Czysty ogień, kochani, jestem zauroczony.
MC Yallah to raperka z Ugandy, a Yallah Beibe jest jej drugim solowym albumem. Produkcją zajęła się międzynarodowa ekipa: Debmaster – francuski producent z Berlina (odpowiedzialny również w całości za debiutancki LP MC Yallah), Scotch Rolex z Japonii oraz Chrisman z DR Konga. Panowie wysmażyli zestaw niszczycielskich bitów, mieszających w sobie grime, ragga, trap i afrobeat, a czasem nawet dotykających nieśmiało industrialu. Wybuchowy kociołek, natychmiast przyciągający uwagę i zapewniający pełne 34 minuty rozrywki na wysokim poziomie.
Yallah popisuje się, zmieniając między utworami języki (oprócz angielskiego, potrafi rymować również w luganda, suahili oraz luo) oraz flow. Jej głos jest bardzo pewny i mocny – niedziwne, skoro szlifowała umiejętności od 1999. Doprawdy niesamowite, jak różnie może brzmieć na przestrzeni kilku minut. Ilu znacie raperów potrafiących dopasować do bitu język lub dialekt, którego akurat użyją? Yallah Beibe już jako album instrumentalny robiłby wrażenie, ale performance MC Yallah wynosi tę płytę na kosmiczny poziom. Jakiejkolwiek formy ekspresji i wokalu się nie dotknie – zamienia ją w agresywny, energiczny strumień świadomości, niemożliwy do zignorowania. Teksty zarapowane po angielsku (czyli te, które większość z nas zrozumie, jak No One Seems to Bother) dotykają ważnych kwestii społecznych – nierówności, przemocy, napięć rasowych, stopniowego upadku społeczeństwa.
Zachwycam się tutaj bardzo technicznymi kwestiami związanymi z warsztatem rapowym, ale Yallah Beibe jest jednocześnie stuprocentową rozrywką – gotową imprezą zamkniętą w projekt muzyczny, prawdziwą bombą! Banger za bangerem, jedna z perełek ubiegłego roku. Nie przegapcie!