Gdy ktoś nawiązuje do Kafki nie tylko dlatego, że obejrzał odcinek „Breaking Bad” i rozkminił, co oznacza „kafkaesque”, a przywołując „Przemianę” rapuje o tym, że zdejmuje własny pancerz na wizytach u psychiatry, to znaczy, że trafiliśmy na wyjątkową osobę. Gdy dochodzą do tego depresyjne motywy, czytany dla przyjemności Emil Cioran i petryliard innych literacko-filozoficznych odniesień, to znaczy, że każda hip-hopowa generacja musi mieć swój Skwer.

Niezwykle feerycznie wygląda autoportret, jaki namalowała susk „zmiennymi zakłócającymi”. Z jednej strony imponuje oczytaniem, wachlarzem twórców, do których nawiązuje czy doborem słów. Pozostaje przy tym bardzo naturalna: nie wrzuca bezsensownych name-droppingów, chwaląc się, że właśnie skończyła „Kapitał” i „Piekło kobiet” czy nie próbuje sztucznie intelektualizować swoich liryk (widzisz, Koza, da się). To wszystko brzmi niewymuszenie, tym bardziej że przełamane jest soczystymi „kurwami” czy innymi miotanymi przez nią przekleństwami. Ponadto, choć w jej głosie słychać odwagę, zadziorność i pewność siebie, to da się zauważyć, że mruga do nas okiem. Tylko właśnie – jest też ta druga strona. Wtedy widzimy susk, jako zagubioną dziewczynę, nastolatkę w zasadzie, która niekoniecznie wie, jak poradzić sobie ze swoimi emocjami. W jej nawijce słychać rozedrganie, wiele zmian tonu czy celowo głośne wdychanie powietrza. Oprócz tego – chęć wyartykułowania jak największej liczby słów. To, zdaje się, ma jej pomóc w definicji samej siebie czy po prostu opisać problemy, z którymi musi się mierzyć. Psychiatra, terapia, depresja, ataki paniki w środku miasta, przerost ambicji, skłonność do autodestrukcji czy też lęk przed świtem genialnie opisany w przejmujących na wskroś spoken wordowych „Modłach” także stanowi o sile tego niespełna 20-minutowego materiału.

Nie jestem wierząca.
A co noc przed zaśnięciem zwracam się do Boga:
Mordeczko, jeśli istniejesz i jeśliś choć trochę łaskaw,
to spraw, żebym nie wstała jutro ani w żadnym innym terminie.

„zmienne zakłócające” cechuje też chałupniczość. susk brzmi jakby nagrywała w pustym pokoju, a miks wokali ogarniała sama po obejrzeniu dwóch tutoriali na YouTube. Początkowo wydaje się to dziwne, nieco chłodne, płaskie. Jednak – gdy popuszczam wodze swojej fantazji – mam w głowie obraz susk, która wyjechała na studia z rodzinnej Częstochowy, od pół roku (w momencie pisania „Hjugranta”) jest typowym warszawskim słoikiem, w tzw. międzyczasie pogubiła się psychicznie i wreszcie zebrała się do kupna mikrofonu, by w wynajętym pokoju mogła wyrzygać swoje emocje (przy okazji wkurwiając tym swoich współlokatorów).

Efektem tych terapeutycznych sesji nagraniowych są wielowersowe strumienie świadomości i ranty na cały świat. susk potrafi budować niesłychanie długie linijki, brzmiące tak, jakby gdyby za sekundę miała się wywalić w pogoni za kolejnymi słowami, jednak dziwnym trafem to wszystko się spina. Zgadzają się rymy, tempa i literacko jest to wyboista, choć niezwykle ciekawa podróż pełna jednowersowych perełek takich jak: „Nie wiem, jak mogę być tak autеntyczna i nadal nie wiedzieć, kim jеstem” czy dłuższych złożeń w stylu:

Już mnie poinformowano, że nie znajdę typka
Zero straty – większość z was na byłą mówi „dziwka”
Siedzę i się wkurwiam popijając yerba z tykwa
Nie ma co odmieniać, gdy słowa nie znaczą nic
A echo moich i tak się nie niesie po uliczkach
Póki chłopcy się nie prują, że piszę o cyckach

Jest w tych mininarracjach trochę magnetycznego wajbu Taco Hemingwaya z „Trójkąta warszawskiego”, a wspominka ulicy Hożej tylko to potęguje.

Nie byłoby tego wszystkiego bez producentki, która nie dałaby się susk wyhasać. slotkakotka123 (top ksywek ever) stworzyła nerwowe, trochę niepokojące, idealnie pasujące do liryk podkłady. Bębny zostały zepchnięte na dalszy plan, w ogóle rzadko kiedy dźwięki wychodzą na zewnątrz – zwykle świdrują gdzieś tle, tworząc psychodeliczny klimat. Choć kilka motywów klawiszowych czy fujarki w „Syzyfie” na pewno zostają w głowie na dłużej. A chemia między slotkąkotką a susk przypomina mi tę z duetu H31R (one też miały fujarki w bitach).

To płyta, którą chce się odzierać z kolejnych warstw. Wielką przyjemność sprawia mi rozkminianie kolejnych gorzkich, celnych wersów susk, intryguje mnie ta plątanina intelektualnych słówek wymieszanych z licealno-studenciarską nowomową czy wreszcie wytężam słuch, by śledzić potok pędzących nie wiadomo dokąd myśli. Tak się robi hip-hop. Tak się bawi słowem. Tak się robi jeden z najciekawszych projektów 2022.