W kolejnym rapowym podsumowaniu albumów z Wielkiej Brytanii będzie sporo nowoczesnych rzeczy. Kilka ostatnich miesięcy bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Dostaliśmy m.in. dwa bardzo mocne debiuty czy dwa najlepsze drillowe albumy tego roku. Szczególnie w tym ostatnim gatunku obrodziło, bo oprócz dwóch niżej wymienionych, wyszły jeszcze projekty Jimmy’ego oraz duetu Swift/Dimzy. I jak trochę bałem się o ciekawe podsumowanie roku, tak teraz jestem spokojny, że będzie bardzo urozmaicone. Na mainstreamową listę nudy dopisał się Aitch.

bib sama. „PLATINUS”

Przelot spod znaku rage znajduje kolejnych fanów wśród brytyjskich wykonawców. Bib sama postanowił zmierzyć się z tą formą na swój sposób. Dostajemy rage okraszony nutą brytyjskiej muzyki klubowej. Chyba najlepiej słychać to w utworach „TAKE ONE” oraz „WRAPS”. I efekt jest kapitalny. Każdy utwór bombarduje nas sporą dawką mniej lub bardziej zadziornych dźwięków, składających się w przykuwające ucho bangery. Główny bohater przez cały album lawiruje między rapowaniem a śpiewaniem (no w końcu rage), a że dysponuje delikatnym, przyjemnym głosem to idealnie wpasowuje się we własne produkcje (w zdecydowanej większości). Z utworów, oprócz wskazanych wyżej, warto jeszcze wyróżnić „NO STALL!!”, „CLC!!” oraz „INTERSTELLA”. „PLATINUS” to piękny, tętniący melodią materiał, obok którego nie można przejść obojętnie.  Offchfork Best New Music.

Queen Millz „Causing a Scene”

Kolejny debiut to charakterna raperka z Leicester. Wybacz FLOHIO, wybacz Little Simz, ale to Queen Millz dysponuje najlepszym flow na Wyspach. Cały album to przepiękna pokazówka najróżniejszych sposobów nawijania. I jakże cudownie leci nowa Królowa. Już pierwsze trzy utwory to cały wachlarz flow. Zresztą „The Plug” zdecydowanie wyróżnia się na albumie razem z najgłośniejszym singlem, czyli „Winner”. Całość utrzymana jest w nowoczesnej trapowo-drillowej formie, dzięki czemu dostajemy przyjemny, lekkostrawny materiał do odsłuchu. Oczywiście, niektóre produkcje brzmią lekko generycznie, ale na „Causing A Scene” gwiazda jest jedna i wspaniale potrafi skoncentrować na sobie całą uwagę.

Country Dons „Welcome To The Country”

Debiut, na który najbardziej czekałem w tym roku. I co się dzieje na tym albumie. Chyba najbardziej przebojowy i melodyjny drillowy projekt od czasu „Product Of My Enviroment” Abra Cadabry. Na dzień dobry wpada bomba w postaci „Family”. Zresztą później jest ich jeszcze kilka, jak „Evil Eye” (chyba najpotężniejszy banger na albumie), „Ramsay” czy „Gotti”. Tyle, że to nie jest czysto drillowy materiał. Obok bangerów dostajemy piękne, nostalgicznie brzmiące ballady jak „Red Light”, „I Know” czy najpiękniejszy track na całym albumie „Heads Heavy” – refren wkręci się wam do głowy już przy pierwszym odsłuchu, przy piątym będziecie drzeć się razem z autorem.

CB „A Drillers Perspective 2”

Drugą potężną drillową bombą był album CB. Materiał udało się nagrać zanim CB trafił do więzienia na 23 lata. No cóż, road life to road life. I przyznam, że początkowo go nie doceniłem i odstawiłem na spotifajową półkę. Ale we wrześniu wróciłem do „A Drillers Perspective 2” i rzucił mnie na kolana. Przepiękna robota CB, który bardzo sugestywnie wykorzystuje swoje flow do rapowania bezkompromisowych, ulicznych wersów. Jasne, to nie jest dynamika i sugestywność jak Unknown T, ale potrafi przykuć uwagę słuchacza. Dobrą robotę wykonują goście, szczególnie bardziej znani jak Kwengface i M24. Oczywiście najlepszy z nich i tak jest  Unknown T pojawiający się w utworze „2023 (Trailer)”. Na wyróżnienie zasługują takie tracki jak najlepszy „Gangland” oraz „Vladimir Putin”, „Machines” czy „Married To The Streets”. To jest prawdziwy drill!

Con & Kwake „Eyes In The Tower”

A na koniec coś z zupełnie innej beczki. Nie, nie jest to facet z trzema pośladkami. Duet Confucius MC oraz Kwake Bass uraczył nas pięknym jazzrapowym materiałem. Nie jestem wielkim fanem instrumentalnych podkładów, ale te tutaj są piękne. Con idealnie wpasowuje się w tę stylistykę ze swoimi przemyśleniami. Tutaj nie znajdziecie ulicznych linijek. Trzeba mu też oddać, że jak na tę formę rapu, to zdecydowanie wyróźnia się dynamicznością, z której umiejętnie korzysta przez cały album. Na wyróżnienie zasługują wspaniałe perkusyjne solówki Kwake’a np. w intrach do utworów. Najlepszymi trackami są zdecydowanie „15 Minutes”, „C.N.S. (City Never Stops)” oraz najbardziej „brudne” na projekcie „Martin” i „Greedy Drum”. Bardzo polecam, odsłuch tego materiału to 40 minut topienia się we wspaniałych, organicznych dźwiękach.

Przegapione:

ayrtn „Ghost…” (2020)

To może na zamknięcie trochę chillu. Bo „Ghost…” to idealna pozycja do wieczornego wyciszenia przy szklaneczce whisky (czy tam innych używkach). Ten album w ani jednym momencie nie forsuje tempa. Przez pół godziny delikatnie i spokojnie sobie płynie. Sam ayrtn to interesujący raper posiadający bardzo fajne, różnorodne flow. I to właśnie dzięki niemu ten materiał nie jest nudny nawet przez sekundę, bo kiedy trzeba to sam główny bohater urozmaica go na majku. Z utworów warto wyróżnić „Groovy Talk”, „Alone”, „Digital” oraz „Nothing Scares Us” (przez ten ryk lwa, moim pierwszym skojarzeniem był Pi’erre Bourne). Całość to doskonała kwintesencja laidback vibe.