DJ Ace to jeden z najbardziej rozchwytywanych polskich DJ-ów. Discogs wskazuje ponad 100 utworów z jego udziałem, a współpracował praktycznie z każdym – ze znanymi i nieznanymi, z młodymi i starymi. Jeśli słuchacie rapu dłużej niż od wczoraj, to nie ma opcji, żebyście nie słyszeli jego skreczów. Ponadto DJ Ace wydaje solowo – jest odpowiedzialny za „Cut Addix” czy „Long Story Short”. To niszowe, choć na pewno unikatowe, turntablistyczne projekty.

Czym dla Ciebie jest hip-hop?

Wychodzi na to, że czymś dość istotnym, ponieważ jest ze mną ponad połowę życia. Pierwsze cuty nagrałem 20 lat temu i od tamtego czasu jestem mniej lub bardziej aktywny. W kontekście skreczy, klepania bitów czy klipów, którymi się ostatnio zająłem, to świetna, twórcza odskocznia od codziennych obowiązków.

Jakie jest Twoje pierwsze hip-hopowe wspomnienie?

Piracka kopia gry MTV Skateborading i „Rock Superstar” Cypress Hill w soundtracku. To chyba pierwszy moment, kiedy muzyka przestała być przezroczysta i faktycznie skumałem, że ten numer i ta stylistyka mi się podobają.

Drugie wspomnienie wiąże się, co zabawne, z Jędkerem. WWO grało kiedyś koncert w domu kultury w moim rodzinnym mieście. Jędker ze sceny zbijał piony z ludźmi z pierwszego rzędu i zbił również ze mną. Wtedy dotarło do mnie, że to zwykły człowiek z krwi i kości. Jeśli on tam jest, gra koncert i ktoś się tym jara, to nie ma problemu, żeby też stanąć na scenie i objechać pół kraju z kejsem winyli. Udało się to zrobić wielokrotnie przez dziewięć lat koncertowania z Sobotą.

Jak zmieniło się Twoje podejście do hip-hopu na przestrzeni lat?

Nie konsumuję już wszystkiego, co wychodzi, bo to fizycznie niewykonalne. Poza tym aktualny „hip-hop”, o ile mówimy o muzyce, jest kierowany do słuchacza młodszego ode mnie o dwie dekady. Czasem słucham tego dla beki i zastanawiam się, na ile żenujące dla otoczenia były utwory, którymi sam jarałem się jako małolat. Nie wrzucając wszystkiego do jednego wora, nadal szukam odpowiadających mi treści i potrafię zawiesić się na jednym albumie przez dłuższy czas.

Biorąc pod uwagę Twój dorobek, z czego jesteś najbardziej dumny?

„Manewry Ciętego Dźwięku”, „Insert Coin” i „Scratch Bunker” to jedyne trzy stricte turntablistyczne projekty wydane, jak dotąd, w Polsce (jeśli kogoś przeoczyłem, to bardzo przepraszam). Sam jeden wydałem cztery kolejne: trylogię „CUTADDIX” oraz „Long Story Short” na winylu. Chyba nieźle.

Czy jest jakiś dawny skrecz/współpraca, na którą krzywisz się lub szczególnie się zdezaktualizowała?

Nie wydaje mi się. Zawsze, gdy byłem zaproszony do jakiegoś utworu, chciałem tam trafić i w 99% tak było. Wychodziłem z założenia, że nigdy nie wiesz, co i gdzie może cię zaprowadzić. Nie żałuję żadnego featu i żadnego autorskiego numeru.

Czy masz jeszcze jakieś hip-hopowe marzenie?

Nagrałbym chętnie z kilkoma graczami ze starej, polskiej sceny. Czekam na powrót Pyskatego. Coś tam byśmy poskreczowali, Przemku.

Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz w hip-hopie – co by to było?

Wyciąłbym z przestrzeni publicznej tę całą celebrycką otoczkę. Róbcie swoje i skupiajcie się na muzyce.

Czy myślisz, że hip-hop przetrwa kolejne 50 lat?

Przetrwa. A kultura będzie miała się tym lepiej, im gorsza będzie na nią koniunktura.