Ależ dawno Przemka nie było.
Wiem, że ekipa Hipocentrum zrobiła wspólne CD w 2017, ale ostatni album, na którym Przemo w całości odpowiadał za rap, ukazał się w 2014 („Doktor majk” z TMKBeatzem). Szmat czasu temu. Wypada też dodać, że rzeczony „Doktor majk” był w gruncie rzeczy spoko albumem, niestety parszywie potraktowanym przez rynek – o ile poprzednie solo PeeRZeta (o dwa lata starsze „Z miłości do gry”) w miarę dziarsko wparowało na OLiS, o tyle „Doktora majka” kupiliśmy chyba tylko ja i taki jeden mój kolega.
Żeby nie rozdrapywać starych ran, nie chcę tu ze szczegółami pisać, dlaczego moim zdaniem „Doktor majk” rozszedł się tak sobie. Ograniczę się do stwierdzenia, że jeśli ktoś kiedyś będzie pisał pracę naukową o artystach, którzy na singiel wybrali nie tylko najgorszy utwór z płyty, ale najgorszy z w ogóle całej dyskografii, to nie wyobrażam sobie takiej pracy bez „Doktora majka” w bibliografii.
No ale wtedy było wtedy, teraz jest teraz, mamy 2021, a PeeRZet, dziś jako Pan Przemek, puszcza nowy numer.
Pierwsze, witające nas wersy – jak się potem okazuje, wersy refrenu – brzmią „Życie jest dobre wedle naszych zasad / Jak w Def Jam ostatni album Nasa”. W pierwszej chwili pomyślałem sobie „Jezus Maria, kto to widział? PeeRZet wraca po całej erze w rozwoju muzyki i od pierwszych sekund dzieli słuchaczy na tych, którzy skumają i na tych, którzy nie skumają”. Ojej, nie masz pojęcia, jak nazywał się ostatni album Nasa wydany dla Def Jam? No bardzo nam przykro, wypierdalaj.
Na szczęście szybko dotarł do mnie bezsens takiego myślenia. Przecież to PeeRZet. Tutaj wszyscy wiedzą, że skoro sięgasz po jego nagrania, to znasz klasykę rapu, a jeśli nie, to dostajesz bodziec, żeby ją poznać. Od swoich dla swoich, kto ma wiedzieć, ten wie. Tutaj piszemy kawałki, które niby są dla wszystkich, ale „swoi” wyciągną z nich trzy razy więcej. I to jest w porządku.
Trzymając się tej myśli, ze zwrotek możemy wyciągnąć dużo. Z jednej strony gówniarski Przemek namawia do tego, żeby nie tracić ciekawości do świata i jak dzieciak zadawać pytania o wszystko, co się rusza, nawet jeśli to „wkurwi paru gości”. Ten sam Przemek gloryfikuje beztroską najebkę na ławeczce w parku. Z drugiej strony – zupełnie inny, dojrzalszy Przemysław przypomina, jak rapowali weterani Włodi, Sokół i Fu albo promuje myślenie o przyszłości.
Bardzo satysfakcjonujące jest to, że kolega nadal pielęgnuje w sobie zarówno małolackiego, melanżującego PeeRZeta, jak i dorosłego Pana Przemka – ojca, męża i prezesa. Wydaje się też, że po średnio udanych eksperymentach na „Doktorze majku” wrócił do tego, co lubi robić najbardziej, czyli do klasycznego, prostego rymowania na wielokrotnych. Dwuwersów w stylu „Trzymam się tego mocno, jakby mi wrosło tam / Dla braci miłość non-stop, dla wrogów bomb sto mam” jest od groma, więc jak komuś tęskno za takim trochę wymuszonym, ale nagimnastykowanym rymowaniem, to będzie wesół.
Rapersko zatem wszystko gra, ale jest też bit. Nie wiem, kto go zrobił, w momencie pisania tekstu nie udało mi się dokopać do tej informacji (shame on y’all – każde wspomnienie o nowym kawałku powinno zawierać ksywę producenta!), ale o tej osobie wiemy parę rzeczy. Wiemy na pewno, że umie wykopać ciekawy sampel (wokal w lewym kanale – skąd ja to znam? Przecież ja to gdzieś słyszałem, ale gdzie?), umie też wyczarować fajny klimat dęciakami (tu, dla odmiany, prawy kanał). Nie za bardzo idzie jej natomiast z perkusją – ta jest nieruchawa, zbyt pretekstowa i plastikowa, niekonkretna. Zwłaszcza bolą te płaskie haty i stopy. Aranżacja też raczej wieje nudą – niestety w 2021 trzyzwrotkowe numery już bardzo potrzebują jakiegoś urozmaicenia, bez tego ani rusz.
Czy zatem warto czekać na następne numery PeeRZeta? Pewnie, że warto. Przemek wrócił ze wszystkim, co u niego lubimy najbardziej – nawałnicą rymów i udanym miksem gówniarza z dojrzałym panem, ale jednak z naciskiem na dojrzałego pana.
Na koniec dygresja – to tylko moja własna teoria, ale jeśli dobrze czytam poszlaki zastawione przez PeeRZeta i Oxona, to być może czeka nas powrót całego składu Hipocentrum? A by było.