Po udanym i docenionym „Świat zwariował” na bitach Pstyka i Haema Kościey wypuszcza kolejny materiał. „Koledzy Andrzeja Mixtape”, jak sama nazwa wskazuje, to album ze znacznym featuringowym wsparciem. Oprócz gospodarza wystąpili tu jego starzy znajomi, tacy jak Jot (wypada w tym miejscu zapytać: gdzie jest Roszja?), mamy też współprace ze znanymi undergroundowymi graczami, wśród nich znajdziemy m.in. Madę, Kidda czy Okoliczny Element. Grono producentów dość spodziewane – m.in. Pstyk, pMx, czarnobrody, KR1S, a całość ma dziewięć kawałków i 27 minut. Tyle suchego info, a co słyszą nasi redaktorzy?

Słucha Amber:

Kościey konsekwentnie trzyma się swojej reminiscencyjnej stylówki. Jak we Wrocławiu drzewiej bywało, wiemy już z albumu T.W.B Era, z przywołującego obrazy przed oczami Upper Deck oraz z innych produkcji tego obdarzonego wysokim głosem nizioła. Czy więc dowiemy się czegoś więcej z mixtape’u „Koledzy Andrzeja”? Tak, bo snuć opowieści można bez końca, jeśli się potrafi. A on akurat potrafi, a ja lubię w rapie i wspomnienia, i historie – bo jasne, że taką stylówkę trzeba jeszcze lubić, żeby ją w pełni docenić.

Andrzej opowiada wraz z kolegami, dzięki czemu zyskujemy dodatkowe perspektywy, ale to nie tylko wspomnienia dla wspomnień, nie chodzi o budowanie obrazów, aby rozpływać się w stanie miłej melancholii – tego tu mało. Echa przeszłości są zwykle osadzone w kontraście do tego, co jest teraz – to sięganie do swoich korzeni, żeby zrozumieć, skąd się wyszło; układanie puzzli doświadczeń w kontekście, jaki nadaje im dzisiejsza perspektywa. Patrząc z niej na drogę, którą przebyliśmy, możemy lepiej zrozumieć, gdzie i kim jesteśmy – i mam wrażenie, że to jest sednem tego materiału.

Materiału, którego słucha się dobrze, ponieważ jest szczery, spójny i klimatyczny. Do tekstów pasują beaty, chwytliwe i pomysłowe, a przy tym przywołujące głównie barwy przytłumione, brudne i ponure, jak lata dziewięćdziesiąte – choć we wspomnieniach raperów kipią od kolorów i uczuć. Oraz obrazów: od pierwszej pracy na budowie, do zwiedzania nocnych zakamarków miasta i kminienia ruchów „w klubie, który w kiblu miał fotele”. Od picia Grappy Ice do jedzenia „knyszy na Głównym” zawsze po koncercie. Od gier komputerowych, będących zbiorami wielkich pikseli, a mimo to wywołujących niewiarygodne emocje, do oglądania skoków w telewizji, gdy w kibicowaniu typowi, w hołdzie któremu Kościey zapewne nosi dziś wąsy, jednoczył się cały kraj. Od niedostępnych dla klasy robotniczej pomarańczy na wystawie sklepu, do sępienia fajek pod tanią wódkę pitą w parku.

Goście się spisali, a wszystkie podkłady mają charakter i styl. Muszę wyróżnić bardzo plastyczny i sugestywny, a przy tym melodyjny „Byłem martwy” z Madą, zaopatrzony w niską basową melodię pMx’a „Robię rap” z Jotem (numer, który brzmi jak kolejna część fenomenalnego „Pod pomnikiem”) oraz klasyczny, undergroundowy hymn osiedli nagrany z Okolicznym Elementem. No i moje ulubione, ekspresywne i emocjonalne „Pomarańcze”, brzmiące jak potencjalny hit, ale kto by chciał hitów o tym, że kiedyś było tak sobie. Czy wyróżniłem właśnie połowę albumu? Być może.

Cały ten mixtape jest jak jego okładka: w odcieniach sepii, czyli techniki barwienia zdjęć zwiększającej ich trwałość – i pewnie taki też był cel powstałych na niego numerów. Został osiągnięty, a przy okazji powstało pół godziny muzyki na wysokim poziomie wykonawczym i produkcyjnym, której słucha się z przyjemnością i do której chce się wracać. Zupełnie jak do miłych wspomnień.

Słucha Matt:

Tak, to zdecydowanie krążek, który wzbudza sympatię. Choćby tym, że Andrzej zmotywował do nagrania chłopaków z Okolicznego Elementu i nawet jak to nie najlepszy numer z płyty, to po prostu cieszę się, że powstał. Podobnie z “Robię rap” – już sam tytuł wskazuje, że to typowy kawałek o tym, że Kościey z Jotem „od lat tu są, od laaaat”, jak nawijał Onar. Mimo tego ich sentymentalnych wersów słucha się dobrze – a to przecież najważniejsze.

Sporą część płyty zajmują naturalne kontynuacje utworów z zeszłorocznego “Świat zwariował”; myślę tutaj o “Będzie git” i “Byłem martwy”, gdzie mamy dorosłego Andrzeja, trochę mroczniejsze podkłady i – to nierozerwalne, jeśli chodzi o tego rapera – łatwe do zanucenia refreny. Na bliskiej półce znajduje się egotripowy “Detox”, który, choć pozbawiony jest jakichś rozrysowanych na kilka linijek obrazów, to zawiera kilka sugestywnych wersów.

Na drugim biegunie sytuuje się “Skacz, skacz” z Young Ahonenem i Młodym Żakiem, gdzie młodziaki prześcigają się we fragmentach brzmiących momentami, jakby wyrwano je z 2015 („Jestem jak jeździec bez głowy #Dembele”). Kościey bez problemu odnajduje się na tym o wiele szybszym podkładzie, a nawet zostawia niedosyt, że tak rzadko słychać go w takich brzmieniach. Luźniejszą częścią płyty jest też „Pola Raksa” z beatem KR1Sa ze świdrującym bassem, w którym słychać echa afrotrapu.

A skoro ja mam być tym zostawiającym jakąś łyżkę dziegciu – słychać, że ten mixtape nie jest tak dopracowany jak “Świat zwariował” i wątpię, by zostawał w pamięci tak długo, jak poprzednia epka. Kilku kolegów można by wyciąć bez straty na jakości, tym bardziej że solowe „Pomarańcze” i „Detox” zdecydowanie wybijają się ponad średnią. O ile ten pojawiający się tutaj luźniejszy klimat ładnie przełamuje całość, to niektórym numerom potrzeba większej kondensacji myśli. Mimo tego, jak pisałem w pierwszym zdaniu, „Koledzy Andrzeja” to materiał, o którym chce się mówić i polecać go kolegom.