Nie da się nie lubić funku. Wszyscy lubią funk. Puśćcie jakiś funk zamiast tego polskiego rapu. Może być tegoroczny i muśnięty solidną dawką elektroniki? Może.

Linki do odsłuchów klasycznie, w tytułach.

RTN – Sunset Music EP

O RTN-ie z Lublina pisaliśmy już kilkukrotnie, bo jest bardzo dobry. Policzmy: współpracuje z dobrymi raperami z Polski i Stanów? Współpracuje. Ma swój, zakorzeniony w przełomie 80-sów i 90-sów, styl? Ma. Jego gitary robią wah-wah? Robią. Nagrał moją ulubioną płytę producencką z 2021 roku? Nagrał. Wszystko się zgadza.

W oczekiwaniu (ile to lat już?) na kolejnego producenckiego długograja, regularnie dostajemy mniejsze projekty, takie jak „Sunset Music”. To EP-ka do relaksu, przyjemnie płynąca, rozmarzona, wypełniona naturalnymi perkusjami, raczej głaszcząca po głowie niż porywająca do tańca, może z wyjątkiem imprezowego „Magic”.

Są dwa kawałki, które zdecydowanie zasługują na wyróżnienie. Pierwszy to „On My Mind”, prowadzony przez chyba najbardziej chwytliwą melodię, jaką u RTN-a słyszałem. Zaskakuje również zamykający album „Sunlight”, w którym smyczki i dęciak dają lekki vibe 70-sów. Ale to jedyna taka niespodzianka tutaj, reszta „Sunset Music” to po prostu więcej tego samego, za co kochamy tego producenta.

A w ogóle, to w tym roku RTN zrobił jeszcze drugą EP-kę, o tytule „G-Funk”. I jest, nie zgadniecie, g-funkowa.

Phyphr – Catalyst

„Catalyst” to mój pierwszy kontakt z muzyką amerykańskiego gitarzysto-producenta Phyphra (jak się to czyta?) i wygląda na to, że nasza znajomość będzie trwać w najlepsze. Przy czym z mojej strony jest to znajomość intensywnie podbita zazdrością. „Ale ja chciałbym umieć tak produkować” to główna myśl, która mi kiełkuje w głowie, kiedy słucham „Catalyst”.

Ta płyta brzmi, jakby ktoś chciał stworzyć encyklopedyczną definicję słowa „zajebiste”. Z jednej strony mamy funk – seksowne, twarde perkusje, bujające dęciaki, gitary, talkbox – po prostu wszystko, czego gatunek wymaga. Jednak to dodatek elektroniki winduje ten album do ekstraklasy. Wobble, świdrujące bassy, dropy, szalone syntezatory, wszędobylskie rozedrganie, zmiany temp i reszta atrakcji zmieniają „Catalyst” w jeden wielki banger. I jeszcze to brzmienie: potężne, bardzo basowe, z sekcją rytmiczną na pierwszym planie.

Jeśli kiedyś chcieliście pójść na rejwy i koncert funkowy jednocześnie, to mam dla Was dobrą wiadomość. Już możecie.

Kazzey – Second Era EP

Wracamy do Europy. Francuz Kazzey w zeszłym roku wydał bardzo fajny, wypełniony talkboxowym wokalem album „Voyager 1”, a w obecnym poprawił czteroutworową EP-ką „Second Era”. Głównym paliwem napędowym jest tutaj house, przygotujcie się zatem na pulsujące, beztroskie syntezatorki i wszędobylski rytm na cztery.

Pod kątem klimatu temu wydawnictwu miejscami dość blisko do „Sunset Music” RTN-a. Taki na przykład „Mars” brzmi, jakby był zagubionym bratem kawałków z tamtej płyty, jest w bardzo podobny sposób relaksujący, z tym że zawiera więcej syntezatorowej akrobatyki. Mój faworyt to jednak „Rock It” z wokalem Mae Rojas. Bardzo chwytliwa, ładna, popowa wręcz piosenka uśmiechająca się do słuchacza.

A jak ktoś się czuje niewystarczająco rozbujany, to jest jeszcze remix rzeczonego „Rock It” w wykonaniu On Point. I tam już nie ma mowy o chillu, dostajemy agresywny bass, do którego TRZEBA tańczyć.

Redinho – 1-800-SUC-CESS

Superbohater Redinho, którego wnikliwi czytelnicy Braku Kultury już znają, na dobre odbił od swojego popowo-talkboxowo-piosenkowego oblicza zaprezentowanego dekadę temu na debiutanckim LP. Jakkolwiek tęsknię za tamtym klimatem, to i tak się cieszę, że ten pochodzący z Anglii producent i multiinstrumentalista regularnie, niemal co roku, wydaje nową muzykę. Tym bardziej że praktycznie każda jego płyta eksploruje inną stylistykę.

Tegoroczny album stawia na niedzisiejszą, surową elektronikę. Brzmi to trochę archaicznie, miejscami bardzo kwaśnie, raczej jak eksperymenty z syntezatorami niż zbiór przemyślanych kawałków. Jeśli tęsknicie za klimatem brytyjskiej klubówy z lat 90., to adres dla Was.

Warto posłuchać zwłaszcza beztroskiego (i chyba najbardziej funkowego w zestawie) openera i „Sweet Spot”, w którym syntezatorowe akordy bujają jak złe. Albo dać się ululać do snu narkotycznemu „Lilies In A Swamp”.