Recenzując takie albumy, trudno uwierzyć w to, kiedy zleciał czas od ich premiery. „Hip Hop” to jeden z najlepszych soundtracków do dorastania. Usłyszałem go w liceum i towarzyszył mi przez lata. Dalej zresztą lubię wracać do takich utworów, jak „Ofiary: czy „Głupi”, bo w piękny sposób opisują wiele procesów zachodzących w głowie nastolatków. Zioło wyróżniał się nie tylko liryką, ale też – a może nawet przede wszystkim – swoimi produkcjami. Marcin wspominał kiedyś jego pośmiertne „Rzecz After Rzecz”, ale już na „Hip-Hopie” było słychać, jak kombinuje – z jednej strony sampluje soul, z drugiej – dopieprza tam petryliard elektronicznych przeszkadzajek. Choć Zioło znałem tylko od jego twórczej strony oraz z postów na forum Ślizgu, to jego śmierć była dla mnie ciosem i szokiem, z którego trudno było się otrząsnąć. Przez długi czas nie potrafiłem wrócić do „Hip Hopu” czy genialnego „Eckharta”. Przyszła jednak pora, by upamiętnić tę nieodżałowaną postać.