Riz Ahmed z pewnością nie najlepiej wspomina walentynki 2020. Początek roku temu brytyjskiemu aktorowi-raperowi o pakistańskich korzeniach upłynął pod znakiem zakończenia związku. Na szczęście wkrótce po tym, jak skończył rozpaczać, uzbroił się w bity od wieloletniego kumpla – Redinho – i nagrał płytę o swoim nieszczęśliwym związku. Tym samym dołączył do nieskończenie długiej listy artystów, u których koniec relacji okazał się bodźcem do nagrywania. Co wyróżnia akurat „The Long Goodbye”?

Album zaczyna się tak, jak mógłby się zakończyć. Riz recytuje ociężale, a im bliżej końca, tym bardziej jego głos przyspiesza wraz z nasilającymi się emocjami. Prowadzi długi, nieprzerwany monolog, opowiadając o swoich uczuciach, przeszłości czy złamanym sercu. W innych utworach jasno widoczna jest toksyczność relacji – wybranka rapera, Britney, zaczęła wywierać na niego niezbyt dobry wpływ, a on sam stanął między miłością a rosnącą niechęcią i żalem. Ilustrują to też gęsto rozłożone skity w postaci wiadomości głosowych. W nagraniach słychać, jak przyjaciele i rodzina podnoszą go na duchu, przypominają mu o świadomości własnej wartości, a kumpel proponuje wyjście na miasto.

Tylko że tak naprawdę Britney to nie kobieta. Kim w takim razie jest? To nic innego, jak Wielka Brytania. Kraj, w którym Ahmed mieszka od urodzenia w wyniku emigracji rodziców z Pakistanu. Raper ukrywa tożsamość Britney pod personifikacją, co może z początku prowadzić do mylnej interpretacji. Riz jako Brytyjczyk pakistańskiego pochodzenia stoi pośrodku konfrontacji między Pakistanem a UK. Doskonale oddaje to “Can I live”. Ahmed wątpi w znaczenie imigrantów oraz ich dzieci w kraju i odczuwa odrzucenie ze strony miejscowych, co wiąże się z rasizmem, ksenofobią czy islamofobią. W “Mogambo” mamy nawet odniesienia do stereotypów, zgodnie z którymi Azjaci pracują w UK tylko jako taksówkarze czy sprzedawcy jedzenia, a na lotniskach traktowani są jako potencjalni terroryści. Riz sprzeciwia się traktowaniu imigrantów i ich potomków jako outsiderów, kiedy mieszkają w kraju już wiele lat albo wręcz od narodzin. Zwraca też uwagę, że nie tylko rodowici Brytyjczycy zajmują się odbudową gospodarki po kryzysie brexitowym, a migranci również.

Nieodłącznym elementem części utworów jest kontekst historyczny. „The Breakup” wspomina o Wielkiej Brytanii, która skolonizowała tereny Indii – pierwotnie miała zostać przeprowadzona wymiana handlowa, a zakończyło się podbiciem kraju. W „Can I live” neguje narrację, według której zaprzeszły wyzysk gospodarczy kolonizatorzy przedstawiali jako ratunek, ponieważ Indie sobie rzekomo w tym sektorze nie radziły. Wątek historyczny przewija się również w “Toba Tek Singh” – dotyczy on podziału Indii na niepodległe Indie i Pakistan. Sam tytuł utworu to tytuł opowiadania autorstwa Saadat Hasan Manto opierającego się właśnie na tym wydarzeniu. W tym wszystkim Riz zauważa pewną zależność – Brytyjczycy opuścili subkontynent, a Hindusi następnie przybyli na ich wyspy, ale jako imigranci i przede wszystkim bez złych zamiarów. Obciąża Brytyjczyków rujnowaniem zasobów kulturowych w wyniku kolonizacji, co można bezwzględnie uznać za największy, obok dyskryminacji, zarzut. Najważniejszym momentem albumu staje się myśl Riza, który zastanawia się nad tym, czy obrona swojej narodowości nie wpływa na postrzeganie imigrantów.

Łatwo można się domyślić, że również wspomniane wyżej skity (nagrania z poczty głosowej) mają ukryty przekaz. W każdym z nich – podobnie jak w outro – przejawia się personifikacja Wielkiej Brytanii jako kobiety. Większość opiera się na wsparciu podłamanego Ahmeda. Hasan podtrzymuje go na duchu, opowiada o nieciekawej sytuacji po Brexicie, jakby kraj ewidentnie na to zasługiwał. Mindy podważa zaufanie do UK, a Mahershala i Yara nawiązują do jednego z ważniejszych wątków: poczucia własnej wartości. Nie chcą, aby wrogość do imigrantów lub/i obcokrajowców stała się wrogością do samego siebie. Dochodzi do tego wątek świadomości swojej narodowości, który przewija się w skicie w języku hindi. Ammi (matka) spodziewała się, że to się tak nieszczęśliwie zakończy, jednak wspiera Riza, namawiając do odpuszczenia i zaprzestania zamartwiania się.

Zakorzenienie narracji w perspektywie Pakistańczyka potęgują produkcje Redinho – swoją drogą, współpracującego z Rizem od początku jego rapowej kariery. Za bity odpowiada zatem stary kolega i generalnie był to dobry ruch. Na pewno słychać tu chemię – bity wchodzą w dialog z raperem i vice versa. Aranżacje służą Ahmedowi, dużo tu subtelnych zabiegów w stylu wyciszeń w odpowiednich momentach. Ciężko odeprzeć też wrażenie, że Riz nie jest z tych nawijaczy, którzy zmieniają flow co cztery wersy, więc to raczej bity dyktują mu sposób nawijania, nie na odwrót. I te akurat podkłady robią to wystarczająco dobrze. Są z jednej strony na tyle zróżnicowane, że całość nie nudzi (mimo zasrania skitami…), a z drugiej strony na tyle spójne, że nie ma mowy o przebodźcowaniu.

Skąd ta spójność? Stąd, że – podobnie jak na płycie ekipy Riza i Redinho, Swet Shop Boys – głównym wyróżnikiem produkcji pozostają wpływy dalekowschodniej muzyki. W każdym bicie słychać coś odnoszącego się do pakistańskich korzeni rapera – czasem to orientalne zaśpiewy, czasem te charakterystyczne instrumenty strunowe (których nazwy nikt nie zna, ale wiecie, o które chodzi), a czasem bębny dhol. Jest trochę tak, jakby muzyka Redinho pracowała na równi ze słowami Riza w celu podkreślenia niebrytyjskości rapera.

Produkcyjnie warto wyróżnić zwłaszcza dwa kawałki. „Deal With It” kojarzy się z tym, co potrafił wyczyniać Oh No dorwawszy się do egzotycznych sampli. Z kolei zamykająca album „Karma” zawiera najmniej pakistańskich odniesień, uderza za to w tropikalny house. I od razu słychać, że przy produkcji tego akurat bitu Redinho musiał się świetnie bawić, jak przystało na jego naturalne środowisko. Pozostałe produkcje, mimo że momentami kwadratowe i trochę generyczne, zawsze trzymają klimat i nie dają zapomnieć o duchowej ojczyźnie Riza.

„The Long Goodbye” wyrasta zatem na raport z obu światów rapera – brytyjskiego i pakistańskiego. Do tematu podchodzi uczuciowo, bo z oboma państwami łączy go silna więź – choć można się pokusić o stwierdzenie, że to jednak Pakistan jest mu bliższy. Mimo że pretekstem do nagrania płyty stał się Brexit, dużo tu odniesień do historii – Riz nawet nie urodził się na półwyspie Indyjskim, ale i tak ubolewa nad nieciekawą przeszłością tego regionu, w dużej mierze spowodowaną działaniami Anglii. Redinho też nie musi się wstydzić tego etapu w swojej dyskografii, bo jego bity jeszcze dodatkowo intensyfikują dalekowschodnie nawiązania. Nie wiemy, czy ostatecznie Rizowi przymusowy rozwód wyszedł na dobre, ale – jeśli wierzyć słowom kolegi z jednego ze skitów – na pewno wyszedł z niego mniej poobijany niż jego (była już) partnerka, Wielka Brytania. Trudno, niech żałuje.

~Korti i Marcin Półtorak