ASAP Ferg w tamtym roku zniknął po wydaniu „Floor Seats II” tak szybko, jak ja wyrzuciłam z pamięci ten niezbyt godny uwagi krążek. W 2019 roku zaakcentował odstąpienie od mocnego, trapowego charakteru tracków, wypuszczając na albumie m. in. dwa utwory R&B. Klimat rodem z debiutanckiego „Trap Lord” został stłumiony, wraz z nim charakterystyczne, agresywne brzmienie, a tempo znacznie zwolniło. Właściwie, Ferguson postanowił finezyjnie przyhamować na każdej płaszczyźnie. Utwory pokroju „Butt Naked” czy mistrzowskie „Jet Lag” z „Floor Seats I” tylko po części oddawały to, z czego Ferg głównie zasłynął. Wybrał drogę odnajdywania się w nowych dźwiękach i gatunkach, zamiast ciągłego odgrzewania tego samego patentu, co jest godne pochwały. Trudno jednak zaprzeczyć, że wraz ze zmianą strategii, na ten moment nie dostaliśmy tak wysokopółkowego projektu jak „Trap Lord” czy „Still Striving”. Na szczęście Ferguson uczy się na błędach i powrócił z niebywałą klasą.

Ferg wyraziście rozpoczął nowy rozdział w karierze, bo już bez ASAP w swojej ksywie. Stety, niestety nie zakończyło się to ostatecznym porzuceniem rodzimego kolektywu, bo nadal tam funkcjonuje pod pierwotnym przydomkiem. Mimo że wciąż jest członkiem pierwotnej grupy, podpisał kontrakt z Roc Nation, aby piąć się jeszcze wyżej. Ruch, którego się zupełnie nie spodziewałam, a absolutnie potrzebowałam. Stając się jedyną aktywną postacią w ASAP Mob, w praktyce utrzymując ten kolektyw, tracił czas i możliwości na postęp. Ferg bez ASAP brzmi wspaniale i jego kariera również dostała wspaniałą szansę. Przyznał, że marzyła mu się praca pod skrzydłami Jaya Z. Stał się częścią tego, czego od zawsze pragnęli dorastający artyści w Nowym Jorku, bacznie obserwujący poczynania i zaangażowanie Hova, chcąc w tym uczestniczyć.

Zaraz po nawiązaniu współpracy z Roc Nation wyszła zapowiedź singla z Pharrellem Williamsem, który przy okazji stał się współproducentem utworu, jako członek The Neptunes. Klip do „Green Juice” dość wiernie imituje klimat rodem z „Matrixa”, co oddaje charakter tego instrumentala. W takim brzmieniu jeszcze nigdy nie mieliśmy okazji usłyszeć Ferga. Stonowany, regularny rytm; subbas przełamany wysokimi tonami nadającymi kontrastu, a to wszystko solidnie odbiega od trapowych dźwięków. Na szczęście nie zabrakło przebojowych adlibów, które są nierozłącznym elementem jego twórczości. Gościna Pharrella w refrenie stała się dodatkowym zaskoczeniem, uzupełnił klimat utworu i przede wszystkim świetnie współgra z Fergiem. Tekst nie należy do tych wybitnych, a raczej do przeciętnych, nieokazałych. Krótkie nawiązanie do Harlemu, dzielnicy, w której wychował się Ferguson; błahe nazywanie się królem, władcą oraz zwrot ku współpracy z Adidasem. Tak jak Ferga wielbię i szanuję, to poczułam mały niedosyt. Dostajemy zdecydowanie za krótkie, dość nieurodzajne zwrotki, brakuje zjawiskowej chwytliwości, w której zawsze miał wprawę i obycie. Więcej zachwytu powoduje owocna obecność Pharrella oraz podkład muzyczny, niż sam Ferguson. Ten singiel nie jest kiepski, prędzej określiłabym go jako poprawny, nadal z korzyścią dla jego dyskografii. Ferg nie wypadł źle ani nazbyt zdumiewająco. Może to kwestia braku nabycia wprawy w takich brzmieniach czy zwykłe przekombinowanie w całej stylistyce utworu. Na pewno miał dobre zamiary, nie pierwszy raz zaczął eksperymentować i nie pierwszy raz wyszło mu to po prostu prawidłowo. Singiel nadal jest w mojej rotacji, jak najbardziej uważam go za sympatyczny i godny uwagi. Warto wspomnieć, że nie zaniedbał marketingowej strony kariery, gdyż powitaliśmy collab z producentem soków – tytułowy „Green Juice” był dodawany do zamówień z Uber Eats.

Nie zawiodłam się, ale też nie miałam wygórowanych oczekiwań. Zaimponował mi raczej fakt, że Ferg pokazał się w innym wydaniu z całkiem przyzwoitym skutkiem oraz przede wszystkim nie boi się eksperymentować. Kontrakt z Roc Nation zapewne otworzy mu drzwi na wiele możliwości i dalszy rozwój. Tym samym pozwolił sobie na potencjalny powrót do tworzenia muzyki najwyższej jakości. Start pod nową ksywą miał dobry, na pewno lepszy, niż kiedy wypuścił „Floor Seats II”, wkraczając w trochę inne brzmienia. Do poprawy jest parę kwestii, ale praktyka czyni mistrza. Po części Ferg broni się tym, że jego muzyka ewoluuje, całkiem się w tym odnajdując. Liczę na odsunięcie na bok kariery z ASAP z przodu, bo ta nowa zapowiada się obiecująco. Ferguson, jako dość niedoceniana postać z kręgu macierzystego kolektywu, zasługuje na szansę, większą rozpoznawalność i docenienie, chociażby za debiut, „Still Striving” czy „Floor Seats I”. W praktyce, to jak bardzo go uwielbiam, jest nie do opisania w słowach.