Na początku chciałbym przeprosić. Ze względu na prywatno-zawodowe perturbacje #UKącik był nieaktywny w roku 2023. Ale to nie oznacza, że rozstałem się z UK rapem. „Słuchałem pisałem, pisałem słuchałem, tworzyłem swoje i nie naśladowałem”. Z tym, że moje wpisy trafiały na TwitteX (dawniej Twitter obecnie X), a nie na Brak Kultury. Ale podsumowanie roku musiało być, także zapraszam do sprawdzenia najlepszych albumów, które wyszły na Wyspach Brytyjskich w roku 2023. Od razu informuję, że Slowthai został zdyskwalifikowany ze względu na to, że nie nagrał rapowego albumu (tylko jakieś smęty dla Porcysiaków), a Russ Millions ze względu na fanbase wśród drillowców z Posnanii (żartuję, po prostu wydał kiepski materiał).

Honourable mentions:

Black Josh/Wino Willy „Today’s The Day”

Guvna B „The Village Is On Fire”

Jehst „Mork Calling Orson”

Nines „Crop Circle 2”

Iceboy Violet „Not A Dream But A Controlled Explosion”

20. Kwengface „The Memoir”

Jeżeli piszesz swój pamiętnik, to na pewno chcesz, żeby został zapamiętany. Szczególnie jeżeli masz w nim takie ksywki jak Giggs, SL, Knucks, PS Hitsquad czy Lancey Foux. Kwengface zafundował piękne drillowe uderzenie. Od pierwszych dźwięków ma gnieść i wiercić głowę swoim brzmieniem bez brania jeńców. Po czym w drugiej części zwalnia i zostawia więcej przestrzeni na refleksję. „The Memoir” czasem zbyt bardzo zamula, szczególnie na początku drugiej połowy albumu (serio nie dało się tych tracków poprzestawiać?), ale nadal pozostaje to udany projekt rapera z Peckham.

19. Wesley Joseph „GLOW”

Wesley Joseph pięknie przedstawił się słuchaczom w roku 2023. „GLOW” to bardzo uroczy, mocno neo-soulowy materiał. Od początku stara się urzec słuchacza swoją organiczną melodyjnością i trzeba przyznać, że odnosi sukces na tym polu. Jednocześnie Wesley stara się pokazać swój rapowy ząb i bardzo sprawne flow. Wszystko łączy się w ciąg przyjemnych i lekkostrawnych kompozycji. Spokojnie materiał do zapętlania, nawet jeśli brakuje mu jakichś zdecydowanych utworów wiodących, z którymi można by kojarzyć „GLOW”.

18. Sonnyjim/Lee Scott „Ortolan & Armagnac”

Kiedy na jednym albumie spotykają się dwaj wirtuozi przydymionego klasycyzującego rapu, to ta pozycja musiała się znaleźć na mojej liście. Po ubiegłorocznych przygodach tym razem Sonnyjim postanowił nagrać projekt na bitach współtwórcy Blah Records, jednej z najbardziej wpływowych ekip, o których niewielu słyszało. „Ortolan & Armagnac” to klimatycznie projekt zawieszony gdzieś między przydymionym jazzowym klubem, a mrocznym zakątkiem rodem z filmu noir. I są to świetne warunki dla Sonnyjima, który potrafi pływać po takich produkcjach. A jako wsparcie udało mu się zaprosić kilku fajnych gości jak Your Old Droog czy CRIMEAPPLE.

17. The Streets „The Darker The Shadow The Brighter The Light”

The Streets to ostoja brytyjskiej muzyki i każdy projekt to tylko potwierdza. Nikt nie czuje tak UK sound jak Mike Skinner. On po prostu bawi się muzyczką. „The Darker The Shadow The Brighter The Light” to wyspiarska kolumbryna. Trochę koncepcyjnie się rozjeżdża, nie wiadomo, czy to ma być szybkie, czy wolne, czasem brzmi jak soundtrack do jakiejś imprezy w remizie na zadupiu, ale ogólnie to niesamowicie urokliwe dzieło, przy którym każdy fan muzyki z UK co chwilę się uśmiecha słysząc kolejne reprezentatywne motywy. English breakfast w pełnej krasie.

16. Fimiguerrero „BLACK”

Moda na rage rozprzestrzenia się również na wyspach. Kolejnym po Lanceyu Fouksie reprezentantem UK jest Fimiguerrero. Jego największą przewagą nad zdecydowanie bardziej znanym kolegą jest… ewidentnie słyszalny akcent. Nie wiem, czy „BLACK” spełnia jakieś prawilne normy obecności w takich rankingach ze względu na długość (poniżej 20 minut), ale ten materiał jest tak hipnotyzujący, że nie mogłem go pominąć. Przepiękne tracki, które bezwstydnie rozsiadają się w głowie słuchacza i zostają tam przy kolejnych repeatach. Kawał dobrego elektronicznego rapu niczym prosto ze stajni Opium.

15. Giggs „Zero Tolerance”

Gdybym miał sonicznie zwizualizować sobie głos Diabła, to zdecydowanie byłby to głos Giggsa. Król road rapu oraz najlepszy wokal brytyjskiego rapu ugościł słuchaczy w iście amerykańskim stylu. Może nie wywalił kopyt na stół, ale pokój do którego nas zaprosił został udekorowany rogami bizona, szczękami aligatora i opakowaniami po mrożonej pizzy. To ostatnie nawet nie jest zarzutem, bo to ostateczny boss jeżeli chodzi o domowy comfort food dla wszystkich. Takie są bity na „Zero Tolerance”. W produkcjach nie znajdziemy nic przełomowego i odkrywczego, ale są solidne, dobrze brzmią, nowocześnie bujają i nie przeszkadzają głównemu bohaterowi. A Giggs jest ostateczną formą łączącą w sobie wszystkie zalety raperów z UK.

14. PS Hitsquad „Community Service”

Jak to mawia Onar – „To jest prawdziwy drill!”. „Community Service” to kawał mocarnego i ciężkiego ulicznego rapu rodem z Wielkiej Brytanii. Tylko takiego, któremu zdecydowanie bliżej do surowości Smoke Boys niż cukierkowości Central Cee. I mimo wszystko ciężko odmówić temu efekciarstwa czy braku chwytliwości, głównie dzięki bardzo dynamicznemu, charyzmatycznemu flow gospodarza, który każdy bit potrafi rozpędzić swoją nawijką. Kolejna warta śledzenia postać na UK drillowej scenie.

13. John Glacier/Surf Gang „JGSG”

Dobra, tutaj już nagiąłem zasady do granic możliwości i przez to ciężko mi umieścić ten materiał wyżej. Wspaniała John Glacier nagrała z Surf Gangiem materiał, trwający niecały kwadrans, ale jakie to jest cudo. Psychodeliczny cloudrapowy przelot, nie zważający na czas. Delikatnie ubezwłasnowalnia słuchacza i wprowadza w stan błogiego haju, w którym ucho błaga o kolejny odsłuch. Nawet się nie zorientujecie kiedy ten projekt przeleci w głośniku pierdyliard razy (ewentualnie full razy), a i tak do niego wrócicie. This is crack, baby.

12. Lancey Foux „BACK2DATRAP”

Po fenomenalnym „LIFE IN HELL” Lancey wrócił do swojej strefy komfortu. „BACK2DATRAP” to typowa rage’owa rzeźnia rozwalająca głośniki mocno przesterowaną elektroniką. Ale trzeba oddać Panu Fouksowi, że to jego najlepszy album w tej formule. Bardzo dobry zbiór nowoczesnych bangerów, tym razem bez kombinowania w różne strony. Czysty rage przy którym ludzie mają wariować, a głośniki pierdzieć. Oczywiście, jeżeli kogoś nie jara taka elektronika, to po kilku kawałkach może czuć się przytłoczony, jednak dla osób odpornych będzie to świetna muzyczna podróż. Mimo wszystko to jest zaleta „BACK2DATRAP”, bo wcześniej Lancey miewał problemy z dowiezieniem takich materiałów. Tutaj jednak w każdym kolejnym tracku walczy o uwagę słuchacza i wychodzi z tego obronną ręką. Same „Worldboss Flow”, „Mob Boss” czy „Do Ya Pose” to jedne z najlepszych utworów, które nagrał. Zatem – do hymnu, powstań:

11. KwolleM „Melo”

Do mojej topki trafił również producencki album reprezentanta stylu mello grime. Tylko co to do jasnej cholery jest? W telegraficznym skrócie, bardziej rozmelodyzowana i mniej surowa wersja tradycyjnego chałupniczego grime’u. Trzeba oddać, że KwolleM potrafi to dobrać w dźwięki. Pomimo delikatności produkcji bez żadnych kąsających w ucho motywów udało mu się zmontować niesamowicie słuchalny materiał.  Wrażenie robi też, jakie dostał przy tym wsparcie! Na „Melo” pojawiają się m.in. SL, Unknown T, Bawo, Novelist, BXKS, AJ Tracey czy Joe James. Bardzo chętnie poczekam na projekt KwolleMa z konkretnym raperem.

10. Jadasea/Laron „The Corner: Vol. 1”

Mój ulubiony abstractorapowy album tego roku z UK. Fantastyczna robota nowojorskiego producenta Larona, który z jednej strony dał piękną melancholię rodem z produkcji Nicholasa Cravena, a z drugiej zaprezentował lekkość i kreatywność Tony Seltzera. Pośród tego podróżuje sobie Jadasea, skupiony bardziej na treści niż formie (oraz miksie wokalu). Całość jest bardzo przyjemnym egotripem po przeżyciach gospodarza, ubranym w idealnie pasującą formę. Plusem tego albumu na pewno są gościnki, bo Jadasea zebrał tu takie ciekawe postacie undergroundu po obu stronach Atlantyku jak Wiki, MIKE, Sideshow czy cudowna John Glacier (tutaj byczku masz dodatkowy lajk i serduszko, że ją ściągnąłeś).

9. J Hus „Beautiful And Brutal Yard”

Ostanie lata przyniosły w UK rapie falę świetnych raperów korzystających w pełni ze swoich afrykańsko-karaibskich naleciałości flow. Zdecydowanymi liderami zostali Pa Salieu oraz J Hus. Niestety ze względu na problemy z prawem tego pierwszego pozostaje nam czekać na kolejne produkcje tego drugiego. „Beautiful And Brutal Yard” to piękny materiał ukazujący całą kwintesencję nowoczesnego afrobeatu. W sumie nawet jak popatrzeć na specyfikę drillu (przewaga sekcji rytmicznej) to bity nadal wpisują się w ten koncept. Kawał świetnej i przyjemnie buczącej muzyki, gwarantującej dobrą rozrywkę przy każdym odsłuchu.

8. Potter Payper „Real Back In Style”

Nigdy nie sądziłem, że tak bardzo wciągnie mnie album Pottera Paypera. Delikatnie mówiąc nie ma on przystępnego stylu, a jego non stop krzyczący głos może na dłuższą metę zamęczać słuchacza. Jednak na „Real Back In Style” daje taki popis, że czapki z głów. W utworach znajdziemy sporo inkluzywnych wersów, dużo tu żalu i straconego czasu. I to jest siła tego materiału. Już „Training Day 3” pokazało, że Potter lepiej brzmi na bardziej surowych, mniej efakciarskich produkcjach i nie służy mu pogoń za drillowo-afrobeatowymi trendami. Gratis track na bicie Harry Frauda to zawsze dodatkowa zaleta. Zdecydowanie powrót w dobrym stylu.

7. Headie One/K-Trap „Strenght To Strenght”

Trochę czekałem na ten projekt. Po świetnym „GANG” nagranym z Fred Again… kolejne materiały Headie One były ostatecznie mniejszym lub większym zawodem. Największy problem miałem z zamulastymi produkcjami, które sobie dobierał. Dlatego też ucieszyłem się, że postanowił nagrać album z K-Trapem, być może posiadającym najlepsze ucho do bitów w całym UK rapie. I teraz znowu nie zawiódł. Album wjeżdża „Park Chinois”, chyba najlepszym otwieraczem roku 2023 w brytyjskim rapie. Całe „Strenght To Strenght” to kawał świetnego, bangerowego UK drillu. W takich warunkach obaj raperzy brzmią najlepiej, ale czuć, że taki powrót do bardziej surowych korzeni był potrzebny Headie One, bo jego nawijka pięknie lśni na tym materiale. I życzę mu, żeby przy tym został.

6. Monster Florence „Master System”

Okazuje się, że Florence po rozstaniu się z maszyną została potworem. I ta bestia nagrała album mocno w stylu Brockhampton. Tylko takiego w tweedowych marynarkach, bryczesach i kaszkietach. No i bez takich bangerów jak „BOOGIE”. „Master System” to niesamowicie przyjemny pop-rapowy album. W pełni organiczny zbiór wzajemnie uzupełniających się utworów. Sprawnie nawiniętych i zawierających najmocniejszą stronę muzyki – chwytliwe refreny. Kapitalnie zapadają w pamięć i sprawiają, że po odpaleniu „Borstal”, „Midnight Club” czy „Spaceman” na pewno do nich wrócisz. Z drugiej strony jest „Relax”, chyba najbardziej efekciarski utwór na „Master System”. Mamy też „Tin Foil Girl”, które jest jedną z najpiękniejszych ballad jakie dane było mi usłyszeć w roku 2023.

5. Onoe Caponoe „Concrete Fantasia”

Uwielbiam takie projekty, na których klasyczna (lub klasycyzująca) wizja rapu ściera się z jej nowocześniejszymi formami. „Concrete Fantasia” to wspaniały odlot, gdzie Onoe Caponoe przeskakuje między kolejnymi formami i z utworu na utwór trzyma słuchacza w niepewności. Mamy tu klasyczne boombapy, są też bardziej filmowe drumlessy, nie zabrakło bardziej trapowo-kwasowych wycieczek rodem z twórczości Raider Klanu. Dodatkowo pojawił się polski wątek. W otwierającym album „Introduction/Purple Haze” udzielił się Zdechły Osa. „Concrete Fantasia” to świetny przelot Onoe Caponoe, do którego chce się wracać przez niesamowitą klimatyczność bijącą z każdego utworu.

4. Bawo „Legitimate Cause”

Bawo to jeden z raperów, który od razu przykuł moją uwagę i czekałem na jego debiut. Niesamowicie utalentowany raper z naturalnym, lekko płynącym flow. „Legitimate Cause” to kolejny materiał opisujący trudy obecnego życia na Wyspach (no cóż, jednak ten Brexit to nie był najlepszy pomysł, ale dobra, bez politykowania). Album utrzymany jest w spokojnym i nostalgicznym klimacie, który ma podkreślić podejmowane przez rapera tematy. Delikatnie snuje się i przemyka ulicami Londynu. Dopiero na sam koniec wlatuje „Stay Close” – przepiękna twostepowa perełka, którą chce się zapętlać.

3. P Money/Whiney „Streets, Love & Other Stuff”

They ain’t ready for this, this is D’n’b and grime. Nie wiem, jak inni, ale ja byłem na to gotowy (a nawet niecierpliwie czekałem na ten materiał). Totalny muzyczny rozpierdalacz, który nie bierze jeńców. Wspaniały popis połączonych sił dropów brytyjskiego lotnictwa (drum and bass) oraz flow marynarki (grime). Oczywiście na „Streets, Love & Other Stuff” króluje jedno – tempo. Album zasuwa na linii ulica – klub – ulica – klub i ani na moment nie zwalnia. Whiney wycisnął swoją bazową stylistykę jak cytrynę i dowiózł sporo świetnych bangerów. A w tym soku pływa sobie weteran P Money i daje kozacki popis flow. Summa summarum całość ma niesamowite repeat value. Odpalcie sobie raz „Dead In The Eye”, a gwarantuję, że od tego momentu będziecie sobie non stop podśpiewywać ten refren (moja dziewczyna się pyta, o co chodzi z tym „dedindiaj”, które sobie podśpiewuję w randomowych sytuacjach). Dodatkowy prywatny plusik za wykorzystanie twórczości Ruff Sqwad w „One Extra”. Krótko podsumowując, ten album to pozycja obowiązkowa dla każdego fana UK sound.

2. Avelino „God Save The Streets”

Bardzo długo to był mój numer jeden. Avelino poskładał kawał kozackiego materiału. Świetny zestaw tracków, który od początku do końca rozbrzmiewa wszystkimi dźwiękowymi zdobyczami nowoczesnego brytyjskiego rapu. Chociaż paradoksalnie ten projekt jest dość spokojny. Nie ma tu niesamowitych zwrotów i zmian tempa. Wszystko płynie swoim rytmem, co daje cholernie przyjemny efekt synergii między kolejnymi utworami. Na „God Save The Streets” nie uświadczymy spektakularnych bangerów. A jednak całość ma wspaniałe repeat value, zachęcające do każdego kolejnego odsłuchu. Jeżeli już miałbym wyróżnić jakieś utwory to chyba „God Save The Streets pt. 2” oraz „Vex” ze świetnymi gościnnymi występami Ghettsa oraz BackRoad Gee. I co najfajniejsze, nigdy nie spodziewałbym się, że usłyszę taki materiał od Avelino. Wielki props ziom, zasłużyłeś.

1. CASISDEAD „Famous Last Words”

Ten to jest niezły karierowicz. Zaczął nawijać w 2005 (jeszcze jako Cas). Potem umarł (dlatego ISDEAD), żeby wrócić w 2014 ze świetnym grime’owym mixtape „The Number 23”. Później znowu cisza poza singlowymi wrzutkami. I tak dochodzimy do roku 2023, w którym wyszedł jego de facto debiutancki album „Famous Last Words”. CASISDEAD zdecydował, że zabierze nas do miasta przyszłości (ziew) pełnego brudu, seksu i przestępstw (zieew), a całość zostanie nawinięta na synthwave’owych bitach (zieeew). Generalnie temat oklepany na tysiąc sposobów. Ale na litość boską, jak ten materiał wlatuje i zapada w pamięć już od samego początku. To co wyróżnia „Famous Last Words” to lekkość. Zazwyczaj ten koncept podawany jest w dość ciężkim i gęstym klimacie. Natomiast CASISDEAD zdecydował się wykorzystać pełną paletę dobrodziejstw muzyki lat 80-tych. Obok niespokojnych „A Spark”, „Steptronic” czy „Sarah Connor” dostajemy bardzo zwiewne syntezatorowe tracki, czasem nawet flirtujące z kalifornijskim g-funkiem. Wisienką na torcie jest najlepszy singiel roku „Venom”, przy którym ciało bezwarunkowo zaczyna tańczyć. Fajnie też na sam koniec mieć małą podróż sentymentalną i w „Skydive” usłyszeć refren Neila Tennanta z Pet Shop Boys. „Famous Last Words” to muzyczna piękność, która rozświetliła rok 2023. Warto się zapoznać z tym projektem, bo CASISDEAD nagrał klasyk brytyjskiego rapu.