Pretekstem do poniższej rozmowy była reedycja wydawnictwa, które Kidd nagrał z Sezem – „Jeśli Nie Jesteś Częścią Rozwiązania, To Jesteś Częścią Problemu” – płyta niedawno ujrzała światło dziennie. Tak naprawdę jednak chciałam z Kiddem porozmawiać już od dłuższego czasu, bo moim zdaniem jest jedną z najbardziej charakterystycznych postaci na polskiej scenie rapowej. Aktywny od ponad dwudziestu lat, od początku do końca wierny ideologii tworzenia muzyki z czystej pasji, od zawsze robiący swoje w opozycji do ogólnie panujących trendów. W rozmowie opowiedział co nieco o swoich najbliższych muzycznych planach, ujawnił, czym jest dla niego tworzenie i poopowiadał o kooperacji z kolektywem Poppyn.

Zanim przejdziemy do historii o tym, jak doszło do współpracy z Belmondo – bo słyszałam, że to jest bardzo dobra, hip-hopowa opowieść – najpierw poproszę Cię o zdefiniowanie Poppyn. Rozumiem, że jest to kolektyw artystyczny, któremu przewodzi Belmondo, ale kto dokładnie wchodzi w jego skład i jak działacie razem na polu muzycznym?

Ojej, nie wiem, czy mogę mówić w imieniu Poppyn, bo jeszcze aż tak blisko nie jesteśmy, natomiast z tego co widzę, to jest to ekipa bliska Tytusowi, graficzno-muzyczno-wypuszczająca te wszystkie rzeczy. Kilku przyjaciół zgromadzonych wokół Belmondo. Bardzo dużą rolę tutaj odgrywa Expo, który jest taką szarą eminencją – porusza się gdzieś w tle, ale tak naprawdę bardzo dużo ogarnia. Jest i od muzyki, i od ogarniania koncertów, i od grafiki, bo ma wykształcenie graficzne… Także on jest tam takim kamieniem, na którym to wszystko stoi i się chybocze w lewo i w prawo. Tyle wiem o Poppyn. 

Skład owiany tajemnicą. A jak doszło do Waszej współpracy?

Wszystko zaczęło się od tego, że byłem na takim releasie, gdzie Pstyk puszczał swój MF Doomowy tape w Gdańsku. To wyszło na płycie oraz na kasecie nakładem Poppyn. Ja tam wpadłem i wtedy po raz pierwszy słyszałem bity Expo na żywo. Zastanawiałem się, co to jest za koleś, bo ja nie za bardzo kojarzę te wszystkie ksywki w Polsce. Ale wtedy bardzo spodobała mi się jego muza. Później usłyszałem, że Tytus bardzo żałuje tego, że nie mógł wpaść – nie wiedziałem wtedy, kto to jest Tytus. Okazało się, że Tytus to Belmondo – zapytałem, czy on mnie w ogóle zna. Okazało się, że tak. Słuchał „Pansofii”, kojarzy Skwer. Tyle, długo, długo nic, a później mieliśmy problemy z oczyszczeniem sampli przy wypuszczaniu ostatniej płyty („Jeśli Nie Jesteś Częścią Rozwiązania, To Jesteś Częścią Problemu” – przyp. red.). Trzeba było porobić remiksy. Wtedy sobie przypomniałem, że jest taki Expo, który robi fajne bity, więc wysłałem mu jeden kawałek do remiksu. Następnie to już wszystko poszło. To działo się trochę poza mną. Aha, był jeszcze taki moment, że spotkaliśmy się na żywo na OFFie. Sporo rozmawialiśmy. Zaczął mi zadawać pytania wskazujące na jakąś współpracę, ale ja mu powiedziałem: „zobaczymy, najpierw zrób mi ten remix”. No i zrobił. To poszło do Eproma, Eprom się podjarał, dograł skrecze. Później Expo do mnie pisze: „słuchaj, może wypuścimy to u nas”. I tak to się potoczyło dalej. Ja pomagałem Expo z ogarnięciem tego, Eprom zrobił cały remaster. Rzesza ludzi była w to zaangażowana, rzesza ludzi, która chciała żeby to wyszło i się udało. Potem do gry doszły koncerty, zagraliśmy dwa supporty przed występami Belmondo, które też są dla mnie śmieszną sprawą, bo ja bardzo dawno koncertów nie grałem.

Czy publika na tych supportach jest w miarę kumata? W ciągu całego przebiegu Twojej kariery, czy zdarzyło Ci się tak koncertować dla takiej widowni? Jak się czujesz na scenie po takiej przerwie?

To nie jest żadna trasa – zagraliśmy dwa koncerty, na razie nie zanosi się na więcej. Jeden w Gdańsku, drugi w Warszawie. Chłopaki jeżdżą dalej, my się z tego wymiksowaliśmy. Przeważnie wygląda tak, że mam inne obowiązki i trudno mi jest to wszystko dograć czasowo.

Natomiast byłem bardzo pozytywnie zaskoczony publicznością w Warszawie. To już nie są te czasy, co na początku, jak zaczynałem rapować te 20 lat temu. Wtedy wychodziło się na scenę i mówiło się swoje rzeczy do ludzi, którzy byli jakimiś dresami czy zakutymi fanami ZIP Składu. To się bardzo zmieniło. Nawet jak sam chodzę obecnie na polskie hip-hopowe koncerty, to widzę, że przychodzą tam ludzie z zupełnie różnych bajek, różni wiekowo… jestem pozytywnie zaskoczony. Na tym koncercie w Warszawie był cały przekrój społeczeństwa – od ludzi młodszych niż 15 lat do czterdziestolatków. Wyszedłem na scenę, zacząłem robić swoje, niektórzy krzyczeli „Belmondo, Belmondo, Młody G”, ale ja się tym nie przejmowałem – wystarczyło podejść, spojrzeć komuś w oczy i rapować prosto w oczy – przestawał wtedy być taki odważny. Po koncercie dostałem bardzo dużo fajnego feedbacku – zarówno od ludzi, którzy nigdy wcześniej mnie nie słyszeli, jak i od osób, które mnie kojarzyły i dopytywały „jak to jest, że zacząłeś koncertować z Belmondo, o co chodzi?”. Jakiś koleś do mnie podszedł i powiedział: „słyszę jakby Kidda, ale to chyba nie on, chyba ktoś gra jego kawałek!”. Także śmiesznie, ale pozytywnie.

Było pytanie o Poppyn, teraz chciałabym, żebyś poopowiadał o swoim głównym składzie. Ja Skwer kojarzę tylko z nazwy, no i znam Kidda jako flagowego reprezentanta. Co to jest Skwer? Wytwórnia, ekipa, movement? Jak to się stało, że tam dołączyłeś i dlaczego trwa to już tyle lat?

Wszystko zaczęło się w Elblągu. Powstało z połączenia dwóch podziemnych składów – Szare Twarze i Osete. To było 20 lat temu, a my robiliśmy wtedy rap zupełnie inny niż wszyscy w Elblągu. Bardzo mocno inspirowany Zachodem, tzn. amerykańskim rapem, ale także różnymi Kalibrami, Paktofonikami i fajniejszymi rzeczami ze Śląska. Taki rap bardziej wyluzowany niż spięty. Postanowiliśmy połączyć siły i założyć taką ekipę. To była ekipa typowo lokalna. Później odpaliliśmy stronę, na którą zaczęliśmy wrzucać wszystkie swoje płyty za darmo. To się wtedy nazywało skwer.prv.pl. Z czasem, przez to, że każdy się rozjechał na studia do różnych miast, zaczęliśmy współpracować z ludźmi z różnych stron Polski i zrobił się z tego bardziej taki label. Tak naprawdę z tej pierwszej ekipy to ciężko powiedzieć, żeby został ktoś, kto nadal robi muzę. Tam był Faczyński, który jeszcze czasem coś nagra, Goldi, który już zupełnie odpuścił… Z tego pierwszego składu to zostałem tylko ja. 

Ogólnie byliśmy zrzeszeniem ludzi o podobnym podejściu do rapu, takim niepolskim, dosyć undergroundowym… Zresztą w twórczości wszystkich, którzy robią muzykę w ramach Skweru można dostrzec, że nie słuchają tylko i wyłącznie rapu. Myślę, że to mocno słychać – muzycznie, ale także tekstowo. To są ludzie, którzy nie ograniczają się do inspiracji tylko hip-hopem. Chyba to wyróżnia Skwer, a przynajmniej kiedyś tak było – teraz nie mam pojęcia, bo nie śledzę na bieżąco sceny. Mamy też podejście totalnie punkowe, DIY. „My będziemy robić swoje, nikt nie będzie nam wpływał na ostateczny kształt”. Ważne też jest chyba to, że nikt w Skwerze nie planuje żyć z muzyki. To jest wpisane w to wszystko. Byli ludzie, którzy planowali, ale im nie wyszło i są w dupie albo bardzo blisko dupy. Dlatego nauczeni doświadczeniem, że robiąc rzeczy nie pod publikę raczej nie da się z tego żyć w Polsce po prostu robimy swoje i wydajemy coś cały czas.

Przejdźmy do Twoich najświeższych muzycznych ruchów. Niedawno ukazała się reedycja płyty z Sezem – „Jeśli Nie Jesteś Częścią Rozwiązania, To Jesteś Częścią Problemu”. Jak wyglądała praca nad tym projektem?

Zacznę od tego, jak wyglądała praca nad tym projektem. To wszystko zostało napisane i nagrane w roku COVIDu. Wtedy poszło to szybko, bo chodzi o to, że muzyka Seza bardzo do mnie przemawia. Kilka beatów, które są na płycie – słuchałem ich bardzo długo, motywy na nie były bardzo długo rozkminiane. Zależało mi na tym, żeby pasowały do nastroju tych kawałków, instrumentali. Potem praca nad tym, męczenie Seza, żeby to wszystko poskładał do kupy – to trwało ponad rok. Byłem przekonany, że ta płyta nie ujrzy światła dziennego. Dlatego to jest tak bardzo dziwne, że akurat ta płyta się ukazała, a nie jakakolwiek inna, którą byłem w stanie szybciej skleić i wydać samemu. Ale też się bardzo cieszę, bo jeśli z jakąkolwiek swoją rzeczą chciałbym dotrzeć do szerszego grona słuchaczy, to właśnie z tą, bo myślę, że teksty na niej się nie zestarzeją szybko, niestety. Sez jest bardzo utalentowanym muzykiem, ale też ma swoje życie, dwie prace… dlatego super, że w końcu udało się to skleić. Natomiast to jest jakiś cud. Często mówię Sezowi, że chętnie zrobiłbym z nim kolejną płytę, ale wiem, że nigdy do tego nie dojdzie, bo nie chciałbym znowu przechodzić przez taką samą męczarnię ogarniania, proszenia i egzekwowania.

A co jest na tej płycie nowego? 

Jest na niej nowy bonusowy kawałek, który miał iść na producencką Seza, która na pewno nigdy nie wyjdzie. Jest zremasterowana ze śladów, które udało nam się znaleźć, wyciągnąć z różnych miejsc. Więc na pewno brzmi o wiele lepiej niż to, co wypuściliśmy pierwotnie. Są na niej także wszystkie instrumentale Seza – tego nie było wcześniej. No i remix Expo 2000 z Epromem do pierwszego kawałka – to jest nowość. To jest coś, co zapoczątkowało naszą współpracę z Poppyn.

Bardzo blisko współpracujesz ostatnio z Gap1. Jak się poznaliście, jak doszło do współpracy?

Tak, to jest bardzo zabawne, bo Kamil, czyli Gap, też jest z Elbląga. Ja go kiedyś znałem, jak był bardzo młodym człowiekiem, rapującym w składzie Nowy Początek. Pokrętną drogą wrócił do Skweru – wypuścił album instrumentalny, który dotarł do Rafała aka Anthony’ego Hotbeatsa. On mi przesłał twórczość Gapa, zacząłem słuchać, powiedziałem – fajny album, bierzemy go na Skwer. Poźniej zacząłem bardziej dłubać i gadać z nim, okazało się, że znamy się sprzed dwudziestu lat i obydwaj pochodzimy z Elbląga. Życie czasem pisze dziwne scenariusze. 

kidd
Kidd i Gap1, fot. Pablosz

A wspólna płyta? 

W sumie już ją zrobiliśmy. To jest dłuższa historia – płyta jest gotowa, dzisiaj pierwsze ślady poszły do Eproma, który będzie ją masterował. Zobaczymy, co on o tym powie, zbieramy kasę na to… Nie wiem, czy to wyjdzie w Poppyn, bo ta płyta jest bardzo ciężka. Pisałem ją i nagrywałem rok temu, a to był dla mnie wyjątkowo trudny czas, bo aktywnie dochodziło do rozwodu z żoną, po którym właśnie jestem. Więc, jak się można domyślić, jest to ciężkie gówno. Myślę, że to najsmutniejsza rzecz, jaką napisałem dotychczas.

Cięższa od „Pansofii”?

„Pansofia” jest wesoła w porównaniu z tym! W „Pansofii” jest nadzieja. Tu nie będzie.

Natomiast z Gapem to jest tak, że to wszystko stanowi dopiero początek. Mamy bity na kolejną płytę, ja już na nią piszę powoli… Myślę, że my będziemy regularnie wypuszczać wspólne projekty, chyba że się pokłócimy albo któryś z nas przestanie robić muzykę. Jeśli nie, to regularnie, raz do roku będziemy coś wydawać. 

A w jakich klimatach bitowo będą te wasze projekty? Gap to jest niesamowicie kreatywny, wszechstronny producent, więc jestem ciekawa, bo tam może się wszystko zadziać. 

Dokładnie. Myślę, że każda będzie inna. Ta, którą wypuszczamy, to jest emo, tylko że drill. Kamil słucha mnóstwo przeróżnej muzyki, jest bardzo oblatany, prawie codziennie robi muzę. Więc na tej płytce, którą teraz wypuszczamy, będą trzy-cztery drillowe bity, jeden będzie boombapowy, jeden industrialny… także jest fajnie, różnorodnie. A ta, którą chcemy zrobić w następnej kolejności, na którą Kamil już sieka bity (dzisiaj mi przesłał nowy, który już przeszedł dalej) to jest totalnie jazda griseldowo-Planet Asia-Apollo Brown, czyli trochę ciemne klimaty, trochę bitów bez perkusji, które ciągnie dobry sampel i ostry bas. A dalej nie wiem, drumandbassowa płyta może jeszcze? Może jakaś ambientowa? Naprawdę, póki nam się fajnie robi i nikt nam tego nie psuje, mamy na to czas, to będziemy robić.

Czyli bynajmniej nie wybierasz się na muzyczną emeryturę?

Teraz miałem dwutygodniową. Miałem dosyć rapu, bo jest jedna rzecz, o której jeszcze nie powiedziałem – ja napisałem jeszcze jedną płytę, już praktycznie całą. Na bitach Anthony’ego Hotbeatsa. Na nią mam już 6-7 kawałków, jeszcze ze dwa dopiszę i już mogę zacząć nagrywać. Tylko że chciałbym ją nagrać bardziej profesjonalnie. Mam propozycję takiego jednego studia, gdzie mogę się udać, a realizator mnie trochę pociągnie, dociśnie, przyciśnie do ściany – żebym nie seplenił i otwierał szerzej usta.

Tak więc jestem dwie płyty do przodu, których ludzie jeszcze nie słyszeli. Następną będę pisał, jak trochę się ogarnę. Dzisiaj napisałem jakąś gościnkę, jutro nagrywam dwie – tego jest mnóstwo. I na razie nie widzę końca, choć czasami to jest męczące. Sporo mnie to kosztuje, bo jak wiesz, ja się wyrzyguję na kartkę. Trochę jestem tym już zmęczony. 

Ale pomaga Ci to? To znaczy, jak sobie tak przelejesz to wszystko na papier, to masz wrażenie, że robi Ci się większy porządek w głowie?

To po pierwsze, bo nazywam pewne rzeczy. Wyjmuję je na zewnątrz i układam. To jest jedna rzecz. A druga jest taka, że sam proces pisania i wymyślanie czegoś zupełnie od zera, nadawanie temu sensu, to, jak to się staje fajne, błyskotliwe i nabiera kształtu – to mi sprawia super przyjemność. Jakby mnie ktoś zostawił na bezludnej wyspie z zeszytem i mógłbym pisać, to myślę, że bym się tam świetnie z tym czuł. Dzięki tworzeniu widzę sens w tym, że tu jestem. Z biegiem czasu coraz bardziej mam potrzebę przechodzenia gdzieś dalej, choć tego czasu ubiegło już sporo. Wciąż czuję, że jest jakaś taka granica, którą muszę przeskoczyć, żeby moje rzeczy były czymś więcej niż tylko rapem. Rapu słucham sporo, ale stale mnie ciągnie do wypróbowywania innych form. Zobaczymy.