Słuchasz muzyki tak po prostu, bezpośrednio? To trochę cringe, gościu. Witamy w czasach słuchania ludzi słuchających muzyki. I nie, nie jest to aż dystopijna sytuacja jak chcielibyście to sobie wyobrazić.

Zjawisko lizania lodów przez szybę zatoczyło się przez praktycznie każdy rejon odbioru kultury. W pierwszej kolejności na myśl przychodzi gałąź praktycznie od zawsze dominująca na YouTube – gaming. „Let’s playe” w formach zarówno montowanych jak i emitowaych na żywo sesji już dawno wyparły rynek recenzencki – są wygodniejsze w produkcji, pozwalają twórcy na skupienie się wyłącznie na przyjemności (lub nieprzyjemności) doświadczania produktu. No i co najważniejsze – pozbawione jest to fałszu, który chyba już doszczętnie przeżarł skompromitowane mainstreamowe dziennikarstwo growe. Kiedy masz ochotę obejrzeć ponownie dawno niewidziany film, możesz równolegle odpalić live commentary od twojego ulubionego obserwatora popkultury. Prędzej czy później trafisz na jakiś film typu unboxing – będąc ciekawym autentycznej zawartości jakiegoś produktu, wyizolowanej od napompowanej przez kampanię promocją magii oczekiwań. Jako że hip hop również jest jakimś elementem szeroko pojętej kultury (I GUESS…), również i on znalazł grono odbiorców chętnych do obserwowania go z tylnego siedzenia.

Zacznijmy od hołdu dla króla. Big Quint był, jest i będzie podręcznikowym wzorem takiego formatu. Pochodzący z niewielkiej miejscowości w stanie Illinois trzydziestoparolatek. Założył swój kanał w 2008 roku. Jego pierwszym (widocznym) filmem jest reakcja na śmierć Michaela Jacksona, a najpopularniejszym – licząca prawie 2 miliony odtworzeń reakcja na „2014 Forest Hill Drive” J Cole’a. Jeśli chociaż w umiarkowanym stopniu interesujesz się socialmediową kulturą amerykańskiego hip hopu, już jesteś w stanie wyobrazić sobie ten pokój, tę szafę, te plakaty z Weekndem i Notoriousem B.I.G.. To krzesło gejmingowe, które nieraz uległo zniszczeniu. Krzykliwego gościa z nadwagą, który całym swoim ciałem komunikuje nam, że na jego głośniki wjeżdża solidny BANGER.

Nie znajdziecie u Quinta żadnej dogłębnej analizy, zestawienia plusów i minusów, oceny techniki czy flow rapera. Ostateczny werdykt na temat niemal każdego albumu sprowadza się do lakonicznego: „jeśli jesteś fanem to koniecznie sprawdź, a jeśli nie to niekoniecznie”. Ale nie to jest tutaj ważne. Istotna jest ta spontaniczna ekspresja, pierwotna niemal szczerość w wyrażaniu czegoś tak naturalnego jak przyjemność obcowania z muzyką – coś czego nie znajdzie się między akapitami błyszczącego elokwencją redaktora na Pitchforku. Jego filmy same się klikają, bo po odsłuchu „The Life Of Pablo” aż chce się zobaczyć jego minę po usłyszeniu niesławnego wersu o wybielaniu anusa. Albo ponownie przeżyć zachwyt niespodziewanym featuringiem. Albo połączyć się z nim w bólu i cierpieniu podczas sesji z „Revival” Eminema. Bo wiedz, że jeśli Quint słucha twojej muzyki i ma zniesmaczoną minę, to NAPRAWDĘ zjebałeś.

Dzisiaj Big Quint jest już raczej bardziej nieaktywny, niż aktywny. W zeszłym roku można było zobaczyć chociażby jego reakcję na album Run The Jewels. Przedpremierową, gdyż sami El-P i Killer Mike z szacunku taką możliwość mu zapewnili. I to jest przykład mocy live reaction formatu. Podobnie jak wysyp mnóstwa innych kanałów zajmujących się podobnym contentem. Albo kanałów łączących reakcję z recenzjami. Dead End Hip Hop – którzy od lat wypracowali formułę bardzo luźnej pogawędki na temat bieżących premier – od czasu do czasu nagrywają świeże reakcje. Shawn Cee, jeden z moich ulubionych hiphopowych YouTuberów – preferuje ocenianie albumów na bieżąco w trakcie pierwszego odsłuchu, a między każdym kolejnym utworem przedstawia nam proces, w ramach którego stopniowo kształtuje się jego opinia na temat całego omawianego albumu. Nawet legendarny Anthony Fantano z kanału Needledrop oprócz recenzji czasem streamuje swoje pierwsze odsłuchy na Twitchu. A fani reuploadują je na YT, bo wiecie: ile można czekać na właściwą recenzję?

Trudno się czasem odnaleźć w zalewie nowych twórców muzycznych reakcji. Wpisując w Tubie tytuł jakiejś najnowszej premiery możemy znaleźć dziesiątki kanałów z trzy-czterocyfrową liczbą subskrypcji, ujęciem na dwójkę siedzących w samochodzie osób i sam komentarz, któremu brakuje i ciekawego spojrzenia, i potencjału do bycia rozrywką samą w sobie. Mówiąc o ciekawym spojrzeniu – popularnością cieszą się kanały przedstawiające doświadczanie rapowych tracków z perspektywy postaci niezwiązanych z rapową bańką, oderwanych od szerokiego kontekstu kultury hiphopowej i jej wieloletniej ewolucji. Zajmujący się muzyką metalową profil Metalbyte Media w swojej krótkiej serii „Metalhead Rections” omawiali polecane przez fanów rapowe tracki innych z perspektywy najbardziej sympatycznych kuców jakich tylko możecie sobie wyobrazić. Dosyć szybko format zakończyli, gdyż czuli że robią coś na siłę – i wrócili do dyskusji o metalu, do zasięgów kilkaset razy mniejszych niż te przy okazji komentowania MF DOOMa albo Mobb Deepów. Szybko rozpadł się też kanał duetu Rock Reacts. Działający obecnie solo Jon Denton dalej regularnie omawia nowości (i klasyki, w ramach działalności premium) i utrzymuje wciąż pokaźną publikę. Co ciekawe, w obecnym momencie tak już głęboko siedzi w muzyce rapowej, że to „unikalne” spojrzenie miłośnika rocka uległo kompletnej dewaluacji. Ale sympatia i nawiedzająca mnie ciekawość co na przykład powie o nowym Playboiu Cartim tak jakby we mnie pozostała.

Moim ulubionym odkryciem ostatnich miesięcy (i jednocześnie pieprzonym guilty pleasure) jest kanał The Mercurial Number Six. Mamy tutaj wszystko: bombardującego nas swoją ekscentryczną osobowością Brytyjczyka, tysiące postproducyjnych efektów, nutkę post-krindżowego boomerstwa (odsłuchy tylko w winyli – no chyba, że takowy nie został wydany), hektolitry kawy, noże, latające albatrosy. Osobliwe, ale wciągające show, w którym główny bohater – profesjonalny producent rockowy – live-jamuje i harmonizuje do bitów Kanyego Westa, zwraca uwagę na drobne niuanse świadczące o artystycznym kunszcie Yeezy’ego – w tym na wiele takich, których z perspektywy niewykształconego muzycznie amatorskiego bloggera sam nie miałbym prawa dostrzec. UCZY I BAWI. Za sprawą jego czteroczęściowej epopei z „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” odświeżyłem sobie ten klasyczny już album – chociaż do przesłuchania przymierzałem się kilka miesięcy i zawsze wpadało mi coś innego do zrobienia lub usłyszenia.

Pisząc ten tekst nie chciałem udupić znaczenia prawdziwego muzycznego JOURNALIZMU, powiedzieć że jest zaorany i powinien zostać wyparty – zgodnie z teorią ewolucji – przez coś wydajniej funkcjonującego w zastanej rzeczywistości. Chciałem docenić ten ciekawy świat biernego odbioru muzyki za wnoszenie czegoś, czego brakuje gdzie indziej. Za zapełnianie pewnej niezagospodarowanej do tej pory niszy. NO i także za to, że taki live reacting sam de facto jest czynnikiem od paru lat wpływającym na obecny wygląd muzyki i kultury wokół niej zbudowanej. Zapowiadane tuż przed premierą i unikające kampanii singlowych albumy. Nastawione na shock value teledyski pokroju „This Is America” Childisha Gambino. Uncredited gościnne występy na albumach Tylera i Travi$a Scotta czekające aż tylko sami osobiście je odkryjecie. Albo praktycznie cały sens istnienia tak ekstremalnie unikalnych wykonawców jak na przykład 645AR.