Gdy pomyślę o swoim największym muzycznym odkryciu z 2021 roku, od razu przychodzi mi na myśl Moor Mother. Przypadkowe napotkanie zachęcającej okładki i dodatkowa obecność Billa Woodsa – również poznanego w ubiegłym roku – wzbudziło niemałe zainteresowanie. Tak poznałam „Brass”. Bezkonkurencyjnie zalicza się do tych projektów, gdzie pierwszy odsłuch od początku wywołał nieziemskie wrażenie i rosnącą fascynację. Camae Ayewa (Moor Mother) jest poetką, muzykiem, w gruncie rzeczy artystką, która również jako aktywistka zawzięcie dzieli się swoimi przemyśleniami w muzyce, a przed profesjonalnym zajęciem się nią, pracowała w szkole. Bezwzględnie mówi o konfliktach rasowych, historii, nadając swoim dziełom ciężki, często trudny do polubienia klimat. Wszystko jest eksperymentalne, mroczne i przesilone przeszłością. Stale łączy swoją poezję z muzyką. Wiersze stanowią ogromną inspirację do albumów, pracuje tworząc wiele projektów na raz. Camae stara się ze swoim przesłaniem docierać do wielu słuchaczy, znajdziemy u niej elementy hip hopu, ale też r&b czy jazzu. W jednym z wywiadów wspominała nawet, że w tym roku ma się ukazać album „Jazz Codes”.

O Billym Woodsie nie wiemy za dużo, część życia spędził w Afryce, a do Stanów wrócił niedługo po śmierci ojca. Stroni od mediów społecznościowych, nawet przyznał, że fenomen robienia selfie jest dla niego niezrozumiały. Tym samym jego wygląd pozostaje tajemnicą, nie chce upubliczniać swojego życia. Billy nie jest zupełnie anonimowy, przyznał, że dochodziło do paru spotkań z fanami, a jednego zaprosił nawet na kolację. Od młodości otaczały go książki i takie też miał plany na przyszłość – zostać pisarzem. W szkole w Zimbabwe zaczął od opowiadań, a po przeprowadzce, między innymi za namową rówieśników, zainteresował go hip hop, a fakt że opiera się na tekście jeszcze bardziej mu się spodobał. Do pisania pierwszych rymów zabrał się podczas studiów, niedługo po poznaniu Vordula z Cannibal Ox, który namówił go do dalszego rozwoju. Podobnie jak Moor Mother, często zwraca się ku polityce i nie zależy mu na wypowiadaniu pustych idei. Tworzy obraz, w którym tkwią poglądy, ludzie, refleksje, ukrywając w ironii i cynizmie człowieczeństwo. Nie dostrzega w sobie artysty undergroundowego, natomiast świadomy jest specyficzności tego, co kreuje. Chce, aby ludzie napawali się jego muzyką, a nie szukali w niej głębszego sensu.

W teorii łączy ich wiele, każde z nich od zawsze otaczała literatura – Camae zakochana w poezji, a Billy z zamiłowaniem czytał książki Jamesa Baldwina czy wielu afrykańskich pisarzy. To wszystko doprowadziło do tworzenia dosadnej muzyki, z ostrymi, enigmatycznymi brzmieniami, która pełna jest głębi i metafory z przesłaniem niekoniecznie łatwym do wywnioskowania za pierwszymi odsłuchami. W praktyce każde z nich tworzy coś zupełnie indywidualnego. Połączyli siły i powstał album równie znakomity, co ich solowe czy inne grupowe projekty. Pierwszy raz mogliśmy ich razem usłyszeć w utworze „Ramesses II” z Earlem Sweatshirtem, jednak ich duet powstał wraz z wydaniem utworu „Furies”.

Już od pierwszej sekundy albumu jesteśmy wprowadzeni w stłumiony, zagadkowy instrumental, który ciągnie się w różnych formach do samego końca. Tak zaczyna się „Furies”, wydane pół roku przed „Brass”, gdzie Moor Mother przygasza niepokojący dźwięk, wtajemniczając nas w kosmiczne, zatrważające przypowieści, za to Woods dostarcza nam paranoiczne, mitologiczne nawiązania m.in do Persefony. Camae w swojej kolejnej zwrotce zadaje pierwszy i nie ostatni atak na Amerykanów, mając nadzieję na równe traktowanie. Koniec „Furies” stanowi idealnie płynne przejście do „The Blues Remembers Everything the Country Forgot”. Utwór zaczyna gościnnie dość łagodny głos Wolf Weston, która stanowi zapowiedź oraz kontrast do bezlitosnego, surowego wejścia Moor Mother. Cała geneza utworu polega na muzyce bluesowej wywodzącej się ze społeczności afroamerykańskiej (możemy się tego gatunku dopatrzeć w pieśniach z okresu niewolnictwa czy w folklorze czarnoskórych). Camae nieczule wytyka zapomnienie o źródłach powstania tej muzyki i jej zawartości w postaci sprzeciwianiu się nierównościom rasowym czy kwestiom politycznym.

W „Maroons” stery przejmuje Billy, nawiązując do historii, co robi biegle od początku swojej kariery. Maronowie to zbiegli, czarnoskórzy niewolnicy i to ich dotyczy powrót do przeszłości Woodsa. Wspomina ich przymusową deportację do Nowej Szkocji, gdzie wykonywali prace fizyczne, a wielu z nich poniosło śmierć. Tempo znacznie zwolniło, wydaje się nawet, że Billy wygłasza deklamację, aniżeli rapuje. Nie wbija się wraz z Camae w nadany rytm, który nawet pomimo spowolnienia jest ciężki, pełen wielu różnych, nakładających się na siebie dźwięków. Pod sam koniec bit kompletnie zanika, a słyszymy jedynie ostatnie wersy outro wygłaszanego przez Moor Mother. Brak liniowości utrzymuje się cały czas, „Rapunzal” jeszcze bardziej zwalnia i przy okazji staję się jednym z najbardziej lekkich instrumentalnie tracków. Nie zabrakło na albumie przyjaciela Billy’ego – Elucida, który razem z nim współtworzy Armand Hammer. Pojawia się on w „Tiberius”, ale też w „Arkeology”, gdzie wspomina o kulturze czarnoskórych, również w kontekście zaprzeszłego niewolnictwa, uważając, że ten etap w historii nigdy nie zostanie zapomniany. Billy dzieli się historią o Libanie, a Moor Mother odnosi się do filmu i powieści, w której trauma w wyniku gwałtu czy przemocy przekazywana jest pokoleniami. Woods nawiązuje też do Baldwina, a dokładniej fragmentem wywiadu, gdzie Toni Morrison cytuje słowa matki Jamesa. Następny utwór to ponowne odniesienie do twórczości tego pisarza, a dokładniej do eseju „Stranger from the Village”. Reaguje też w temacie Black Pete – pomocnika Sinterklaasa, holenderskiego odpowiednika Św. Mikołaja. Osoby przebierające się za tę postać malują swoje twarze na czarno lub brązowo, co wywołuje od wielu lat liczne kontrowersje. Camae wciąż pozostaje bezwzględna i zwraca się ku badaniu Tuskegee, gdzie czarnoskórzy farmerzy zostali oszukani przez Amerykanów. Obiecali leczenie kiły, a za to zapłatę i jedzenie, co miało potrwać 6 miesięcy – a finalnie trwało 40 lat, przy czym wielu z nich poniosło śmierć, ponieważ w praktyce badano przebieg nieleczonej choroby.

Bit i emocje zyskują na sile wraz z rozpoczęciem „Gang for a day”, gdzie Moor Mother wręcz wykrzykuje niektóre wersy. Rytm się zapętla, co jakiś czas dochodzą nowe, mocniejsze elementy dźwięku, aż w końcu ucicha, abyśmy mogli w kolejnym utworze mogli usłyszeć produkcję prosto z rąk Camae. „Mom’s Gold” to wypowiedź komiczki Mams Mabley, przeplata się tam trąbka i wiele abstrakcyjnych brzmień, których intensywność i mieszanina narasta wraz z końcem, gdzie staje się to nawet ciężkie oraz nieprzyjemne do odsłuchania. Przemiłą niespodzianką jest feat. Mach Hommy w „Chimney” będący zdecydowanie najlepszą gościnką na tym albumie. „Rock Cried” to prawdopodobnie nawiązanie do Księgi Objawienia, gdzie Moor Mother ponownie swoim głosem buduje sporo mroku i tajemniczości z wypowiedzią aktorki Beah Richards między zwrotką jej a Billy’ego.

„Scary Hours” przejmuje Woods, który otacza nas masą wiedzy historycznej wraz ze swoim niezadowoleniem. Zarzuca ksenofobię w filmie „Black Panther” albo przeinacza ograniczenie cordon sanitaire (zapobieganie rozprzestrzeniania się chorób) na atak sugerując, że to Zachód jest chory, nawiązując do kolonializmu i wyzysku. Wspomina o Rwandzie, gdzie Fossey przez lata badała goryle górskie, a jej walka z kłusownikami zakończyła się zamordowaniem kobiety na zlecenie. Wraca do Konferencji Berlińskiej, gdzie omawiano podział terytorialny i kolonie w Afryce, Camae w swojej zwrotce również o tym nie zapomina. W gościnie John Forté daje nam niezwykły kontrast swoim głosem i melodią. W „Guiness” Billy występuje sam – i to recytując. Rozpamiętuje sytuację w USA po śmierci George’a Floyda, a na koniec mamy do czynienia z rozmową z filmu „The House of Hunger”. Jego podróż historyczna nadal trwa, w „Giraffe Hunts” mamy wspominkę o zbombardowaniu domu organizacji MOVE, gdzie pożar wymknął się spod kontroli, a to spowodowało spłonięcie 61 innych domów i śmierć kilku osób. Stawia naprzeciwko siebie dwa sposoby życia – ten tradycyjny oraz ten wymuszony globalizacją i kolonizacją, utwór kończy cytat z książki „Jądro Ciemności”. Na zamknięcie albumu dostajemy zaś feat. Navy Blue – będący przy okazji producentem w „Guiness” – już ostatecznie łagodzi agresywne brzmienia, które ciągle pojawiały się i znikały przez całą długość projektu. Billy Woods wyraźnie zapodaje swój ostatni wers w albumie słowami „Give thanks, bredren, we did it for the culture”.

Stworzyli album, w którym niesamowicie się uzupełniają, a chemia między nimi sprawia, że dostajemy spójny, przemyślany projekt od początku do końca. Każdy utwór płynnie przechodzi w kolejny, nawet trudno odczuć, że słuchamy już następnego. Obydwoje zadbali o szczegóły, a pod tą masą metafor i przenośni kryje się przesłanie, które niosą od początków swoich karier. Współpracują w „Brass” z artystami, producentami pojawiającymi się już wcześniej w ich dyskografiach (przy okazji The Alchemist parę miesięcy po wyprodukowaniu „Giraffe Hunts” wraz z Armand Hammer stworzyli jeden z lepszych projektów z 2021 roku). Specyfika, którą zaoferowała Camae z Billym buduje cały urok albumu. Ona swoimi zwrotkami nadaje tło wydarzeń, a Woods opowiada nam o przeszłości i to z kontynentu, na którym się wychowywał. Śmiało można stwierdzić, że to Moor Mother dała się najbardziej ponieść emocjom, co 0dzwierciedla to, o czym dane jest jej opowiadać. Obydwoje mówią o czymś niezwykle istotnym z kontekstem historycznym nadającym dodatkowego wydźwięku. Nie zamierzają o tym mówić bezpośrednio, przekazują to przenośniami i bitami, który m.in perkusją, fletem lub dźwiękami nieznanego pochodzenia budują klimat nie do podrobienia. Wyłania się od nich afrocentryzm i wszelkie działania przeciw rasizmowi czy dyskryminacji, dokładają do tego swoją wiedzę literacką czy własne doświadczenia. Ich muzyka pozwala spojrzeć nam na to, co niekoniecznie jest nam znane, a do tego ukrywa się to gdzieś między wersami.