Z pewnością Paryż zapisał się w historii hip-hopu jako miejsce akcji wspólnych poczynań Kanye i Jay’a-Z w utworze Niggas in Paris. Oprócz tego już historycznie zabawnego podłoża, możemy podążać tam szlakami emigracji czarnoskórych do Francji, aby wyzwolić się od rasizmu w byłych koloniach. Prężnie zaczął się rozwijać tam jazz, więc wtedy rosnąca konkurencja jazzmanów w Ameryce nie była zagrożeniem w Europie. No dobrze, to kto w końcu był w tym Paryżu? Ja bym odpowiedziała, że bez wątpienia Westside Gunn i tak rozpocznie się nasza wycieczka.

Paryż – stolica mody. Przepych i luksus za panowania Ludwika XIV przyniósł pierwsze zalążki późniejszej potęgi Francji. Wybudowany dla niego pałac w Wersalu stanowi apogeum kiczu, wystawności, a on sam robił wszystko, aby wyglądać wiecznie młodo i równie majętnie. Narodziło się haute couture (szycie na miarę i według upodobań klienta), czego pionierem był Charles Worth i to on jako pierwszy umieścił na projektach swoje nazwisko. Obróciło się to w tworzenie ubrań wedle jego pomysłu, najpierw skromne pokazy z udziałem modelek, a ostatecznie pierwszy dom mody na Rue de la Paix 7. 

Zmieniając chwilowo kontynent – i to nie bez powodu – natrafiamy na brytyjski dom aukcyjny Christie’s w Nowym Jorku. Czemu akurat tam? Intro Pray for Paris jest fragmentem aukcji i to nie byle jakiej, bo rekordowej na skalę światową. Dochodzi tam do kupna obrazu Leonarda da Vinci Salvator Mundi za zawrotną cenę 450 mln dolarów. Na tym się nie kończy. W Party wit Pop Smoke Westside Gunn przytacza kontrowersyjną akcję Jordana Eaglesa. Katalog aukcyjny z okładką Salvator Mundi – jak i sam obraz – zostały użyte do wywołania dyskusji o systemach wartości opieki zdrowotnej, religii i obecnych priorytetach ludzkości. Eagles – w tym pierwszym – laserowo wyciął 12 dziur, aby umieścić w nich puste fiolki na krew, a wydruk tego drugiego pokrył krwią przyjaciela i zarazem aktywisty zakażonego wirusem HIV. Uznaje Chrystusa za największego dawcę krwi, a jego podobizna została sprzedana za tak ogromną cenę, która mogłaby uczynić wiele dobrego na świecie. Czerwona ciecz na obrazie nie ma reprezentować odkupienia, a wykluczenia osób chorych. Zwraca uwagę m.in. na zbyt długie ograniczenia oddawania krwi u mężczyzn z partnerami seksualnymi tej samej płci, krytykując przy okazji ujawniane bogactwo podczas takowych aukcji.

Od 6:40 minuty zaczyna się moment z intro.

Zamiłowanie Westside Gunna do sztuki i mody to jedna z jego głównych łatek, a Pray for Paris to główny owoc tej obustronnej miłości. Sam siebie uważa najpierw za projektanta mody, potem dopiero za rapera. Tam gdzie narodziła się moda, tam też trafił po swoim pierwszym wylocie z kraju na fashion week. Przyleciał na pokazy, a wsiadał w samolot powrotny z epką z sześcioma trackami nagranymi w dwie trzygodzinne sesje. Obyło się bez planu, wystarczył pierwszy rząd na pokazach, backstage i imprezki. Miłość do Paryża od pierwszego wejrzenia, a wszystko powstawało przez natchnienie ludźmi, miastem czy sztuką. Chciał pozostawić ślad po tym, co na zawsze odmieniło jego życie i tak urosło to w pełnowymiarowy album.

Za całym zamieszaniem stał Virgil Abloh. Styczniowa kolekcja Louis Vuitton w 2020 roku powstawała przy akompaniamencie Griseldy, więc zaproszenie Gunna było obowiązkiem. Oprócz fizycznej obecności, mogliśmy usłyszeć jego Perfect Plex z EP Roses Are Red… So Is Blood na jednym z pokazów Off-White. W tle stepował Cartier Williams, który występuje również w outro LE Djoliba w Pray for Paris czy w obecnym skromnym rolloucie najbliższego albumu WSG & Then U Pray for Me. Virgil nie traktował projektów Gunna jako osobnych bytów, łączył je wszystkie ze sobą, aby wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Porównał to do prac Jean-Michela Basquiata, którego jeden obraz w zupełności nie wystarcza, aby dotrzeć do sedna sprawy i odnaleźć skrywaną potęgę. Patrzył na dzieła Gunna jak na sztukę, a nie na kawałek materiału do odsłuchu. Razem z Drake’iem doszli do wniosku, że często ten teraźniejszy prawdziwy hip-hop nawet nie stoi obok tego, co ma miejsce w kulturze i faktycznie tak się wpasowuje jak katalog Griseldy. Te owocne połączenia dały nam okładkę autorstwa Virgila, wykorzystując obraz Caravaggio i łańcuchy Gunna.

Od 4:44 (tak, to ten album Jay-Z) utwór Perfect Plex ze stępującym Cartierem Williamsem.
Okładka Pray for Paris i obraz David with the Head of Goliath autorstwa Caravaggio

Westside Gunn swoje brudne brzmienie prosto z Buffalo przeniósł na absolutnie najwyższy poziom wystawności i luksusu, a wszystko zostało owinięte wstążeczką, że to nie muzyka, a sztuka. Już drugi track wita nas smukłym bonjour, a na trzecim serwuje zajadanie francuskich tostów, choć tu można zdecydowanie doszukać się seksualnego znaczenia. Prymitywny śpiew Gunna przy tej prozaicznej balladzie miłosnej nie zniechęca, a dodaje uroku i przede wszystkim WSG nadrabia nieskazitelną charyzmą. Umiejętności nie mają tu najmniejszego znaczenia, liczy się to, co tu i teraz – przecież jesteśmy w Paryżu. W karcie dań oferuje nam również wspólne picie wina z Clovisem Ochinem – dystrybutorem win we Francji – a jak toaścik to tylko za tych, co sprzedają dope. Dosłowną wisienką na torcie w postaci deseru pozostaje outro La Djoliba jako paryska restauracja znana z kuchni senegalskiej. Nie bez powodu Paryż jest również nazywany miastem świateł, wieczorem zapewnia nam dokładnie taki sam błysk jak łańcucha jednego z gości na albumie – Wale’a.

Gunn w swoim artyzmie nie pomija kontrastowych wątków ze swojego gangsterskiego życia. George Bondo – mimo wprowadzającego w lekki błąd tytułu nawiązującego do artysty i zarazem autora okładki My Beautiful Dark Twisted Fantasy George’a Condo – jest nasączony tymi mroczniejszymi aspektami, a swoje dwa grosze dorzucają pozostali członkowie Griseldowej Trójcy Świętej. Szybki transport z Paryża do Buffalo i żaden z trzech muszkieterów nawet nie zamierza się wpasować w paryski, dostojny klimat. Szarpiący, brudny dźwięk pianina stanowi idealny podkład – i przy okazji oderwanie się od luksusu – pod plucie wersami o perskim modlitewniku jako dziełu sztuki, o sprzedawaniu kokainy czy błogim objadaniu się na brunchu organizowanym przez Roc Nation przed galą rozdania nagród Grammy. Przecięcie dwóch tak skrajnych światów nie staje się przeszkodą, jest czymś pożądanym. Nie od razu luksusowy Paryż zbudowano, bo usunięta ze streamingów perełka Allah Sent Me to dopiero prawdziwe odejście od gracji i stylu, a oferuje nam groźny i władczy griseldowy kawałek mięsa.

Livin’ comfortably off of gut instinct

Tak ścina swoją zwrotkę w jednym z ostatnich wersów Roc Marciano, a Westside Gunn ewidentnie uwielbia tworzyć napięcie między swoimi dwoma odrębnymi światami. Wachlarz pozostałych gości na tej paryskiej biesiadzie mu w tym ewidentnie pomaga. Kokainowy pociąg w $500 Ounces prowadzi Freddie Gibbs z Roc Marciano i Gunn z pełnym zaufaniem oddaje im pole do popisu. Po dosłownym mic check, check obaj płyną wśród produkcji Alchemista, a WSG jedynie pozostaje podsumowanie obu popisów. I got skeletons in my closet, right next to Balenciaga. Zdecydowanie się popisali. Claiborne Kick otula nas mglistą, pozbawioną perkusji atmosferą. Gdzieś tam z nieznanej nam lokalizacji Gunn rzuca ad-libami i wyłania się kolejny gość tej wytwornej uczty – Boldy James. Idealnie wtapia się w mgłę i nie zamierza jeszcze bardziej zagęszczać tego mętnego nastroju, a go smukle przełamuje. Nie pozwala nam się zgubić we mgle, a nią otula i koi, pozwalając utonąć w rozkosznej aranżacji.

Glitter on my neck match the glitter on my fingernails

I pojawia się on, on w bieli, Tyler, the Creator. Tak jak ten album powstał z przypadku, tak też on został na nim producentem. Party wit Pop Smoke to smukłe, wyważone dzieło z rąk Tylera, a Keisha Plum z WSG równie finezyjnie wspominają postać tragicznie zmarłego rapera. Podróż Gunna do Francji pozwoliła mu poznać wiele osobistości i znalazł się wśród nich Pop Smoke. Nie odczuwał sporej różnicy wieku między nimi, już od początku odczuwał do niego braterską miłość. Nawet przez moment WSG widział w nim podekscytowanego dzieciaka, kiedy Pop Smoke był oczarowany ciężarem jego łańcuchów. Album to kwintesencja zakochania się w Paryżu i również ją okazuje zmarłemu przyjacielowi. Tyler zajął się całą otoczką tej pięknej historii, ale sam też stał się jej częścią w utworze 327. Luźna propozycja Gunna w domu Alchemista – aby się dograć – przerodziła się w uporczywy freestyle w kącie, a potem w wysłanie pliku ze zwrotką parę dni później. “Holy shit. Tyler, you motherfucker you.” Popis Tylerowi wydawał się znacznie za długi – co Gunn od razu wygasił – bo przecież to sztuka i wyrażanie siebie. Tak powstało prawie sześciominutowe arcydzieło ociekające luksusowym stylem życia, który i im obu, i dwóm pozostałym gościom zapewniła kariera. Wzniesione na szczyt uduchowione pianino z boom bapowymi bębnami porywa nas w pierwszy rząd wybiegu zaraz obok Don C i Nigo. Już na miejscu wiemy, że pieniądze na stylizację Gunna na tym spotkaniu pochodzą ze sprzedaży kokainy. Tytuł od razu nam podpowiada, co ma na nogach, bo nic innego jak buty New Balance X Casablanca 327, w których zadebiutował na swoim pierwszym fashion weeku. Joey Bada$$ zaprasza nas na przejażdżkę maybachem z Puffem i Jayem-Z, popijając francuskie wino Pétrus. Wzbogacamy przy okazji swoją wiedzę o tajniki dorabiania się takiego majątku, bo przecież nie chodzi tu o wydawania wszystkiego na klejnoty, tylko o inwestycje. Z maybacha przesiadamy się do kolejnej furki – tym razem na tyły z Tylerem – aby wspólnie słuchać Frontin’ Pharrella Williamsa. Nie stroni on od charyzmy, pewności siebie, błyszcząc swoimi naszyjnikami i pomalowanymi paznokciami, finezyjnie przełamuje schematy męskości. Każdy w 327 topi się w swoim własnym zapracowanym złocie, korzystając ze wszystkich możliwych udogodnień.

Oprócz wybijającej się tematyki sztuki czy pozostającego w tle powrotu do Buffalo, wielokrotnie mamy wzmianki nawiązujące do wrestlingu. Gunn jako zagorzały fan i częsty uczestnik tych wydarzeń nawet poświęcił swojej zajawce Fourth Rope – kompilację tracków związanych czysto z tym sportem. Osobowość i estetyka przewijających się postaci w jego albumach ma iść równoznacznie z osobowością i estetyką całego projektu. To czemu parę razy w Pray for Paris wspominany jest wrestler Ted DiBiase Sr.? Gunn kocha wszystko, co nieoczywiste. Chce wymusić ciekawość słuchaczy, aby pytali i sprawdzali, kto to. To dociekliwość, odkrywanie sprawia, że zaczynamy rozumieć sens muzyki WSG. Stwierdza, że nienawiść do niego nie wypływa z jakości, tylko z braku wczucia się w sztukę i chęci wygrzebywania esencji z jego albumów. Conway w George Bondo przyrównuje swój wpływ na kulturę, co Eric Bischoff (prezes World Championship Wrestling), gdzieś padają imiona wrestlerów takich jak Bruno Sammartino, Virgil, Drew McIntyre z jego charakterystycznym claymore kick, a wszystko idealnie wtapia się w tło francuskiego przepychu lub drug talk. Oprócz fragmentu aukcji, na końcu Allah Sent Me mamy zapewniony urywek nagrania Teda DiBiase Sr. oczekującego na swój mistrzowski pas.

Mistrzowska pozostaje również cała niepowtarzalna otoczka albumu. Westside Gunn rozkosznie gubi się w paryskich uliczkach, zahaczając o te mroczne zakamarki miasta wzięte prosto z Buffalo. Stworzył niepowtarzalny klimat godny puszczenia w zamku czy w restauracji, gdzie ściany ociekają luksusem i złotymi dodatkami. Cała featowa aleja gwiazd dodaje Pray for Paris elegancji i wzniosłości, a dwóch pozostałych griseldowych muszkieterów nie pozwala nam zapomnieć o nowojorskich korzeniach. Album ten z pewnością umacnia Westside Gunna nie jako rapera, ale jako artystę. Swoje pierwsze trzy – z ośmiu – dni we Francji zamienił w 36 minut muzycznej drogi po miejscu, któremu dał się zakochać i pozwolił na otwarcie kolejnych ścieżek rozwoju. Niewątpliwie to projekt inny, oderwany od reszty, ale wypełniony przywiązaniem i uczuciem. Wytworne, dostojne instrumentale ciągnące się większość albumu doskonale zazębiają się z tymi mniej eleganckimi wersami prosto z Buffalo, natomiast te idealnie współgrają z ogólnie powstałą gracją. To wręcz kinowa aranżacja, w której możemy się zanurzyć i czekać na zaproszenie do maybacha z Jayem-Z czy skończyć na pokazie, siedząc obok Nigo. Stale utrzymana estetyka z małymi wyjątkami daje nam w pełni kompletny album z idealnie domykającym outro. La Djoliba wybrzmiewa jak zatrważające zakończenie teatralne, w którym stepuje Cartier. Łączy w sobie jednocześnie griseldowe ad-liby, bardziej drastyczny nastrój, ale i tak końcowo cała oprawa wychodzi nadzwyczaj dostojnie. Oprócz zapewnienia dodatkowej elegancji, Pray for Paris swoim ugoszczeniem takich osobistości jak Freddie Gibbs czy Tyler, The Creator sprowadziło na Gunna nową falę zaciekawionego tłumu. Niepodważalnie to jego najbardziej przystępny, wpadający w ucho album, ale zarazem jedyny w swoim rodzaju. Niemiłym zaskoczeniem może się okazać wyjście z Pałacu Wersalskiego na już tylko i wyłącznie brudne nowojorskie ulice. Ale cóż… niektórzy wolą pozostać w mieniącym się złotem Paryżu, a inni gubić się w zakamarkach grzesznego Buffalo.