Who the fuck picked this BIG FUCKING BEAT? To w ogóle ciekawe, że jeden z moich ulubionych podkładów ostatnich lat trafił na luźny, niealbumowy singiel Snow Tha Product. Bicik Sikwitita jest kompletny – ma w sobie dużo klasyczności, dużo współczesności, a do tego jeszcze nieszablonowa kropka nad i. Przejdźmy przez wszystko po kolei: co zatem z klasyki? Pierwsze sekundy i ten sampel, pustynny, suchy, prosto zapętlony, ale nie nudny. Im bardziej aranżacja się rozwija, tym bardziej skojarzenie z pustynią się intensyfikuje (zwróćcie uwagę na przeciągły syntezator po czterech taktach!). Jeszcze naturalne, rozchwiane haty. Co ze współczesności? Reszta perkusji, przede wszystkim suchy werbel, usypany z tego samego piachu, co sampel. Do tego niemożliwe do przegapienia, wierzgające basy i rozpędzone stopy. Co wreszcie jest nieszablonową kropką nad i? To, że samplowane skrzypce szybko chowają się pod pozostałymi instrumentami, a zadanie grania głównej melodii przejmuje rekordowo pomysłowy, bąblujący syntezator. Dźwięki pojawiają się w obu kanałach i pryskają jak bańki. Bardzo to ASMRowe, tym bardziej że motyw sam w sobie też jest łebsko ułożony, natychmiastowo chwytający, łatwo zapamiętywalny, ale przy tym nie irytujący. Ponad trzy lata po premierze, a ja dalej nie mam dość słuchania tego. Gówno jest szalone.