Black Dynamite nie jest filmem z gatunku blaxploitation. Nie może nim być, ponieważ – podobnie jak w przypadku spaghetti westernów – nie powstał w określonym dla tego gatunku okresie. Dzieło Scotta Sandersa jednak w sposób wymowny i bezpośredni oddaje hołd temu gatunkowi. Nawet lepiej niż Jackie Brown czy w ogóle większość filmów Quentina Tarantino. Nie chcę zdradzać więcej szczegółów fabuły niż opis od dystrybutora, mogę jedynie potwierdzić, że w tej komedii z 2009 roku znajduje się wszystko, co charakteryzuje kino blaxploitation. Czarnoskóry protagonista, który potrafi wszystko najlepiej. Bohater, będący połączeniem MacGyvera, Bruce’a Lee i Jima Kelly’ego kopie tyłki antagonistom o białym kolorze skóry. Mściciel znajdujący się w samym centrum spisku, sięgającego swoimi mackami dalej niż możemy się spodziewać. Wszystko to w towarzystwie przepięknej muzyki.

Pragnę przypomnieć, że nurt blaxploitation powstał w kontrofensywie do dyskryminacji czarnoskórych aktorów w Hollywood w latach 70., którzy odgrywali zwykle marginalne lub czasem nawet wręcz upokarzające ich role. Były to produkcje afrocentryczne, skierowane do społeczności Afroamerykanów, a ich fabuła zawsze była tworzona ku pokrzepieniu serc. Toteż mieliśmy urodzaj takich bohaterów jak Blacula czy Black Samurai. Te filmy były niskobudżetowe, więc wszelkiego rodzaju wady w montażu czy krzywo docięte kadry stanowiły chleb powszedni. Black Dynamite również nie wystrzega się tych błędów, a raczej są one tutaj celowo popełnione. Na szczęście Michael Jai White w głównej roli odnajduje się bezbłędnie. A w kilku epizodach pojawia się nawet – znany słuchaczom rapu – Arsenio Hall. Jeśli masz wolny wieczór, Porter z Godziny zemsty pewnie doradziłby Ci ugotowanie jajek. Moim zdaniem lepiej oddać się przygodom „Czarnego Dynamitu”.

Sprawdź Króciutko o ścieżce dźwiękowej do Black Dynamite!