Nie chce mi się skradać z tą puentą przez całą recenzję1, więc od niej zacznę: „Roller” jest zajebisty. Póki co mój ulubiony polskorapowy album w tym roku. Porwało mnie to CD od pierwszego odsłuchu, a każdy kolejny przynosił nowe odkrycie z gatunku „o, jeszcze to jest super”. Jak odpalę go sobie w lipcu 2024, pewnie znowu znajdę coś fajnego, czego wcześniej nie wyłapałem.

Wiem, co sobie teraz myślicie – że oto przed Wami dziesięć akapitów nudnego, ślepego fanbojstwa na temat płyty, która sama się broni i której żadne fanbojstwo niepotrzebne. Sprawa nie jest jednak tak oczywista. Po pierwsze – mam wrażenie, że „Roller” odbija się zdecydowanie za małym echem w porównaniu do „Czarnego swingu”, poprzedniej solówki Miłego. Przy debiutanckim CD się działo, numery latały na imprezach, miasto brzęczało. Teraz brzęczy zdecydowanie mniej, przynajmniej w mojej banieczce. Po drugie – na to, co dla mnie stanowi o szefostwie „Rollera”, jednak nie wszyscy reagują z takim entuzjazmem.

Starałem się ostatnio gadać z mordeczkami na temat tej płyty. Moja brakokulturowa koleżanka Korti uznała, że „Roller” to chaos, nieprzyjemne przebodźcowanie i że o co tu chodzi w ogóle. Z kolei mój pozabrakokulturowy – ale również dziennikarski – kolega Piotr Grabski pomstował na nierówność krążka. Przeciwstawił mu przy tym wymieniony „Czarny swing”. Tam było fajnie, bo jednolicie i równo, tu jest niefajnie, bo obok hiciorów są zapchajdziury.

Tymczasem ja wracając myślami do „Czarnego swingu” pamiętam album, owszem, dobry, ale bez wykorzystanego potencjału. Miejscami bardzo brakowało dokręcenia śruby, wyciśnięcia soków z formuły. A na „Rollerze” wszystko jest jakieś, wszystko intensywne, wszystko pomysłowe.

Duża w tym zasługa samego ATZ-a i jego warsztatu. Cieszy, że za mikrofonem stał się bardziej ekspresyjny i poszerzył wachlarz środków. W „Z pierwszej ręki” operuje tak kwaśną chrypą, że kojarzy się z Ero. W kawałku tytułowym na chwilę beztrosko odrzuca swoją precyzyjną dykcję i mamrocze tak olewczo, jakby mu zależało na pokazaniu faka całemu światu, ale był zbyt leniwy, żeby to zrobić. Z kolei refreny z „Money Move” i „7 razy” zaskakują sporą – jak na tego rapera – melodycznością. To, nawiasem mówiąc, mógłby być ciekawy dalszy etap rozwoju. Chętnie usłyszałbym śpiewającego Miłego.

Poza tymi nowymi patentami, u ATZ-a generalnie po staremu. Nadal najchętniej korzysta ze swojego pół-mówionego, regularno-nieregularnego flow ziomeczka z ławki. Nadal w lot rozumie też bity. Wie, że powolny kawałek dzielony z DonGuralEsko trzeba zasypać rymami, a w klaustrofobicznym „Płucku” przyda się trochę psychodelicznych zagrywek.

Pod kątem klimatyczno-produkcyjnym „Roller” podoba mi się i z lotu ptaka, i oglądany pod lupą. Patrząc z dalszej perspektywy widać sporą różnorodność. Trochę brakuje wolno się snujących, wychillowanych numerów, ale z drugiej strony – rok temu Lowpass, zespół Miłego, wyczerpał temat dwoma wydawnictwami w dokładnie takim klimacie. Zamiast tego na albumie mienią się wpływy dancehallowe, 2stepowe, house’owe czy grime’owe. Wspomniałem wyżej o intensywności – obojętnie, czy akurat mówimy o mrocznym, ciężkim, klasycznym, czy współczesnym albo tropikalnym podkładzie. Prawie wszystkie brzmią mięsiście, są naładowane melodiami, instrumentami, pomysłami na aranżacje. Nie ma nudy, nikt za nią nie tęskni.

Z kolei nurkując w szczegóły – matko, ile tu jest do rozkminiania. Co kawałek, to niespodzianka. Ten tytułowy ma rozmarzone, nostalgiczne harmonie jak z pierwszego „Man on the Moon” Kid Cudiego. Wrażenia nostalgii dopełnia wokalny sampel. Refren „Płucka” kończy się krótkim przełamaniem, które brzmi jak wstęp do zwrotki, a tak naprawdę okazuje się niespodziewanym mikroprzejściem przed kolejnym powtórzeniem refrenu. Spokojna i niezbyt napięta „Psycholka” na outrze wypina wroty i kończy się ordynarnym łubudubu z wobblami. W „Karmie” bombastyczny hook CatchUpa spełnia rolę emocjonującego dropa. „Spam” ma haty cykające po drillowemu, ale melodia syntezatorowa to już bardziej nocna elektronika z przełomu ’80 i ’90. „Z pierwszej ręki” ciągnie prosto, ale skutecznie pocięty sampel, klasyczna sekcja rytmiczna, a zamykają go prawilne scratche Phunk’illa. „Groove” i „Day Off” ze swoimi szalenie dobrze wymyślonymi perkusjami i szybkimi tempami wyrastają na naczelne bangery „Rollera”.

A występy gościnne? Wszystkie dobre (jak nie w polskim rapie), ale warto wyróżnić zwłaszcza DGE, który w swojej zwrotce łamie czwartą ścianę jakieś pięć razy, oraz Dziarmę. Dziewczyna na grząski, dancehallowy grunt wchodzi z nieskończenie pewnym siebie, ryzykownie jamajskim wajbem – i kradnie numer. BANGER JAK ASHANTI ZERO CZTERY NA VIVIEEEEeee.

Spisał się zatem Miły ATZ, spisał się sztab producentów (większość bitów wyprodukował, jak poprzednio, @atutowy, ale są tu też Wuja HZG, Miroff, SHDØW, Hubi, Eemzet i sam ATZ), spisali się wreszcie goście. Minusy? W „Płucku” jest nieprzyjemny kontrast między sceną śmierci wieńczącą pierwszą zwrotkę a następującym od razu po niej mostkiem, w którym Miły beznamiętnie powtarza „Smutne story, smutne. Smutne story, smutne w chuj. Smutne.”. Brzmi to trochę jakby chciał wyśmiać tego nieszczęśnika, nad którego ostatnimi chwilami właśnie się pochylił. Ale poza tym niesmacznym momentem – ewidentnych wad brak. „Roller” zostawia z satysfakcjonującym poczuciem, że wreszcie się udało, wreszcie to brzmi tak jak powinno. A z drugiej strony nadal jest miejsce na dalszy rozwój – co by na przykład było, gdyby Miły postawił na jeszcze dalej idącą ekspresję i melodyczność? Dywagacje jednak zostawmy na potem. Teraz idźcie tego posłuchać.

1 Mam nadzieję, że Puzon, Amber, Spensi i Jose – ziomki od korekty – nie będą mieli mi za złe tego błędu w sztuce recenzenckiej i jawnego naruszenia zasad kompozycji.