Zainspirowany twórczością Skepty, MF DOOMa czy Odd Future, MIKE – a właściwie Michael Jordan Bohema – zaczął komponować swoją własną muzykę już w nastoletnim wieku i w mgnieniu oka przykuł uwagę Bandcampowej społeczności. Od jego debiutu minęło zaledwie osiem lat, a po tym czasie można stwierdzić, że stał się on jednym z najbardziej doświadczonych i wpływowych raperów w rosnącym w szybkim tempie nurcie lo-fi, eksperymentalnego, hipnagogicznego hip-hopu. Jego największym idolem był Earl Sweatshirt, tymczasem to on sam stał się ostatecznie dla swojego autorytetu artystyczną inspiracją. Awangardowość MIKE’a spowodowała, że Earl oraz inni wykonawcy postanowili podążać i rozwijać się w muzycznym kierunku Michaela. W grudniu 2022 powrócił na scenę ze swoim dziesiątym longplayem Beware of the Monkey, niezwykle dojrzałym i wielowymiarowym projektem, który raz jeszcze ukazuje skalę talentu i progres nowojorskiego rapera.
Tytuł albumu odnosi się do zodiakalnych symboli w chińskiej tradycji witania nowego roku. Raper urodził się w 1998, czyli roku tygrysa, który przypadł także na 2022, a więc datę wydania płyty. Zgodnie z chińskim horoskopem, miał to być dla tygrysów okres wyzwań, obfitych zmian i rozwoju ścieżki swojej kariery. Jak twierdzi sam artysta, przepowiednie spełniły się, choć nie był to czas pozbawiony przeszkód. Co jednak najważniejsze, zmagający się z depresją przez wiele lat wykonawca nigdy wcześniej nie czuł się tak stabilny mentalnie, co ma swój wierny obraz w jego najnowszym albumie. Choć Beware of the Monkey nadal jest jak paleta różnorodnych nastrojów, MIKE na żadnym wcześniejszym etapie swojej kariery nie sprawiał wrażenia tak pewnego siebie. Nad żadnym innym projektem nie pracował również tak długo – charakterystyczne dla jego albumów są daty premiery, projekty wydawane pierwszego dnia astronomicznego lata. Tym razem postanowił ze swoim krążkiem poczekać aż do zimowego przesilenia. Co również nie jest przypadkowe, gdyż MIKE przy tworzeniu Beware of the Monkey czuł się emocjonalnie przywiązany z tym okresem w kalendarzu gregoriańskim.
Raper, zazwyczaj niezwykle wrażliwy i introwertyczny, w najnowszym albumie otwiera się nieco bardziej i cechuje go większa brawurowość. Wciąż porusza istotne tematy depresji, zdaje się być jednak bardziej zdeterminowany, by te negatywne emocje zamienić w melanż bardziej pozytywnych doświadczeń. Nadal wyróżnia go charakterystyczne, niepodrabialne flow. Jego wielopoziomowe wersy odznacza refleksyjny styl. Wszystko brzmi przy tym niezwykle naturalnie. Ze swoim chropawym głosem swobodnie płynie po kolejnych powolnych wokalnych samplach, które artysta wykorzystuje od początku swojej kariery. Wychodzi jednak nieco ze swojej strefy komfortu i dodaje do repertuaru elementy takich nurtów muzycznych jak dancehall czy vaporwave. Nie przeszkodziło to jednak, by produkcja zachowała bardzo wysoki poziom. Album w całości został skomponowany przez MIKE’a, w creditsach podpisany pod swoim producenckim aliasem dj blackpower. Choć nadal eksperymentalny, poszukujący nowych brzmień, jednocześnie Beware of the Monkey sprawia wrażenie stonowanego i być może najbardziej przystępnego dla niezapoznanego do tej pory z twórczością artysty odbiorcy.
Album otwiera pełne emocji nuthin i can do is wrng, które sampluje piosenkę Forresta z nurtu Disco/Dance-Popu/Boogie – I Just Want to Love You. Słowa z tytułu stają się jak mantra, a utwór – choć z pozoru niedługi – przepełniony jest introspektywnymi linijkami, nawiązując między innymi do biblijnych losów Arki Noego i tego, że najgorsze jest jeszcze przed nami, a możemy się na to przygotować jedynie poprzez zachowanie spokoju i rozsądku.
And sit tight through the fog, it be bigger floods
And midnights full of thoughts, I be quick to tuck
Like to live life be the cause when there isn’t none
Or the gift might be abroad under different sun
Noah clipped mines, being lost tryna give a fuck
Idealną egzemplifikację na wykorzystywanie wokalnych sampli przez MIKE’a stanowią utwory As 4 Me oraz What Do I Do?. Uzależniające, eteryczne, relaksujące brzmienia, w które raper wplata refleksyjne, spoglądające w głąb siebie wersy. Ten pierwszy to pełen wigoru manifest pewności siebie, otwarty poprzez stanowcze oświadczenie – This my only chance left to prove to y’all I’m the best rapper in the fuckin’ world. Temu drugiemu towarzyszy wręcz kołyszący odbiorcę sampel, a w całej piosence wyczuwalny jest wpływ cloud rapu i muzyki vaporwave.
All this pain of the dead my high
It was strange, but it never defined me
Overcame, ain’t no regular guy
Think I blame it on reckless environment
Artysta świetnie wyselekcjonował gości na swoim albumie. Pojawia się na nim między innymi King Carter, jeden z członków-założycieli slUms, nowojorskiej grupy hiphopowej, którą MIKE współtworzył. To właśnie od tego kolektywu zaczęła się rozkręcać muzyczna przygoda artystów takich jak Adé Hakim czy właśnie King Carter, a grupa wielokrotnie współpracowała z Earlem Sweatshirtem czy Standing on the Corner. Wracając do Cartera, jest to jego pierwszy występ muzyczny od dwóch lat, dzięki czemu na Concrète brzmi bardzo świeżo. Utwór Ipari Park przepięknym śpiewem otwiera Klein, niezwykle utalentowana artystka z południowego Londynu. Ubolewać można jedynie, że ten gościnny występ nie trwał dłużej. Na Light (if u can’t see) pojawia się Jadasea, a więc jeden z najbliższych przyjacieli Michaela i jeden z niewielu brytyjskich przedstawicieli przepełnionej nowojorskimi wpływami sceny lofi. Całe show kradnie jednak Sister Nancy, jamajska legenda dancehallu. To zaskakujące połączenie dostarcza nam fenomenalny kawałek Stop Worry!, na którym MIKE wspomina swoją zmarłą matkę.
I peep your struggle in your pain ma’
I know my team, I wear your number when it’s game time
Osiągalny, choć eksperymentalny. Energiczny i przebojowy, choć stworzony przez jednego z najbardziej wrażliwych artystów na scenie. Eksplorujący, choć zachowujący najlepsze cechy rapera. Taki właśnie jest album Beware of the Monkey. I pomimo faktu, że został wydany w ostatnich dniach 2022 roku, znalazł się pośród moich ulubionych projektów z ostatnich 12 miesięcy.
It’s big MIKE, had to crawl before I really jumped.