Kolejna płyta i kolejny sukces. Długo okupowane OLiS, regularne przebijanie bańki wyświetleń pod utworami, wywiady w najważniejszych hip-hopowych mediach i cyklicznie grane koncerty. Z drugiej strony, w mojej banieczce to zespół pomijany czy też mocniej – ignorowany. Przeze mnie też. Jednak czytając newsa o tym, że mijają tygodnie, a “Na waszych oczach” Polskiej Wersji dalej króluje na listach sprzedaży, usłyszałem głos mówiący: „Coś jest w tobie Polska Wersjo, trudno jest to wyjaśnić, co w tobie jest takiego zajebistego, cały czas cię słuchają, Polska Wersjo”. Postanowiłem zatem sprawdzić ich najnowszy album i spróbować zrozumieć ich fenomen.

Dawno zdałem już sobie sprawę, że uliczny rap jest ważny. Miałem okres buntu, podczas którego na kilka długich lat wyrzuciłem z playlist “Klucz”, a na tabuny “trzyliterowych wojowników” patrzyłem z niechęcią i wyższością. Bonus RPK, Kacper HTA, Jasiek MBH – sami wiecie, że dekadę temu to kojarzyło się z największym obciachem i często wpadało do tej samej szufladki zanim zostało porządnie odsłuchane. (Niestety, sam często gruntownie poznałem wiele takich miernych albumów, bo musiałem pisać ich recenzje). Po latach wiem, że często była to ocena niesłuszna: przekonałem się do “Artysty kombinatora” czy – przede wszystkim – zrozumiałem, że taki rap jest potrzebny. Daje motywacyjnego kopa i – jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało – niesie przekaz i nadzieję na lepsze jutro. Krótko mówiąc, po prostu wychowuje słuchaczy. Nie musi mi się podobać, bo nie jest do mnie kierowany. Ma określony koncept, w którym swoją rolę odgrywa choćby uproszczona do bólu forma. Piszę ten akapit, by powiedzieć Wam, że choć nie słucham Ciemnej Strefy, Intruza czy Episa Dyma KNF, to rozumiem ich fenomeny. Natomiast nigdy nie pochylałem dłużej się nad Polską Wersją (strzępki twórczości oczywiście znałem – to nieuniknione przy ich wszechobecności), gdyż nie czułem takiej potrzeby i pewnie dalej żyłbym w błogiej nieświadomości, gdyby nie głos z poprzedniego akapitu.

Dziewiczy odsłuch „Na waszych oczach” upływa mi dość spokojnie. Kolejne numery przelatują w tle, a niski, trochę zmodulowany czy czasami wręcz reggaeujący głos Hinola odpowiedzialnego za większość refrenów przypomina słusznie zapomniane czasy, gdy na każdej płycie musiał pojawić się Miodu lub ktoś Miodopodobny. Na resztę da się przymknąć ucho, aż do momentu, gdy wjeżdża ikoniczny “Łychy Łyk”. Tutaj hook Hinola zmiata mnie z planszy: jego charakterystyczny wokal wpada w szantowe zaśpiewy i jestem w stanie sobie wyobrazić, jak w stroju pirata i z butelką łychy (to powinien być rum!) kieruje łajbą. Co gorsza, w zwrotkach MCs z Polskiej Wersji prześcigają się w głupotkach. Podczas gdy Jano przestawia akcenty, tak by zrymować zbitkę: „przedłużał/potrwał/przeholował” i rapuje:

Jestem facet, nie jakaś pipka
Lej do pełna mie tego drinka
Zawsze potęga jest po tym nawijka
I potem na scenie jest luz, nie napinka

Hinol dodaje:

Był spokój, ale go ni ma
Nie będzie dumna Paulina
Ona to dopiero mi da
Bo miała chłopa, a ma mumina

(…)
Niełatwo mi wpada PLN
Mimo że nawijam lekko tak jak Emenem


(gwoli ścisłości – w powyższych cytatach nie ma literówek)

Po “Łychy Łyku” wiem, że muszę stanąć na rzęsach, by dosłuchać “Na waszych oczach” do końca. Wiele się nie zmienia: czasami dostaję mądrości typu: “Piszę proste teksty, które nieprosto napisać” lub “Pędzimy jak bolid, io io io io”, innym razem raperzy przypominają mi, żeby się nie poddawać. Dreszcze przechodzą mnie dopiero przy największym hicie z albumu, czyli “Warto mówić kocham”. Zaczyna się grubo: tym razem to wokalna interpretacja “Mojej i twojej nadziei” Hey sprawia, że jestem oniemiały. W osłupieniu trwam przez całą długość kawałka, po czym dostaję konwulsji drugi raz w momencie, gdy Hinol dalej coveruje Nosowską. Wtedy już wiem, że temu albumowi należy się przynajmniej jeszcze jeden, spokojniejszy, bardziej analityczny odsłuch.

Szybko okazuje się, że “Na waszych oczach” to nie przypadkowa nazwa – odnosi się do teorii spiskowej NWO (warto przyjrzeć się okładce). Na całe szczęście Jano i Hinol rzadko podejmują ten temat, a jeśli już to robią to po łebkach czy w dość prościutki sposób, jak w wersach:

Pierze mózgi TVP, TVN, Polsat
Ludzie coraz głupsi, ale każdy głos ma
(…)
Ten kraj to mem jest, ale mało śmieszny
Dlatego wielu stąd wyjeżdża, zawsze na wstecznym


Z ich słów wynika tyle, że zmienia się świat, który kochaliśmy i idzie nowe, bez wątpienia gorsze. Apokaliptyczny wątek kontynuowany jest w “Buncie maszyn”, gdzie przewija się znany motyw nieodwracalnego uzależnienia od technologii, ale dalej jedziemy na ogólnikach, czyli zauważaniu, że mamy “podsłuchy na fonii, na niebie drony”, a zamykamy się w chłopskorozumowej analizie społeczno-geopolitycznej:

Idą miliardy na loty w kosmos
A bidę mamy tu sami na ziemi
Gdyby zabrać cały hajs im, rozdać tym, co go nie mieli
Niewiele pewnie by to zmieniło, prędzej czy później by wzięli go siłą

By oddać jednak chłopakom sprawiedliwość, to przez znaczną część płyty nie jest tak źle. To nawet lepiej, że nie rozwijają szurskich wątków, a skupiają się na tym, co potrafią najlepiej, czyli na rapowaniu o życiu. Operują oklepanym zestawem tematów: mamy historie o tym, że nie wolno się poddawać, że błądzili, ale wyszli na prostą, więc my też mamy czas na to, by naprawić nasze życia oraz o tym, że warto doceniać najbliższych i mówić, że się ich kocha. Nie ma tam jakichś potężnych, wartych cytowania wersów, ale też niczego szkodliwego nie znajdziemy. 

Gdy pytałem w redakcji, o co może chodzić z Polską Wersją i dlaczego akurat oni cieszą się taką popularnością, Amber z Modestem przekonywali, że to tęsknota słuchaczy za rapem z przełomu wieków, a w przeciwieństwie do części ulicznego rapu Jano z Hinolem mają więcej energii. Coś w tym na pewno jest – obaj radzą sobie za mikrofonem, potrafią mnożyć rymy i warsztatowo się bronią. Nie są arcytechnikami ani wybitnymi lirykami, ale energia to coś, czego nie można im odmówić. Refreny Hinola – choć, jak zdążyliście zauważyć, nie pałam do nich sympatią – także potęgują to wrażenie. Pełną krasę Polskiej Wersji słychać szczególnie, gdy wybiorą dobry bit. Tutaj często niestety akompaniuje im przynudzający PSR, a MCs odpalają się, gdy dostaną coś bardziej zadziornego.

Częściowo odpowiedziałem zatem na zadane sobie pytanie: Polska Wersja odnosi sukcesy, bo to rap od dobrych chłopaków dla dobrych chłopaków w nieco zboostowanej odmianie. Mnie się to nie podoba: ani muzycznie, ani tekstowo, ani pod względem formy. Wracać do “Na waszych oczach” nie zamierzam, tak samo jak do poprzednich albumów grupy ani solowych dokonań Jana i Hinola. Niemniej, nie ma sensu wystawiać armat i walić w ten zespół, bo zakładam, że spełnia oczekiwania swoich odbiorców, a wydaje mi się też, że ich fani nie są zacietrzewieni. Natomiast nie wiem, czy ktokolwiek kiedykolwiek będzie mi w stanie wytłumaczyć, dlaczego Hinol śpiewający Nosowską wykręca tak nieprawdopodobne liczby – to już fenomen socjologiczny, którym musi zająć się ktoś inny.