Choć Green co jakiś czas pojawiał się tu i ówdzie z gościnnymi zwrotkami, na jego pełnoprawny materiał musieliśmy trochę poczekać. Co najdziwniejsze, a zarazem najważniejsze, zupełnie nie słychać, że od wydanego razem z Gresem „Fraktala” minęła już prawie dekada. Na bitach Salvare dalej brzmi jak młody gniewny.
Od pierwszego numeru w rapie Greena słychać głód, pazur i bunt. Mimo prawie 40 lat na karku, dalej o coś walczy i twierdzi, że „nie urodził się tylko po to, żeby żyć”. Łatwo mu zatem uwierzyć, gdy sam siebie nazywa „ostatnim prawdziwym samurajem” czy powtarza za Mielzkym, że rap był z nim zawsze. Już na wejściu rzuca też mocnymi, zapadającymi w pamięć wersami typu: „Związki z rozsądku to zwykle szybki podział majątku” – przyznam, że dawno nie zostałem tak kupiony otwarciem albumu.
Dalej zresztą nie jest gorzej, bo Green potrafi pisać i przykuwać uwagę słowem. Podoba mi się, jak operuje językiem i nie marnuje wersów na głupoty. Umie pisać o sobie, co słychać w utworze „Pan Green”, gdzie precyzyjnie określa swoje role w życiu. Robi to w trzeciej osobie, co – umówmy się – w wielu przypadkach mogłoby trącić myszką, tutaj jednak wszystko działa. W „W mieście jak to” z kolei po profesorsku mnoży podwójne, szczególnie pierwsza zwrotka to podręcznik do korzystania z techniki. Jak lubicie mocne wjazdy w zwrotki, to jedną zaczyna dobitnym: „Nie jestem, kurwa, smutnym raperem” – i zgoda, nawet jak w przeszłości bywał rozpoetyzowany, to jeśli trzeba obecnie szukać dla niego szufladki, to takiej z podpisem „raper wkurwiony”. „Polskie Detroit” i „Linie papilarne” to też mocne numery, w których Green odsłania się emocjonalnie: rapuje o relacjach, o tym, skąd pochodzi i co naprawdę czuje. W drugim z tych numerów mamy jeszcze świetny refren Lilu i pozostaje mi tylko wydać apel do raperów, by częściej zapraszali ją do współpracy.
„Profesora Amnezję” wyróżnia też klasyczna, bardzo hip-hopowa i pełna brudu produkcja, Gdyby Green chciał podążać za modą, powinien wybrać drumlessy – spore części „Ostatniego” pokazują, że uciągnąłby takie podkłady charyzmą. Ale to wtedy, gdy wjeżdżają mocne, wyraziste bębny, słuchaczowi automatycznie włącza się też headbanging. Klasycznym, truskulowym do bólu bitem jest „Pan Green”, równie mocno tłucze „Polskie Detroit”, a jak chcecie posłuchać Salvare kombinującego w innych kierunkach, to „Etna” ma futurystyczny sznyt i nieregularne bębny. Warto wspomnieć też o skreczach, bo oba kawałki, w których się znajdują (w „Ostatnim” za deckami stanął DJ Haem, a w „W mieście jak kto” DJ Cider) hip-hopowość albumu jest już podkręcona do maksimum.
„Kilku z nas robi to od kilku lat / Pierdoląc wasze zdania, a tym bardziej jego brak” – to kolejny cytat z „Ostatniego”, określający zarówno ten album, jak i światopogląd Greena. Jest jednym z tych, dla których hip-hop to nie kariera, tylko droga. A dopóki tacy MCs stąpają po bitach, dopóty będziemy mieli do czego bujać głowami.