Pod koniec czerwca minął rok od premiery „Hustle As Usual” Belmondawga. Rok od odrodzenia się i przeistoczenia w rapera docenianego nie tylko w banieczce, a w całym środowisku.
Jaki był Belmondo, każdy widział. Z jednej strony – od zawsze obdarzonym charakterystycznym głosem doskonałym tekściarzem, którego strumienie świadomości ubarwione błyskotliwymi i inteligentnymi nawiązaniami powodowały, że co chwila kiwało się z uznaniem głową dla jego literackiego kunsztu. Z drugiej – problem z używkami działał na niego destrukcyjnie. Ekscesy na koncertach, drama z Rafalalą i GSP, kwitflipy, słynne wrzutki na InstaStories czy live’y nie przedstawiały go jako osoby, której warto zaufać, szczególnie gdy chodziło o kontrakt czy booking. Owszem, z perspektywy współczesnego konsumenta popkultury to wszystko śledziło się z zaciekawieniem i – nie ukrywajmy – szerokim uśmiechem na ustach, ale ta droga prowadziła jedynie w dół.
Na szczęście, po stopniowym wyciszeniu aferek przyszła epka „Hustle As Usual”. To materiał, na którym Belmondawg rozlicza się z przeszłością: mówi m. in. o fałszywych przyjaźniach czy z niezwykłą subtelnością pisze o problemach psychicznych. Nic zatem dziwnego, że album został doceniony zarówno przez przez długoletnich fanów Młodego Gdynianina, jak i krytyków muzycznych, którzy do tej pory traktowali go jako ciekawostkę. „Hustle As Usual” zatoczyło szerokie kręgi, trafiając do wielu końcoworocznych podsumowań, a tak, zdawałoby się, prozaiczne rzeczy, jak granie koncertów czy wysyłka zamówionych płyt (!) sprawiły, że Belmondo wrócił do łask.
W kwietniu wystartował z vlogiem, w ramach którego odwiedza ciekawe głównie trójmiejskie (choć odwiedził też Poznań) miejsca. Raper jak zwykle przyciąga uwagę popisując się freestyle’ami, zabawnymi sformułowaniami, a ze zwykłego oddania kraty po piwie do Żabki potrafi stworzyć ważny społecznie apel. Najbardziej legendarną miejscówką pozostaje jednak przedstawiona w premierowym odcinku lokalna piekarenka, w której raper kupuje pieczywo na jajecznicę. I to właśnie jej poświęca freestyle’owy tribute, przerobiony teraz na maxi-singiel. Co też istotne i podkręcające unikatowość Młodego G, ponieważ to bardzo rzadko spotykana forma wydawnicza.
Tytułowa „Piekarenka” to typowa podróż Belmondo przez potoki swoich myśli. Wychodzi po chleb niczym Pezet i też się gubi, z tym że nie kończy w klubie, a w opartych na jednym rymie wersach. Czasem pokusi się o obserwację w stylu: „W świecie, w którym rządzi Technokrates, wszyscy zakładają sobie kratę, prawie każdy jest już lekomanem”, kiedy indziej płynnie przechodzi między kolejnymi skojarzeniami. Trudno tu cokolwiek cytować, bo linijki Belmondo na papierze tracą: element zaskoczenia i brzmienie poszczególnych słów robi swoje. Niemniej to jak zaczyna ciąg rymów od „deseru”, przechodzi przez „preppersów”, wspomina Kudlińskiego obok Kuklińskiego, by skończyć „prawie się rozpadliśmy jak Cool Kidsi” po prostu imponuje. Wszystko to na dość „cichym” i pozbawionym bangerowego sznytu bicie Expo 2000, który pozwala nam na zatopienie się w lirykach Młodego G. W podkładzie jednak trochę się dzieje: słychać wiele pulsów i wibracji, pojawiające się i znikające hi-haty, króciutkie skrecze oraz wiele powtarzających się lub pojedynczych dźwięków kreujących bardzo barwne tło.
Pozostała część maxi-singla to już mniejsze cukiereczki rozrzucone wokół dania głównego. „Piekarenka Bonus Breaks” to oparty na tym samym samplu instrumental z dodatkowymi skreczami DJ-a VaZee. Dostajemy także znany już wcześniej oldskulowy remix „Piekarenka, ale to ’96” wykonany przez Own Dialecta. Nie tylko brzmi jak jakaś stara produkcja Volta, ale producent pobawił się też wokalami, skreczami i cutami, tworząc bardzo sympatyczną wersję tego tracka. „Plac Cashubski” to nie pełnoprawny kawałek, a raczej krótki, kilkuwersowy, zapętlony skit. Ponadto, na wersji fizycznej krążka dołączone są wokale i instrumental.
Cała „Piekarenka” jest przede wszystkim wielkim dowodem na to, że Belmondawg nie jest bohaterem Hłaski, który dwa dni po przyrzeczeniu, że odradza się moralnie łamie swoje śluby. Kolejne ruchy są zaplanowane i logicznie poprowadzone, a szaleństwo – co najważniejsze – pozostało jedynie w tekstach. Wydawanie maxi-singla zamiast zwykłego singla to też ładna gratka dla fanów, którzy poza zwykłymi CDkami lubią mieć coś ekstra. A ci, którzy nie są kolekcjonerami mogą się cieszyć zwłaszcza z tego, że Młody G dalej jest w formie.