwane tasowanie się, czyli słuchanie swoich prevek po 100 razy. Cytaty z rapowych kawałków, które potrafimy przytoczyć do każdej możliwej sytuacji, jaką sobie wymyślisz. A przede wszystkim przeświadczenie, że jak będziemy się tego trzymać, to nigdy nie staniemy się starymi znudzonymi życiem cieniami.

Jakie jest Twoje pierwsze hip-hopowe wspomnienie?

Mój wujek przywiózł z Ameryki kasetę Black Moon „Enta da Stage”…

Nie no, mołdo, nie było tak. Jak mieliśmy po 13 lat to słuchało się jakichś bzdur pokroju Captain Jack i „Coco Jambo” (hyhy). No i tam pojawił się niejaki C-Block. Jest to gówno do sześcianu, ale dla mnie to był początek zajawki hip-hopem. Coś tam było nawijane, babka nuciła jakieś pseudo soulowe pitu pitu. No takie Fugees dla biedaków. Kupiłem kasetę na targu w Mszanie Dolnej, na tak zwanym święcie dyszla, no i poszło. Potem wszyscy słuchali nu-metalu i gdzieś tam pojawił się Method Man u Limp Bizkit. Wleciał Eminem z „My Name Is…” no i oszalałem. Potem było eMule i 20 giga dyskografii ze Stanów przesłuchane od deski do deski.

Jak zmieniło się Twoje podejście do hip-hopu na przestrzeni lat?

Jeszcze na Symptomie, rok temu, byłem zatwardziałym obrońcą hip-hopu. Dzisiaj też mi się zdarza uszczypliwość, ale totalnie mam wyjebane na marnych grajków. Poziom debilizmu niektórych tuzów dzisiejszego mainstreamu spowodował że przestało mnie to totalnie obchodzić. Lepiej jest słuchać, poznawać i promować wartościowy rap z podziemia. Jest tyle zajebistej muzyki, że nie jestem w stanie tego wszystkiego ogarnąć.

A co do reszty elementów, to nie zmieniło się nic. Uwielbiam gapić się na wrzuty, jaram się, jak ktoś tańczy, Polska ma najlepszych producentów, a DJ to najważniejszy filar tej kultury.

Biorąc pod uwagę Twój dorobek, z czego jesteś najbardziej dumny?

Z każdej płyty. Chwilę temu wydałem dziesiąty projekt w ciągu czterech lat. Każdy z tych albumów jest inny i z tego właśnie jestem bardzo dumny. Ludzie mi czasami zarzucają, że mogę się wystrzelać z pomysłów i znudzić słuchaczowi. Jak wyrobisz w sobie nawyk obserwacji otaczającej cię rzeczywistości, to nie ma szans na brak pomysłów. Mam taką świetną knajpę u siebie w mieście, oszkloną z trzech stron, zaraz przy dworcu PKS. Siadam, zamawiam kawę i obserwuje ludzi. Ja ich widzę a oni mnie nie (kurwa, w sumie to trochę creepy). Puszczam bit na słuchawkach, zawieszam na kimś wzrok i to płynie. Niesamowite uczucie, chyba najlepsze z całego procesu powstawania utworu. Często wychodzę stamtąd z gotowym, napisanym numerem. A czy znudzę się słuchaczowi? Stary, ja wydawałem swój pierwszy album przez 15 lat, mam wyjebane na to. Płynę z nurtem, dopóki mam z tego fun. Z czego jeszcze jestem dumny? Że z fajnymi ludźmi sobie robię rap.

Czy jest jakiś dawny tekst, na który krzywisz się lub szczególnie się zdezaktualizował?

Pierwszy singiel z płyty „Rudera” o nazwie „Nightstalker” ma taki refren:
„Nocna podróż po dziczy jak nighstalker.
Uchylę rąbka tajemnicy jak Michelle Pfeiffer”

Chodzi o film „Nagi instynkt”. Aktorki mi się pojebały. A tak, to nie. Każdy numer miał swój czas i był taki, jaki miał być wtedy. To wszystko to jest podróż, zapis tamtych czasów.

Czy masz jeszcze jakieś hip-hopowe marzenie?

Chciałbym wydać winyl i kasetę. Zwiedzić Nowy Jork. Spróbować się w różnych kooperacjach z producentami. Nagrać numer z Biszem i Łoną. Mieć cały klub ludzi, którzy krzyczą refren mojego kawałka. Zmontować mega oryginalny klip.

A jak będę stary i lekarz mi powie, że umieram, zacytować Gucci Mane’a „Bitch I Might Be”.

Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz w hip-hopie – co by to było?

Hip-hop sam w sobie jest wspaniałą ideą. To ludzie czasami wyprawiają z tą kulturą dziwne rzeczy. Hip-hop jest jak religia, ma proste zasady: masz się realizować, mieć poczucie wspólnoty, oddawać szacunek i starać się go mieć wśród innych.

Czy myślisz, że hip-hop przetrwa kolejne 50 lat?

Czy przetrwa? Przetrwa i to jak!

W Polsce za krótko trwał hype na boom bap. On powraca w zmienionej formie, na dojebanych bitach i z mega skillowym podziemiem. Trap stanie się pewnym epizodem jak crunk chociażby. Czasy są trudne i zapowiadają się trudniejsze. No i właśnie w takich okresach muzyka buntu daje to, co najlepsze. Hajp na rap się skończy, odejdzie kasa, a z nią przygłupy i domorośli agenci, pijarowcy od garnków. Będzie dobrze, dzieciak.