Realizował się w braggowym gangsta rapie czy dobijająco-depresyjnym shoegaze’ie. Zdarzało mu się romansować z surowym black metalem czy improwizowanym jazzem. „Bawił się” z harsh noise’owymi dźwiękowymi kolażami. W jego muzycznym dorobku jak gdyby nigdy nic sąsiadują ze sobą cloud rap i hardcore punk. Typ artysty, którego – zważając na jego wszechstronność i eklektyczny styl – nazwanie „tylko” raperem, rozpatrywałbym wręcz jako obelgę. Definicja wolności artystycznej. Poszerzanie horyzontów do ekstremum. Chodzący eksperyment. Wiecznie niespełniony, poszukujący, nieokiełznany. Travis Miller.

Powiedzieć, że to bardzo tajemnicza postać, to tak właściwie jak nic nie powiedzieć. Jeśli chodzi o niechęć do bycia w centrum uwagi i zamiłowanie do ciągłego wycofania ze sceny, konkurować mogą z nim chyba tylko Mach-Hommy i billy woods. W internecie jego zdjęć, niepochodzących z koncertów lub wywiadów, jest tyle co kot napłakał. Właściwie jedyne ogólnodostępne informacje na temat jego życia prywatnego, to fakt, że w tym roku stuknie mu 40-tka i pochodzi z Richmond w Wirginii. Cała reszta to na dobrą sprawę jedna wielka niewiadoma, bo w jego tekstach fikcja miesza się z rzeczywistością na tyle często, że ciężko wyłapać, co jest prawdą, a co tylko wytworem wyobraźni.

W środowisku kojarzony głównie pod aliasem Lil Ugly Mane, ale to jedynie ułamek jego burzliwej twórczości. Czas wspólnie zanurkować w studni pełnej smutku, traum, rozżalenia, autoagresji i szaleństwa podszytego solidną porcją satyry. Muzyczną przygodę rozpoczął około roku dwutysięcznego. i już od samego początku tworzył swoje własne, małe uniwersum – kilkanaście różnych ksywek, kilkanaście różnych alter-ego i kilkanaście różnych mikrogatunków. Lil Ugly Mane, Shawn Kemp, Bedwetter, Vudmurk, Dale Kruegler, Cat Torso, A9Concuss i wiele, wiele innych – wszystko to projekty na wskroś inne, charakterystyczne brzmieniowo i zapadające w pamięć, o których istnieniu większość mogła nawet nigdy nie słyszeć. Zresztą, osobiście jestem wręcz przekonany, że gdzieś w odmętach internetu skryte są jeszcze inne jego kompozycje, które kiedyś, pod wpływem nagłego impulsu, wrzucił na YouTube czy innego Bandcampa pod wymyślonym na szybko aliasem, nikomu o tym nie mówiąc, i tak to sobie po dziś dzień wisi z czterema wyświetleniami. Kurs, że taka sytuacja miała miejsce? 1.03.

Hip-hopowa era zaczęła się od występów w duecie The Legacy pod pseudonimem Yung Gus, ale to, jak twierdzi sam Travis – dawno temu i nieprawda. Około 2010 roku, wraz z Ahnnu i Ohblivem, założył Chocolate Milk Collective. I właściwie to nie bardzo wiadomo, jak potoczyły się losy zespołu, nigdy nie doczekaliśmy się żadnego oficjalnego wydawnictwa spod tego szyldu, ale też oficjalnie się nie rozpadł, W jego karierze zresztą pełno było takich projektów, które powstawały i nikt, łącznie z nim samym, nie wiedział do końca, o co tam chodzi. Rok później wydał już swój pierwszy, solowy, podziemny mixtape Playaz Circle: Pre Meditation (The First Prophecy) Preview Mixtape (Real Murder Posse Underground Version), a zaraz po tym EP-kę Criminal Hypnosis: Unreleased Shit. Lecz to, co najlepsze miało dopiero nadejść.

Okolice 2012 roku to okres świetności RVIDXR KLVNu. Kolektywu, którego Travis Miller co prawda oficjalnym członkiem nigdy nie był, ale bardzo często współpracował, na zasadzie: tu komuś zrobił beat, tam machnął cover art, komu innemu się dograł. Mimo że nie wywodził się stricte z tej ekipy ani z tej stylistyki, uważam, że Mista Thug Isolation to całościowo najlepszy album z całego tego środowiska.

MISTA THUG ISOLATION

Kojarzysz postać, którą goni cię, kiedy wchodzisz po schodach przy zgaszonym świetle? To właśnie Lil Ugly Mane – tak brzmiał niegdyś jego biogram na last.fm, bardzo celny zresztą. Można powiedzieć, że LUM urodził się wraz z jego premierą. Podczas gdy Playaz Circle brzmiało trochę jak parodia gatunku – Mista Thug Isolation to oddanie hołdu. Hołdu dla Three 6 Mafii, dla Tommy’ego Wrighta III, dla Koopsta Knicci. dla całego wczesnego Memphis. Podkręcenie gęstej horrorcore’owej atmosfery do granic, filtrując wszystko przez gęstą, odurzającą wręcz mgłę. Tym albumem Travis zaktualizował i odnowił rap z Tennessee dla nowego pokolenia. Oryginalne południowe brzmienie połączone z bujnymi, jazzowymi samplami, bardziej cloudową atmosferą i inspirowanymi trapem ścieżkami perkusji. A to wszystko doprawione nawijką Travisa Lil Ugly Mane’a wypluwającego z siebie jedne z najsurowszych i najpaskudniejszych wersów, jakie słyszałem. Do tego wszystkiego zmieniona, chwilami aż karykaturalnie demoniczna tonacja głosu uzupełniająca cały wydźwięk albumu. Jazz-memphis-cloud rap w peaku.

Szokujące jest wręcz to, jak dobrze zestarzał się ten album i jak bardzo był wpływowy dla nowej generacji artystów. A najbardziej absurdalne jest to, że prawdopodobnie ostatnią osobą, która by się tego spodziewała był sam twórca.

UNEVEN COMPROMISE

Na Mista Thug Isolation Miller nie poprzestał i zaledwie pół roku później wydał kolejny projekt. Ale w przeciwieństwie do mocno inspirowanego Memphis poprzednika, Travis wypuścił coś całkowicie własnego, niepodrabialnego, jedynego w swoim rodzaju. Na Uneven Compromise całkowicie odrzuca wszystkie głupoty i jakiekolwiek humorystyczne wstawki. Cały storytelling, różne perspektywy, przejścia, produkcja, liryka, flow. Sposób, w jaki Lil Ugly Mane przedstawia to wszystko jest niesamowity. Jeden z najbardziej szalonych utworów, jakie w życiu słyszałem. Czysty talent skondensowany w zaledwie 11-minutowej EPce.

Kawał chorego, ponurego, nienawistnego, mizantropijnego, nihilistycznego abstrakcyjno-świadomego hip-hopu. Ciemny, złośliwy szał. Rzeczywiście, żeby w pełni to docenić, potrzeba kilku przesłuchań, ale z każdym kolejnym wchodzi coraz mocniej. Po prostu zdumiewający, wywołujący niepokój, genialny utwór. Cudowny koszmar. LUM przechodzi samego siebie. Całe Uneven Compromise jest tak szorstkie, brutalne, bezpośrednie, ale jednocześnie surrealistyczne, że wydaje się, jakby było prawdziwe. Produkcyjnie to zupełnie inny wymiar, niepokojący obraz dźwiękowych kolaży. Travis Miller to jedyna osoba zdolna do stworzenia czegoś takiego. Szczyt hip-hopu i jedna z najlepszych EPek w historii muzyki.

THIRD SIDE OF TAPE

Po odniesieniu o wiele większego sukcesu jako raper, niż się kiedykolwiek spodziewał, w 2013 roku postanowił powtórzyć sukces w roli producenta. W odstępie ledwie czterech dni premierę miały dwie części Three Sided Tape. Łącznie jakieś dwie godziny muzyki, na które składają się losowe kompozycje – czasem zwykłe demówki, odrzuty z pozostałych projektów czy z innych, bliżej nieokreślonych powodów niedokończone utwory, które powstawały na przestrzeni ostatnich 14 (!) lat, od 1999 roku. Pomyśleć możecie zapewne, że to pewnie jakieś nudne type beaty na 90 BPM’ach – otóż nic bardziej mylnego. Dopiero tutaj w pełni pokazuje jak wszechstronnym jest artystą i jak różne są jego zajawki. Dotychczas jedyne, co wydawał pod swoim najpopularniejszym aliasem to rzeczy mniej lub bardziej, ale rapowe. Tutaj całkowicie puścił wodze fantazji, a jego metafizyczny śmietnik mieści naprawdę wiele – efekt z tego taki, że pomiędzy hip-hopowymi instrumentalami, ni stąd, ni zowąd atakuje nas garażowy black metalowy Vudmurk (zapamiętajcie tę nazwę). Dla Travisa nie ma ani rzeczy niemożliwych, ani gatunku, z którym chociaż przez chwilę nie spróbowałby romansować.

Po krótkiej przerwie wydawniczej, Lil Ugly Mane powrócił w 2015 roku z dwugodzinnym, wieńczącym trylogię Third Side of Tape. W ten sposób ostatecznie udowodniając, że jeśli chodzi o wszechstronność i kreatywność, nie ma sobie równych. Amerykanin po prostu kipi talentem. Począwszy od eksperymentalnego, południowego hip-hopu, po indie, hypnagogic pop, neo-psychedelę i black metal. Ale to oczywiście nie wszystko, bo Miller nie byłby sobą, gdyby nie poszedł krok dalej – znajdziemy tu też techno, plunderphonics, noise, ambient, illbient, wszystko. Odsłuch tego to wyjątkowe przeżycie, wielowarstwowe, hipnotyzujące, ale i zwyczajnie piękne.

różnorodność najlepiej oddaje kategoryzacja gatunkowa z RateYourMusic

Anthony Fantano recenzując ten projekt stwierdził, że wydaje się jakby Travis czerpał ogromną frajdę z całego procesu twórczego: od nagrywania, przez produkcję, rapowanie, mastering, po przygotowanie całej otoczki graficznej, i bardziej cenił właśnie samo tworzenie tego, niż finalny produkt i uważam, to za bardzo celną obserwację. On po prostu lubi kombinować i tworzyć, niezależnie od tego, czy mowa o hip-hopowych beatach, wymyślaniu gitarowych riffów, czy pisanie tekstów.

Ze względu na charakter wszystkich trzech części, ciężko wybrać tu jakikolwiek utwór, dobrze oddający ich wydźwięk. Najlepiej faktycznie poświęcić te kilka godzin i przekonać się na własne uszy, że tu jest po prostu wszystko i zdecydowana większość brzmi co najmniej solidnie. Znajdzie się coś dla każdego, kto grzebał w ostatnimi laty rzadziej uprawianych gatunkach. Warto sprawdzić, nie traktując tego nawet jako album sensu stricto, a bardziej jako katalog z muzyką.

OBLIVION ACCESS

Jeszcze w tym samym roku, spod ręki Millera wychodzi Oblivion Access. Brzmieniowo surowy, z przepotężnym ciężarem emocjonalnym. Pierwotnie miało być ostatnim projektem ukazującym się pod aliasem Lil Ugly Mane. Travis całkowicie zdekonstruował postać znaną nam dotychczas – tu już nie ma żadnej kreacji, nie ma żadnych inspirowanych memphisowską szkołą hedonistycznych gangsterów. Zamiast tego jest brutalnie depresyjna szczerość. Szczera niechęć, nienawiść do samego siebie, ale przede wszystkim do świata zewnętrznego. Czysty obłęd.

Hip-hop całkowicie spuszczony ze smyczy. A właściwie to może po prostu muzyka alternatywna, fragmentami przybierająca formę hip-hopu. Zimne, gęste instrumentalizacje, warstwowe ściany sampli, absolutnie niesamowita produkcja. Do tego dwa noise’owe przerywniki, które nawet pomimo swojego odrażającego brzmienia, wpasowują się w cały, jakby przykryty rdzą klimat albumu.

Jedyny w swoim rodzaju, nigdzie indziej nie słyszałem takiego wykorzystania ciężkiego, metalicznego, industrialnego brzmienia, nawet u Armand Hammer, Death Grips czy clipping. Gdyby ten album był filmem, to byłby The Lighthouse, Robert Eggers czy David Lynch definitywnie powinni się do niego odezwać w sprawie przygotowania soundtracku do ich najnowszych produkcji.

VOLUME 1: FLICK YOUR TONGUE AGAINST YOUR TEETH AND DESCRIBE THE PRESENT

Poprzez Oblivion Access, Travis niejako „zawiesił działalność”, albo i nawet zabił personę Lil Ugly Mane’a. Bynajmniej nie oznaczało to odwieszenia mikrofonu na kołek – nigdy nie przestał tworzyć, zamiast tego skupił się na pozostałych konceptach, projektach i muzycznych celach, które wyznaczył sobie przed laty. Jednym z nich był Bedwetter, całkowicie nowy alias, stworzony by poprzez łączenie hip-hopu z minimalistycznym ambientem, eksplorować najgłębsze zakamarki prywatnych rozterek i problemów. W pewnym sensie, Flick Your Tongue Against Your Teeth and Describe The Present wydaje się być naturalną kontynuacją poprzedniego wydawnictwa Millera.

Tym razem jednak, jedyny – przynajmniej na ten moment, bo Volume 1 wskazuje na to, że kiedyś otrzymamy jego kontynuację – album Bedwettera o wiele mocniej traktuje o nim samym i jego wewnętrznych słabościach. I zdecydowanie słychać, że to najbardziej personalny projekt w jego dorobku – choć definitywnie wolałbym, żeby tak nie było. Pełne bólu rozliczenie się z całą, okropną przeszłością. Nawet jeśli blisko połowa płyty to „tylko” ambient czy muzyka instrumentalna, to pozostała część jest na tyle wstrząsająca i ciężka emocjonalnie, że odsłuch jest bardzo trudnym doświadczeniem. Na Man Wearing a Helmet z perspektywy trzeciej osoby, ze starannością i wszelkimi szczegółami krok po kroku przedstawia historię porwania dziecka. Dopiero w końcówce utworu, narrator zmienia sposób opowiadania na tryb pierwszoosobowy i odkrywa, że to prawdziwa historia, której sam niegdyś doświadczył. Ale na tym cierpienie się kończy. To tylko część tego, o czym mówi.

Pomimo, że to nie album Lil Ugly Mane’a, to cały czas esencjonalne wydawnictwo dla zrozumienia muzyki Travisa Millera, tego czym są dla niego samego Mista Thug Isolation i Oblivion Access i wreszcie, czym jest hip-hop.

REGISTER

Raptem kilka dni po powyższej premierze na Bandcampowym profilu pojawia się register – dwugodzinny upload, opisany przez samego Travisa jako zbiór „hałaśliwej” i „eksperymentalnej” „(nie)muzyki” (zapis oryginalny). W skład tej „kolekcji”, wchodzą stare, dawno porzucone pomysły, które tułały się gdzieś w internecie, ale ich dostępność była ograniczona. W praktyce można więc to nazwać kompilacją złożoną z pomniejszych wydawnictw opublikowanych na przestrzeni lat pod innymi aliasami, dlatego wcześniej nie wspominałem o tych premierach.

Na register składają się tylko niehip-hopowe projekty wydane jako: Mystery Department (field recordings), Silver Crumbs (ambient), Seidhr (black metal), Across, Public Garden i Rats (cała trójka to harsh noise) oraz Confident People (gotycki post-punk). Rozstrzał jest więc całkiem spory, ale wciąż obracamy się wśród brzmień, które z mainstreamem się raczej nie kojarzą.

Biorąc pod uwagę to, jakie gatunki reprezentuje większość tej kompilacji, raczej odradzam słuchanie tego wytworu w całości, ale z dziennikarskiego obowiązku sprawdziłem, co w trawie piszczy. Krótko mówiąc opis zamieszczony przez Millera okazał się wyjątkowo celny. Trudno doszukiwać się tam jakiejś większej głębi, tak naprawdę wyłączając Confident People, cała reszta – przynajmniej dla mnie – brzmi jak hałas. Prawdopodobnie po prostu nie jestem odbiorcą docelowym.

W ten sposób cała jego postać mogła trochę stracić w waszych oczach (a w przypadku osób, które odważyły się sprawdzić całość, także w uszach). Trzeba jednak zaznaczyć, że to nie wszystkie niehip-hopowe produkcje, które wyszły spod jego ręki. brakuje tam choćby Dale Krueger (improwizowany jazz), Twance Cop (goofy EDM) czy Dreamo & Stormy Guy (drum’n’bass), które wypadają o niebo lepiej. A to tylko kilka przykładów, bo lista pseudonimów, którymi się posługiwał sięga blisko czterdziestu. Ile muzyki tak naprawdę wyprodukował, wie tylko sam Travis.

OBEDIENT FORM

Na Three Sided Tape Vol. 1 gdzieś pomiędzy jednym a drugim hip-hopowym instrumentalem, zupełnie od czapy, znajdował się utwór Vudmurk. Surowy, garażowy black metal jakby rodem wyjęty z obskurnego nagrania jakiegoś norweskiego zespołu, którego nazwy z logotypu nie sposób odczytać i którego istnienie zakończyło się jakieś cztery dni po nagraniu pierwszego demo w piwnicy perkusisty. Fanbase Lil Ugly Mane’a był na tyle oczarowany tym wytworem, że bardzo intensywnie „domagał się” kontynuacji tego pomysłu. Travis zaspokoił oczekiwania fanów publikując krótką EP-kę Sleep Until It Hurts You nagraną w 2007 (!) roku. I właściwie wszyscy spodziewali się, że na tym koniec jego blackowej przygody.

Aż tu nagle, w październiku 2021, po blisko 10 latach black metalowej posuchy, Vudmurk zaatakował ponownie. Demo Obedient Form było prawdopodobnie najbardziej nieoczekiwanym wydawnictwem roku, ale taka już natura Millera, nigdy nie wiadomo, który projekt jest aktywny, a który zdecydował się porzucić. A nawet jeśli już to zrobił, to ciągle jest szansa, że po dekadzie go odgrzebie i odrestauruje cały koncept. Tymczasem Obedient Form to zaskakująco solidna porcja black metalu, z jednej strony bardzo trve kvltowo-norweska, z drugiej pełna słyszalnych punkowych i dungeon synthowych wpływów. Osobom na co dzień obcującym z raczej cięższą muzyką zdecydowanie powinno podejść.

VOLCANIC BIRD ENEMY AND THE VOICED CONCERN

W międzyczasie, jeszcze przed dropem Vudmurka, bo w listopadzie 2020, Travis powraca do projektu Bedwetter publikując podwójny singiel headboard/here I am. Dotychczas w całym spektrum styli, z którymi obcował nie było shoegaze’u, więc postanowił to zmienić. Ostatecznie zaledwie kilka dni po premierze Obedient Form na serwisach streamingowych ukazuje się Volcanic Bird Enemy And The Voiced Concern.

W trakcie roll outu delikatnie musiała mu się zmienić koncepcja, bo ostatecznie zdecydował się przywrócić personę Lil Ugly Mane’a i cały projekt wydać właśnie pod tym aliasem. Bird enemy car otwierane jest przez powtarzaną kilkukrotnie mantrę „Who are you?”. Pytanie stanowiącą prawdziwą esencję działalności Travisa – on sam tak naprawdę nie wie, kim jest. W zależności od potrzeb, przyjmuje różne twarze – gangsta rapera, harshowego producenta, metalheada czy rock’n’rollowca. Tym materiałem Lil Ugly Mane wraca do beztroskiego dzieciństwa, kiedy wchodzenie w role było utożsamiane z niewinną zabawą, a nie, tak jak teraz, smutną koniecznością, aby czuć się dobrze sam ze sobą.

Coś czego nie spodziewał się chyba nikt. Blisko godzinny, prawdopodobnie najdziwniejszy, ale paradoksalnie najprzystępniejszy album w jego dyskografii. Absoutny unikat, muzyka jedyna w swoim rodzaju, której nie sposób sklasyfikować gatunkowo. Indie, trip-hop, shoegaze, psychodela, synth-pop i wiele innych. Z opisu brzmi to tak, jakby było totalnym bałaganem, ale w tym całym szaleństwie jest jakaś metoda. Tu dzieje się tak dużo i tak dobrego, że z każdym kolejnym odsłuchem wyłapuje się coś, na co wcześniej nie zwróciło się uwagi. A najlepsze w nim jest to, że jak bardzo nie próbowałoby się opisać tego brzmienia, to i tak, first listen będzie czymś zupełnie innym niż się tego spodziewaliście.

Całe Volcanic BIrd Enemy to pełna emocji, niekończąca się muzyczna podróż, utrzymana w klimacie powrotu do kreskówkowego dzieciństwa, Doskonałe wyważenie między dziecinnymi zabawami a melancholią. Brzmi to jak katharsis. Jakby cała złość i smutek, które Travis Miller dosłownie wylewał z siebie na przestrzeni lat, przekształciła się w apatię i totalne zobojętnienie na to, co go obecnie otacza. Zdecydowanie jedna z najpiękniejszych płyt ostatniej dekady, jeśli nie w całej historii. Aż ciężko uwierzyć w to, że cold in here czy benadryl submarine zostało nagrane przez tę samą osobę, co Uneven Comrpmise czy Obedient Form.

I believe THE world would be A BETTER PLACE WITHOUT YOU

W maju 2022, podczas koncertu na Oblivion Access Festival w Austin, po raz pierwszy usłyszeliśmy nowy materiał od Travisa, początkowo zapowiadany jako wydawnictwo spod szyldu Sex of Distance. Ostatecznie niecały miesiąc później na profilach Lil Ugly Mane’a na serwisach streamingowych – choć na okładce widnieje powyższy alias – ukazała się nowa EP-ka I believe the world would be a better place without you składająca się z jednego, 15-minutowego utworu.

Wszystko utrzymane jest w stylistyce dosyć podobnej do poprzednika. Brzmi trochę jak instrumentalna wersja Deluxe, albo „alternatywne zakończenie”. Zasadnicza różnica jest taka, że Volcanic Bird Enemy… utrzymane było w bajkowo-kreskówkowym wydaniu, podczas gdy to EP brzmi jak soundtrack do starej gry z Super Nintendo Entertainment System. Nie zmienia to jednak faktu, że to prawdopodobnie jedna z najmniej eksperymentalnych rzeczy, jakie posiada w swojej dyskografii. W porównaniu z innymi projektami Travisa, ten może trochę ginąć w tłumie pod względem bycia angażującym przy odsłuchu. Nie zmienia to jednak faktu, że to wciąż solidny projekt. Może gdyby było więcej wokalnych wstawek, odbiór byłby inny.

CHRISTMAS COWBOY

Oprócz tego, wraz z premierą Volcanic Bird Enemy And The Voiced Concern, w twórczości Lil Ugly Mane’a zaczęła się era korzystania z bajkowej stylistyki i animatroników. Na okładkach czy klipach zaczęły gościć maskotki projektowane przez Travisa. Z czasem jedna z nich, nazwana Thermos Grenadine zaczęła występować wraz z nim na koncertach. We wrześniu 2022 Thermos opublikował nawet swój hypnagogic-popowy double singiel Christmas Cowboy. Oczywiście wiadomo, że za warstwą muzyczna stoi Miller, ale tak naprawdę nikt poza nim nie wie, jakie ma plany na przyszłość i czy kiedyś doczekamy się pełnego LP od sympatycznego kolegi psiego animatronika. Dotychczasowy roll out jest co najmniej dziwny, ale znając go, to pewnie kwestia czasu aż dostaniemy rozwinięcie.

singles

Po publikacji ostatniej EP-ki, Lil Ugly Mane jeszcze kilkukrotnie raczył nas swoimi singlami. Każdy z nich na swój sposób inny, ale jednocześnie w pewnym stopniu do siebie podobny. Wszystkie oscylujące wobec najróżniejszych gitarowych brzmień, od slacker rocka, po midwest emo czy noise pop. Wydaje się to być naturalną kontynuacją muzycznej drogi obranej w ostatnich trzech latach. Podczas ubiegłorocznej trasy po Australii i Nowej Zelandii dostępne do kupienia były kompilacyjne kasety Singles, na których znajdowała się tylko część z nich. Tak właściwie nie do końca wiadomo, jaki ma wobec nich plan i czy kiedyś trafią na większy, „ważniejszy” dla Millera projekt. Najprawdopodobniej szykuje coś grubszego, ale w jego przypadku wszelkie próby antycypowania planów wydawniczych to całkowite wróżenie z fusów.

Czy Lil Ugly Mane całkowicie porzucił hip-hop? Czy, a jeśli tak, to kiedy otrzymamy Volume 2 Bedwettera? Jakie plany ma wobec Thermos Grenadine i reszty animatroników? Co jeszcze trzyma w zanadrzu? Na te pytania póki co nie znamy odpowiedzi. Choć kiedyś pewnie poznamy. Pozostaje jedyne trzymać kciuki za to, żeby w życiu prywatnym Travisa się układało, on i jego nieskończone pokłady kreatywności załatwią resztę i pewnie otrzymamy od niego jeszcze niejeden klasyk.