Czaicie, że jeszcze są ludzie, którzy grają nu metal? Co nawet bardziej zaskakujące – że są ludzie, którzy go słuchają? Ja nie wiedziałem. Na szczęście .bHp istnieją i mi powiedzieli. „A co to jest .bHp?” – ktoś zapyta. Jest to otóż nowy, warszawski skład z kilkoma wartymi odnotowania cechami. Raz: ich nazwa, mimo że krótka, jest niemożliwie wkurwiająca do pisania i współczuję każdemu, kto robi im prasówkę albo pisze o nich artykuły. Dwa: miesiąc temu wydali debiutancki album. Trzy: mimo że swędzi mnie klawiatura, żeby napisać „grają jakby był 2000”, to jednak byłaby nie do końca prawda.

Weźmy mój ulubiony bangerek z debiutu, dość reprezentatywny dla płyty. „BUMP” w pierwszych sekundach odpala dobrze wszystkim znane armaty. Mamy zatem niski, magmowy, ciężki riff, tłusty bass, bujające bębny (z obowiązkowo garnkowym werblem!) i jeszcze skrecze. Spokojnie można przymknąć ucho na trochę kwadratowo zarapowaną pierwszą zwrotkę (druga lepsza), bo po niej dzieją się najbardziej interesujące rzeczy. Kawałek budzi się wraz z intensywnym, wrzeszczanym przedfrenem (znormalizujmy tłumaczenie „pre-chorus” jako „przedfren”), po którym przychodzi refren właściwy, tym razem już, ciekawostka, czysto śpiewany. Tutaj duży props dla wokalistki – zresztą na całej płycie przełączanie między śpiewem a growlem jest zwinne, bezproblemowe i działające. Lubię też niepozorną przebojowość refrenu, bo to jeden z tych motywów, które niespodziewanie będą ci wskakiwać do głowy w losowych momentach.

Jest też wisienka na torcie – niespełna minutowe outro, zainicjowane uroczym odgłosem rzygania (2:19). Prosty, walcowaty riff, podwójna stopka, potężne spowolnienie na koniec – wszystko w zestawie, gratis do dania głównego. Smaczne, bawiłem się przednio, zostaję na deser.