Do napisania tekstu na ten temat zbierałem się już od dłuższego czasu, natchniony obserwacjami prowadzonymi na Twitterze, facebookowych grupkach okołomuzycznych czy rozmawiając ze znajomymi. Zacząłem dostrzegać pewną cechę wspólną pośród wielu osób szczerze zajawionych różnymi brzmieniami. Fani abstract hip-hopu, blackowe metalheady, słuchacze polskiej, niezależnej alternatywy czy innego ambientu – wszystkie te środowiska łączy jedna pasja, ściśle związana z jednym portalem – scrobblowanie na Last.fm.

Sam od ponad czterech lat korzystam z tej aplikacji. Wystarczy połączyć swoje konto z serwisem streamingowym, takim jak chociażby Spotify i voilà, od tego momentu nasz profil uzupełniany jest danymi. Serwis zbiera informacje i nalicza scrobble – odsłuchane przez nas utwory (stąd neologizm scrobblowanie), dzięki czemu możemy poźniej zweryfikować, jakich wykonawców słuchaliśmy najczęściej na przestrzeni dnia, tygodnia, miesiąca, roku, czy w ogóle w całej historii korzystania z tej usługi. Świetne narzędzie, umożliwiające bycie trochę bardziej świadomym słuchaczem. Dla wielu ludzi stało się jednak najważniejsze to, że te statystyki można udostępnić i podzielić się nimi z innymi.

Znakiem czasów stało się już to, że przykładowo wyjazd na parę dni za granicę albo wzięcie udziału w jakimś evencie, który nie został w żaden sposób udokumentowany, choćby głupią relacją na Instagramie, to właściwie tak, jakby się w ogóle nie odbył. Podobnie jest ze scrobblami na Last.fm. Każdy, kto korzysta dłużej z tej strony wie, że jest pełna frustrujących błędów i raz na jakiś czas lubi się tymczasowo rozłączyć i nie naliczać poprawnie odsłuchów. Wielokrotnie widziałem rozpaczliwe lamenty, że coś się nie naliczyło tak jak powinno i scrobble „poszły na marne”. I sam wielokrotnie się na tym łapałem, aż do momentu, gdy… po prostu uświadomiłem sobie, że na dłuższą metę to niewiele zmienia. Liczy się, że przesłuchałem tę muzykę i czy czerpałem z niej frajdę. W końcu, jaki to ma wpływ na moje życie, że przy danym artyście będzie 1046 scrobbli, a nie „zasłużone” 1062? No tak właściwie żaden. Puste cyferki, którymi fajnie się czasem pofleksować, ale tak naprawdę nic nie znaczą.

Praktycznie nie ma dnia, w którym nie wszedłbym na Twittera i nie zobaczył wpisu, w którym ktoś informuje, że dobił tysiąc, dwa, trzy, lub jeszcze więcej scrobbli na jakimś artyście. I żebym nie został źle zrozumiany – absolutnie nie uważam tego za coś złego, sam tak robię. Fajnie jest wejść na swój profil i zobaczyć taki mały jubileusz, że obok ksywki wykonawcy, którego lubimy, pękł kafel odsłuchów. Nie zmienia to faktu, że nie rozumiem słuchania kogoś na siłę, by dobić tę pełną, ładną liczbę. A uwierzcie, że są ludzie, którzy potrafią słuchać jakiegoś albumu na pętli przez siedem godzin po to, żeby na koniec wrzucić screena i nie wrócić do tej muzyki przez parę miesięcy. Sam mam na swoim profilu 927 scrobbli Ghostemane’a. Obrzydliwa liczba. Gdyby mi taka wyszła na maturze z matematyki, to wyszedłbym z sali załamany. Ale co z tego? Nie będę na siłę słuchać jego twórczości, jeśli nie mam na nią w danym momence nastroju, tylko po to, by zobaczyć piękny, okrągły 1000. Kiedyś pewnie to dobiję, ale przy okazji, nie skupiając się zbytnio na tym, że brakuje 73 odsłuchów.

Patrząc na sam zamysł działania serwisu łatwo odnieść wrażenie, że poprzez mechanikę, swojako wymusza na użytkownikach pogoń za scrobblami (choć nie uważam, żeby to było celowe, przekalkulowane, czysto materialistyczne, kapitalistyczne podejście założycieli). Tam gdzie pojawiają się numerki – tam, zawsze pojawia się rywalizacja, czy tego chcemy, czy nie. I odnoszę wrażenie, że na Last.fm stale prowadzone są nieformalne wyścigi o to, kto będzie miał więcej scrobbli w danym tygodniu. Spotkałem się kiedyś z sytuacją, w której ktoś umyślnie zostawiał włączone Spotify na noc, aby przez te parę godzin wpadło kolejne kilkaset cyferek na profilu tej osoby. Jak dla mnie, całkowicie się to mija z celem i czynność, która z zasady powinna dawać nam frajdę, staje się w pewnym sensie pracą, którą po prostu trzeba odbębnić. Zauważyłem, że są profile, które średnio w tygodniu dobijają do ponad 1500 scrobbli. Co przy założeniu, że każdy utwór trwał średnio 2,5 minuty i tak daje nam prawie dziesięć godzin nieustannego słuchania muzyki dziennie – każdego dnia tygodnia. I nic nie zarzucam, każdy słucha tyle, ile może i, przede wszystkim, tyle, ile chce. Po prostu dziwi i na swój sposób fascynuje mnie to, jak udaje mu się to godzić z życiem codziennym – pracą, studiami, czymkolwiek, przy czym słuchanie muzyki jest w jakiś sposób utrudnione.

Jest jeszcze jedna rzecz, na której się łapałem i rozmawiając ze znajomymi doszliśmy do wniosku, że im też się zdarzało tak robić. Chodzi o słuchanie czegoś specjalnie po to, aby ładnie wyglądało na tygodniowym/miesięcznym kolażu okładek najczęściej słuchanych albumów. Nie mam na myśli przesłuchania danego projektu dlatego, że cover art nam się spodobał – to jest akurat super opcja na poznawanie nowej muzyki i poszerzenia horyzontów. Mam na myśli kalkulowanie na zasadzie, że dajmy na to, mimo że niezbyt mam ochotę na tę muzykę, to przesłucham Kids See Ghosts, bo jest na 28. miejscu i brakuje 4 scrobbli, by ten projekt wskoczył do TOP25 i będzie ładnie pasować kolorystycznie, więc kierując się estetyką chartu, poświęcę te 20 minut, żeby zrobić drobne roszady i wówczas wszystko będzie się ładniutko prezentowało. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, jak durne i bezsensowne to było.

Łącząc te wszystkie myśli powyżej, doszedłem do wniosku, że to w pewnym sensie zabija przyjemność ze słuchania. W którymś momencie to przestaje być pasją, a staje się zwykłym, chałupniczym wbijaniem numerków i cyferek, żeby było dużo, ładnie i bogato. Zamiast utożsamiać muzykę z rozrywką i odprężeniem, utożsamiamy ją ze statystycznym zbiorem danych. Wydaję mi się, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Last.fm sam w sobie jest świetnym narzędziem i nie mam zamiaru z niego rezygnować, bo sam kocham takie podsumowania, ale sposób, w jaki z niego korzystałem, zmienił się już jakiś czas temu. Chciałem tylko przekazać, że scrobble to wyłącznie dodatek i efekt uboczny, żaden poważny biznes, w który trzeba się jakoś specjalnie wczuwać. Refleksje na ten temat pozostawiam Wam.