Young Igi to kluczowa postać dla polskiego pop-trapu. Widać to po wynikach sprzedażowych, liczbie strimów i wielkich frekwencjach na koncertach. Sam nie załapałem się na ten pociąg, a moje najstarsze wspomnienia sięgają sylwestra 2018/19, kiedy to mój dobry ziomek Marcel obrał sobie za catchphrase’a fatalnie intonowaną wersję linijki „wielka dupa, wiesz, o co chodzi” z „Bestii”.

Po bardzo krótkim funkcjonowaniu jako podziemny reprezentant trapu sensu stricto, Igor Ośmiałowski wyrósł na jednego z czołowych polskich autotune’owych melodystów. Jego kawałki idealnie nadawały się na gen-zetowe melanże, czy to w roli hymnów, do których należy stawać na baczność, czy roli naturalnego, bezpiecznego tła. Wszyscy wiemy, że w 2022 roku w muzyce Igiego chodzi o to samo, co pół dekady temu, a dyskusja dotyczy jedynie tego, jaki jest efekt jego pracy.

Wypada w tym momencie przyznać, że przez ten czas Young Igi nieszczególnie się rozwinął. I nie mówię tego w negatywnym tonie, a neutralnym. Każdy z nas z pewnością wskaże swoich ulubionych wykonawców, którzy w gruncie rzeczy od wielu lat stoją w miejscu, ale wciąż potrafią nas czarować. Nie odbieramy tego tylko jako „powtórkę”, a „więcej dobra”. Ja tak z bohaterem dzisiejszego odcinka niestety nie mam. „Notatki z marginesu” przypominają mi raczej kolejny napar z wielokrotnie parzonej torebki herbaty.

Najpierw jednak oddajmy Igiemu, co igowskie. To, co jest u niego najbardziej przekonujące, nie zagubiło się w akcji. Igi nadal starannie dba o to, żeby jego teksty znajdywały fundament w chwytliwych, gładko wchodzących w głowę motywach melodycznych. To dzięki nim łatwiej jest się ocknąć z potencjalnej zamuły. Podkłady, na których rapuje, nie schodzą zaś poniżej poprawnego poziomu i w świadomy sposób podążają za obecnymi trendami. Stanowią bardzo dobrą reprezentację dzisiejszej mainstreamowej produkcji w hip-hopie.

Problemem tej płyty w takim razie nie jest dla mnie nuda, a raczej jej męcząca nieważkość. Jestem generalnie sympatykiem rapu, w którym teksty nie mają większego znaczenia, ale słuchając „Notatek z marginesu” ciągle drażniło mnie wrażenie, że wszystko, co wychodzi z ust Igiego, to wodosłowie. Jasne, to nie tak, że gościu dopiero w tym roku przestał być treściwy, a wcześniej mnie nie irytował namolną nawijką o jaraniu zioła, ale dopiero teraz odczułem poważne zmęczenie jego tematami.

To, że Igi nie zaimponował mi żadnym tekstem byłoby do wybaczenia, gdyby na albumie znalazł się gdzie indziej jakiś czynnik wyróżniający. Takiego tutaj niestety nie ma. Formuła długiej tracklisty z utworami skróconymi pod czas uwagi hiperaktywnych użytkowników TikToka tylko odbiera projektowi wagi. Jest tu po równo dobrych i złych piosenek, a dominuje oczywiście średnizna. Najbardziej podoba mi się rage’owy „Szmal” i klasyczny, agresywny „Trapuje nie żałuję”. Wywaliłbym natomiast utrzymane w plastikowym, post-punkowym rytmie „Las Vegas” i nudny latino-dance’owy „Rytm pracy”.

Mimo wszystkich przytyków, jakie można mieć do „Notatek na marginesie”, nie idzie zwątpić, że Igi znowu trafił w gusta masowego słuchacza hip hopu. Cel został po raz kolejny osiągnięty i pewnie nie trzeba będzie długo czekać, aż się o tym przekonamy napotykając gdzieś grupę nastolatków puszczających numery z płyty na JBL-ach. I nie mam żadnego żalu wobec rapera po premierze nowej płyty. Zamiast niego jest obojętność. Tli się we mnie jednak mały płomyk nadziei, że w przyszłości Igi da radę nas wszystkich czymś zaskoczyć.

Ocena: 5/10