[Marcin Półtorak]

Chciałem, naprawdę chciałem polubić poprzedni album Ab-Soula, „Do What Thou Wilt.”, ale się nie dało. 77 minut ciężkiej, zadymionej, za wszelką cenę antyprzebojowej muzyki wyprodukowanej przez jakichś Pakk Music Group, których nie kojarzy nawet Tom z MySpace’a, to dla mnie za dużo. Na szczęście „HERBERT” jest lepszy pod każdym względem – klimatu, różnorodności, intensywności, brzmienia, chwytliwości i dowolnego innego kryterium oceny muzyki. Mój faworyt to industrialno-rozmarzony, smutny „GO OFF” z kominkowym refrenem zostawiającym wrażenie tak dobre, że nie psuje go nawet Russ. „CHURCH ON THE MOVE” bankowo stanie się stałym elementem koncertów, taki jest beztroski, rozśpiewany i imprezowy. „THE WILD SIDE” cieszy ucho mocną perkusją i gościnką Jhené Aiko, która, co ciekawe, nie ma własnej partii, tylko śpiewa cały numer razem z Soulo. „BUCKET”, ukłon w stronę zjaranych slackerów, kończy się uroczym rozbiciem czwartej ściany. Nie sposób pominąć singlowego „DO BETTER”, w którym wszyscy – z Zacari na czele – zgodnie składają się na ładność kompozycji. I chociaż ta wyliczanka może sugerować chaotyczność „HERBERTA”, to całość jest spójna dzięki brzmieniu jak muzyczny odpowiednik comfort food. Nawet w pojedynczych przygnębiających momentach i tak króluje wrażenie, że ta płyta po prostu chce dobrze dla odbiorcy. Nie musicie dbać o swoje uszy, samosłuchający się „HERBERT” zrobi to za Was.

[Sonia]

Głupio, że przez zainteresowanie bitami wysoki poziom produkcji albumu zupełnie oderwał mnie od treści przy pierwszym przesłuchaniu, a autor przecież miał coś do powiedzenia. „HERBERT” jest bardzo osobistą refleksją na temat pewności siebie. Ab-Soul wyciąga z tego całe spektrum wniosków – od początkowej krytyki pychy do przyznania potrzeby zachowania pozorów w świecie rzucającym podkręcone piłki. Jest też powtarzający się motyw walki i mimo początkowych rozterek reprezentowanych przez często przeczące sobie wnioski autora – co sam przyznaje w jednym utworze – już pięć minut później nie ma wątpliwości, jaką drogę obrał muzyk. Uświadamia to jeśli nie sam tekst, to już na pewno zmieniające się brzmienie klimatem przypominające film „Rocky”. A skoro o brzmieniu już mowa – to warto zwrócić uwagę na niesamowitą produkcję całości, w której wyróżnia się wykorzystanie sampli wokalnych celem budowania nostalgicznych melodii. Zachwyca to w szczególności w wielogłosach na refrenach, w które Ab-Soul ze swoim rapem wpasowuje się idealnie. Klimat dobrze koreluje z treścią utworów i widać, że nie było tu miejsca na żadną przypadkowość. Na szczególną uwagę zasługują też głębokie, naturalnie brzmiące bębny i świetny miks całości. Jeśli chodzi o wady – piętnaście minut przed końcem poczułam już, że zrozumiałam, co autor miał do powiedzenia, a początkowa różnorodność utworów zanikła jeszcze przed połową.

[Ania]

Nazwijcie mnie okrutną pragmatyczką, ale ostatnio muzyka z obozu Top Dawg Entertainment ma przede wszystkim robić pieniądze. Czy to błąd w postaci – kimkolwiek był Reason – czy to maksymalizacja potencjału finansowego nowego albumu SZY, traktując samą artystkę jak gówno. Poza tym TDE opuściła jego największa gwiazda: Kendrick Lamar, a druga największa (właśnie SZA) też rozmyśla nad zakończeniem muzycznej kariery. Gdzieś między tym wszystkim pojawia się „HERBERT”, jednocześnie album relatywnie pod radarem, ale z drugiej strony to bardzo długo oczekiwany comeback Ab-Soula. Czy ten album jest dobry? Całkiem. Czy ten album wydaje się być nadal dotknięty przez materialistyczną rękę Puncha? Niestety. Naprawdę szkoda, bo w próżni „HERBERT” jest najbardziej personalnym, wzruszającym i introspektywnym dziełem Ab-Soula. „MOONSHOTER” to świetny pokaz wątpliwości i nostalgii (na jednym z najlepszych rozmarzonych bitów na albumie), a „DO BETTER” z Zacari jest wyciskającym łzy manifestem wiary w siebie i nadziei w lepsze życie. Problem jest taki, że piosenek wartych uwagi jest tu mniej niż połowa. Czuję się nieco jak zdrajczyni, bo nie interesują mnie tak bardzo ostatnie lata w życiu Ab-Soula, szczególnie kiedy jego przemyślenia stają się praktycznie jedyną wartością większości piosenek, jakie się tu znajdują. Bity raczej podpadają pod standard dzisiejszej boom bapowej produkcji, refreny zazwyczaj brzmią bardzo źle (czym jest „POSITIVE VIBES ONLY”?) a same występy Ab-Soula nie wybijają się przed dzisiejszy szereg. Dodatkowo piosenki takie jak „FOMF” nadają „HERBERTOWI” klimat nieudanego połączenia się z dzisiejszą sceną (już wolę posłuchać trapowe próby takiego Saby niż widzieć Ab-Soula na beznadziejnym bicie starającym się brzmieć HYPE). Poza wyżej wymienionymi „MOONSHOOTER” i „DO BETTER” to piosenki „MESSAGE IN A BOTTLE”, „HOLLANDAISE” (jedyna faktycznie fun piosenka tutaj), „FALLACY” oraz „GOTTA RAP” wybiły mi się jakkolwiek przed szereg, co jak na 18-kawałkową płytę nie stanowi dobrego bilansu. Zdiagnozowałabym „HERBERTA” z częstą przypadłością o nazwie „nostalgiczny chwyt”. Introspektywny powrót po 6 latach tylko po to, by zaserwować nam parę odpowiedzi bez większego starania i wykorzystując 50% swojego talentu, wydaje mi się być perfekcyjną okazją do finansowego wykorzystania fanów. „HERBERT” nigdy nie jest ofensywnie zły, a przez większość czasu nawet przyjemny, jednak to płyta, która po paru przesłuchaniach weszła mi jednym, a wyszła drugim uchem. I po co? Żeby zniknąć teraz na kolejne lata? Czy może kompletnie zniknąć ze sceny rapowej (wielu by chciało taki album jako zamykający ich karierę)? Zobaczymy, ale najważniejsze że „HERBERT” będzie przez fanów nieustannie przesłuchiwany w oczekiwaniu na nową muzykę. Ab-Soul, Ab-Soul i po Ab-Soulu.