„Ej, sis” – sześcioosobowy, kobiecy posse cut wykonany na żywo podczas gali Popkillera. Na papierze bomba: starcie mocno różnych od siebie światów, pomysłodawstwo WdoWy, bicik Sir Micha. Dajcie mi to. Już za samo ponadstylistyczne przedsięwzięcie należy się props.

Finalnie, już po odsłuchu, nie mam poczucia, żeby koleżanki się jakoś super rozumiały i wypracowały wspólną chemię. Raczej każda ciągnie w swoją stronę. Najsilniej to widać u Cór, które wajbują ze sobą bardzo po przyjacielsku, aż wydaje się, jakby tytułowe zawołanie pochodziło od jednej z nich do drugiej. Jest to urocze, ale osobność ich lotu przede wszystkim podkreśla niezgranie z resztą składu.

Nie zrozumcie mnie źle – poszczególne wejścia, rozkminiane jako osobne byty, są nawet spoko. Mei ma zabawny wers ze spóźnianiem się na randkę, Ryfa potyka się o swoje skille, nawet Meggie, której zwrotka jest najmniej charakterystyczna, rehabilituje się pokazaniem publice serduszka, no nie umiem się gniewać. Szkoda tylko, że Zui nie postawiła na większą chwytliwość, ani że nikt nie wytknął jej komicznego efektu, jaki daje nawijanie najpierw o byciu wsparciem dla innych kobiet, a sekundę później o SZCZERYM GARDZENIU KURWAMI. W każdym razie, punkt pozostaje: to nie brzmi jak jeden wspólny kawałek. Bardziej jak promomix pięciu różnych numerów z pięciu różnych płyt.

Krótko mówiąc, widząc taki skład i wyobrażając sobie te wszystkie zwrotki obok siebie, naprawdę można nastawić się na coś wielkiego. Koniec końców jest uporczywie zwyczajnie, a aż nazbyt wyraźny brak wspólnej zajawki nie pomaga.

Co tam jeszcze? Refren. Fajowy. Tylko że średnio doklejony do bitu, zwłaszcza ten syrenowy (jak syrena alarmowa, nie jak Ariel) zaśpiew w drugiej połowie. A skoro o bicie mowa – jest w porządku, prosty, ładny i na tyle poza szkołami, żeby jak najwięcej stylistyk mogło się odnaleźć. Gdyby zrobiła go kobieta, mielibyśmy eleganckie, satysfakcjonujące domknięcie całości. A tak, to