To dopiero szósty odcinek tego cyklu, ale przeczytałem już w nim mnóstwo zdań, jakie sam mógłbym wypowiedzieć. Sporo siebie znajduję też w odpowiedziach, które przygotował Konrad Brzos. Autor „Zamachu stanu” opowiada o niepowstrzymanej i nieprzerwanej miłości do rapu – cóż, mam podobnie. Ileż to razy próbowałem „otworzyć się” na inne gatunki, rzucić rap, zrobić sobie przerwę, nie wspominam już o próbach rzucenia pisania o hip-hopie – po prostu nie potrafię.

Jeśli nie znacie jeszcze Konrada, przypomnę, co pisałem we wstępie do jego tegorocznej płyty: to gość, który jest na scenie od lat, zyskał już uznanie wśród weteranów sceny (gościnki u Pei i Włodiego), a na „Zamachu stanu” gościł Benny’ego the Butchera. Przede wszystkim jest raperem ze zdolnością do pisania plastycznych, uderzających, dobrze przekminionych linijek dostarczanych dobrym, dobitnym flow. Łatwy do przeoczenia, lecz trudny do zapomnienia.

Czym dla Ciebie jest hip-hop?

Właściwie wszystkim. Kiedy nie szukam sampli, czytam sobie biografie. Kiedy nie robię swoich numerów, przekopuję albumy innych artystów. Od kiedy dostałem pierwszą kasetę do walkmana w 2002 jako 6-latek – nic się w tej materii nie zmieniło. Wszystko w moim życiu kręci się, kręciło i pewnie będzie oscylować wokół hip-hopu i wszystkiego, co z nim związane. Kiedyś próbowałem sobie zrobić – na próbę – tygodniową przerwę od czegokolwiek związanego z rapem. Zgadnijcie, jak wyszło.

Zaczyna się niewinnie – najpierw oglądasz dokumenty o rapie jako dzieciak, chłonąc wszystko, co widzisz i słyszysz, a 20 lat później oglądasz dokument na Discovery o np. historii Neandertalczyków i zatrzymujesz go 10 razy, kompletnie zapominając, o czym był, bo usłyszałeś tam fragment, który warto wysamplować. Nie jestem w stanie zrozumieć „zmęczenia” tym tematem, bo nigdy go tak naprawdę nie poczułem na dłużej niż dzień czy dwa. W moim życiu to moja największa choroba psychiczna i całkowite uzależnienie w jednym. Więc to musi być miłość. Kocham to.

Jakie jest Twoje pierwsze hip-hopowe wspomnienie?

Wakacje 2002. Mój wujek, który miał wtedy 17 lat, a ja 6. Słuchał czegoś, co nie przypominało mi niczego, co wcześniej słyszałem. Od razu poprosiłem go, żeby dał mi posłuchać. No i od tego momentu właściwie przestało się dla mnie cokolwiek liczyć. To była przegrywana kaseta z kawałkami Liroya, Kalibra, Molesty i oryginalna kaseta Wzgórza. Potem kilka rzeczy ze Stanów. W te same wakacje wujek zginął w wypadku, zostały po nim tylko te kasety. Kilkanaście lat później, w jakiejś rozmowie z moim przyjacielem dowiedziałem się, że chodził z moim zmarłym wujkiem razem do klasy, a kasety, których słuchałem – to były właśnie jedne z jego kaset. Dzięki, Maroniu!

Drugie zaraz po tym, które już pamiętam dużo lepiej, to Hip Hop Opole 2004, które dziś w całości można obejrzeć na Youtube. Nagrałem je magnetowidem na kasetę VHS w wakacje, gdy emitowali je w TVP pierwszy raz. Potem oglądałem to aż jej nie zajechałem i nie poszły systemy w tej kasecie wideo. Siadałem, włączałem to i udawałem, że rapuję każdy numer z każdym z nich. Tam był pojedynek między White House a 600V hostowany przez Hirka Wronę. Ten koncert znam na na pamięć i myślę, że to złoty moment polskiego hip-hopu. Potem ten sam los podzielili „Blokersi”, również na piracko nagranej kasecie VHS. Piękne rzeczy.

Jak zmieniło się Twoje podejście do hip-hopu na przestrzeni lat?

Tak jak zmieniałem się ja. Etapami. Zawsze bywało tak, że uderzała we mnie jedna płyta jednego wykonawcy, a potem chłonąłem cały nurt z nim związany. Pierwsza taka fascynacja to był Eminem, potem Dre, potem Snoop, potem Daz i kiedy sprawdziłem wszystko, co „nowe”, dokopywałem się aż do początków i klasyki. Jak już dotarłem do wschodniego wybrzeża, najmocniej pierdolnął Biggie. Potem Nas, Jay, LOX, DMX, Mase, Capone i Norega, Big L, a potem znów cała wstecz, aż do Rakima, Big Daddy Kane’a, AZ, Masta Ace’a, Schoolly’ego D czy Run-D.M.C. Nie sposób tego wyliczyć. Trzecim punktem – w około 2009 roku – była fala Dirty Southu którą wtedy na plecach niósł Wayne. Za tym znowu poszedłem szlakiem „muszę znać wszystko”. Więc szybko wjechał Ross, Jeezy, Gucci Mane, Z-Ro – ten sam motyw. Zatrzymałem się z kopaniem przez gigantów jak UGK i Geto Boys i szukaniem czegoś znów na początku 80-tych, kiedy powstawał Miami Bass. I tak pochłonąłem wszystko, plus od jakiegoś 2011 kopię na bieżąco.

W międzyczasie słuchałem polskiego rapu, czyli na pamięć wszystko od pierwszego 3H i Liroya, aż po „Zamach na przeciętność” Mesa i „El Polako” Gurala. Ten okres traktuję jak fan. Potem mi przeszło i szedłem z klucza: jeśli to lubię – odpalam.

Biorąc pod uwagę Twój dorobek, z czego jesteś najbardziej dumny?

Niezmiennie od początku i pewnie już na zawsze odpowiedź będzie brzmiała: „Z mojej ostatniej płyty”.

Czy jest jakiś dawny tekst, na który krzywisz się lub szczególnie się zdezaktualizował?

Trochę nawiążę do poprzedniej odpowiedzi. Szczerze mówiąc – każdy mój tekst oprócz ostatnich rzeczy. Nigdy nie lubiłem słuchać swojej muzyki wstecz dalej niż kilka miesięcy. Nie potrafię się zdystansować do błędów. Dziś nie dałbym 90% nagrań zielonego światła na publikację. Samokrytyka zabiera mi dystans i nie jestem w stanie tego słuchać. Ale właśnie dlatego moje albumy powstają szybko, kawałki nie leżą długo i są mocno skondensowane. Inaczej wydawałbym jeden numer przez 15 lat.

Czy masz jeszcze jakieś hip-hopowe marzenie?

Ze strony fana: pójść na solowy koncert Jaya-Z. Usłyszeć jeszcze jakiś album od Dr. Dre. Jeśli chodzi moje marzenie jako rapera? Chciałbym kiedyś wypracować sobie możliwość, by popracować z Alchemistem i Hit-Boyem. I nagrać coś z Borixonem. To było moje marzenie od dziecka. Wiele już też spełniłem szybciej niż zdążyłem się zorientować.

Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz w hip-hopie – co by to było?

Chciałbym, żeby w muzyce rap najlepsi raperzy to byli ci, którzy najlepiej rapują. I za tym szła sprzedaż, popularność, liczby i zaplecze. Dziś wygląda to dokładnie odwrotnie, To, co oraz to, jak rapujesz, jest na samym końcu. To bym chciał zmienić. Nie mam nic do ludzi śpiewających, robiących sobie eksperymenty, łączących gatunki, szukających nowych rozwiązań albo po prostu muzykalnych. Super. Ale ja kocham rap. To banalne i dziwię się, że muszę mówić takie rzeczy – ale chciałbym zobaczyć, jak raperzy dojebanie rapują, a wokaliści wykurwiaście śpiewają. Można to łączyć słabo, można genialnie. Jeśli odpalam płytę rapera, na której w 10 kawałkach on bierze się za rapowanie tylko w jednym i do tego słabo – nie wiem, czego mam tam dla siebie szukać. Jeśli to się zmieni, będzie ekstra. Hajsu, miejsca i publiczności na pewno wystarczy każdemu.

Czy myślisz, że hip-hop przetrwa kolejne 50 lat?

Myślę, że „przetrwa” to dobre słowo. Nie wiem, w jakiej formie i w jakiej kondycji. Nie będziemy się tu bawić we Wróżbitę Macieja. Każdy niech dołoży w przyszłości do tego coś od siebie i nie ma się o co martwić. Myślę, że wiele razy nas jeszcze zdziwi. I w tę dobrą stronę, i w tę nie. Polska scena od początku zawsze pokazywała, jak wygląda nasza mentalność. Może się to komuś podobać lub nie, ale czasy i to, co w głowach mają ludzie, ich problemy i sprawy, którymi żyją przekłada się na brzmienie i wygląd tej muzyki. Ja postaram się go podtrzymać przy życiu i w dobrej kondycji przez najbliższe dwie dekady – jeśli los mi na to pozwoli.