Kiedy telewizja miała jeszcze jakieś znaczenie, podczas każdej przerwy na reklamę szło się do kuchni, aby zrobić sobie kanapki. Potem cały ambaras przeniósł się do sieci, więc należało zainstalować oprogramowanie typu Adblock. Tymczasem w najczęściej odwiedzanym przez turystów miejscu w Nowym Jorku, od lat 90. to właśnie szyldy, neony i banery reklamowe – w większości miast paradoksalnie zwalczane – przyciągają tłumy. Times Square jednak w okresie od 1969 do 1984 roku nie było „Skrzyżowaniem Świata”, a stolicą prostytucji i narkomanii. Na podstawie wydarzeń z tego niechlubnego okresu w dziejach miasta, powstał jeden z najciekawszych seriali w historii – Kroniki Times Square. Twórcą tej produkcji HBO jest David Simon, odpowiedzialny również za klasyczne Prawo Ulicy. Każdy sympatyk kultury hip-hop powinien obowiązkowo się z nią zapoznać, lecz do tego jeszcze dojdziemy.

The Deuce podzielony jest na trzy sezony i stanowi domkniętą historię. W pierwszym sezonie jesteśmy świadkami branży pornograficznej w powijakach, w drugim akurat jej rozkwitu. W trzecim z kolei obserwujemy jak biznes porno chyli się ku upadkowi. Jednak sprowadzanie akcji serialu wyłącznie do kulisów powstawania filmów dla dorosłych jest wysoce niesprawiedliwe. Filmy stanowią tylko pretekst do opowiedzenia przenikających się ze sobą historii ludzi, mających czynny wpływ na tętniące życiem miasto nocą, którzy większość swojego czasu spędzają w samym sercu Manhattanu przy ulicy 42 (tytułowej „dwójce”). Za sprawą świetnie poprowadzonych wątków, poznajemy mnóstwo wyrazistych bohaterów i ich niejednoznaczne decyzje, które muszą podejmować. Odbiegające od ówczesnego kanonu piękna prostytutki, despotyczni alfonsi, narkomani, pozornie sympatyczni mafiosi, gliniarze i skorumpowani politycy. Nawet kucharz, serwujący w swojej knajpie śniadania przez cały dzień, jest niezwykle istotny dla tej społeczności. Najczęściej śledzimy losy prostytutki Candy, w którą wcieliła się Maggie Gyllenhaal, a także dwóch bliźniaków Vincenta i Frankiego Martino, brawurowo zagranych przez Jamesa Franco. Gyllenhaal w jednym z wywiadów uznała odegranie swojej postaci za rolę życia, a Franco na ekranie wspiął się na wyżyny swoich możliwości i sprawia, że o Zielonym Goblinie możemy szybko zapomnieć. Lepszego stempla jakości chyba nie można już znaleźć.

Dobra, bo wszystko to brzmi niemal idyllicznie, zupełnie jakbyśmy spędzili wieczór z How High i Ojcem Chrzestnym, ale nic bardziej mylnego. Co prawda momentami uśmiejemy się do rozpuku, a przez dwa sezony historia podawana jest raczej barwnie i strawnie, lecz trzeci sezon jest tak smutny, że wraz z kolejnym epizodem masz ochotę sięgnąć po chusteczkę i to niekoniecznie z powodu epatującej na każdym kroku nagości w The Deuce. W końcu mowa o odartym ze wszelkich złudzeń, do bólu realistycznym obrazie degeneracji człowieka. Tylko jak wytłumaczyć znajomym, że serial o pornografii może być bardziej ambitny niż większość produkcji, które widzieli? W głowie mimo wszystko będą mieć jedno: Jenna Jameson, Rocco Siffredi lub Sasha Gray. Czasem trzeba skorzystać z najbardziej prymitywnych środków.

Autentyczna historia. Znajomy, który jest uzależniony od seksu. Z filmów oglądał jedynie dramaty, w których dominował płacz matki na widok syna narkomana, nie spluwy. Fanatyk realizmu. W filmach sensacyjnych każdy zeskok z czwartego piętra na proste nogi uznawał za odstępstwo nie do przyjęcia i natychmiast je wyłączał. Nie trzeba dodawać, że do filmów fantasy nie dało się go zachęcić. Kiedy wszyscy fascynowali się Grą O Tron, zarzekał się, że nigdy jej nie ruszy. Jego niezłomność złamał argument o natężeniu scen seksu w serialu. Natychmiast poszedł oglądać, po czym słuch o nim zaginął. Pojawił się dopiero po kilku miesiącach, mówiąc, że w tym czasie obejrzał całą trylogię Władcy Pierścieni, wszystkie Hobbity, Piratów Z Karaibów oraz serię Underworld. Da się? Pewnie. Pozostaje teraz namówić hip-hopowych pasjonatów do obejrzenia Kronik…. Wcześniej obiecałem, że jeszcze do tego „dojdziemy”, lecz teraz to brzmi jakoś tak niezręcznie. Szczególnie, że w tej fabule obecność kultury hip-hop oceniam orientacyjnie na jakieś 0,3%. Biorąc pod uwagę, że w dwójkę alfonsów wcielił się Method Man i Black Thought z The Roots, to 0,4%.

Umówmy się, The Deuce nawet nie ma zamiaru opowiadać o początkach kultury hip-hop, mimo że akcja produkcji HBO zaczyna się w 1971 roku. Zresztą od tego jest netflixowy The Get Down, którego fabuła nie wyróżniałaby się niczym szczególnym spośród setek podobnych produkcji, gdyby odebrać jej imprezy na opustoszałych projektach w Bronxie czy pojawiającego się gdzieniegdzie Grandmaster Flasha wraz z innymi ikonami. Zatem co z kręgów hip-hopowych w Kronikach Times Square zostało przemycone? Wspomniani raperzy nie rapują, tylko pilnują swoich dziewczyn w niecodziennym dla siebie outficie. W czołówce trzeciego sezonu przez dosłownie ułamek sekundy pojawia się bboy. W jednej z galerii sztuki organizowana jest wystawa graffiti, a w celu zwiększenia doznań podczas obcowania ze sztuką, w tle rozbrzmiewa przesłynny Subway Theme z Wild Style. Jednym z przechodniów na Times Square jest gość, wyglądający jak LL Cool J z radiem. Z samochodu w oddali idzie usłyszeć Looking For The Perfect Beat Bambaaty. Nie wpływa to w żaden sposób na fabułę, a funkcjonuje jedynie jako jej tło. Znajdziesz hip-hop u Davida Simona, owszem, ale w Prawie Ulicy.

Zarówno The Wire jak i The Deuce mają sporą ilość punktów stycznych. Nie są to produkcje sensacyjne lub kryminalne jak mogłoby się wydawać, a dramaty społeczne. Pierwsza z nich tylko z pozoru traktuje o ulicznym życiu. W rzeczywistości to opowieść o pokrętnej instytucjonalności, polityce, systemie oświaty, bezdomności, upadku tradycyjnego dziennikarstwa. Podobnie w Kronikach…, pod przykrywką porno spoglądamy na przestępczy półświatek, uliczną prostytucję, skorumpowanych urzędników, studencką bohemę, wyniszczający miasto AIDS czy na zwykłych ludzi i ich trudy życia. Bohaterowie są fikcyjni, lecz ich losy osadzone są pośród prawdziwych historycznych wydarzeń. Życiorysy niektórych z nich są jednak mocno inspirowane prawdziwymi postaciami. Narracja jest niemal bliźniacza. Pomysł na czołówki również. W obu serialach występuje kilku tych samych aktorów. Z tą różnicą, że w Prawie Ulicy nie zatrudniono żadnego znanego wcześniej nazwiska, a sam udział w nim wywindował kariery takich aktorów jak Michael B. Jordan czy Michael Kenneth Williams. Spoiwem jest również postać Davida Simona. Scenarzysta pracuje również jako dziennikarz. Tłumaczyłoby to w zasadzie, dlaczego oba jego dzieła są tak realistyczne, że niemal przypominają konwencję reportażu. Zastosowano w nich intrygujący zabieg, aby osiągnąć pełniejszy realizm. Twórcy postanowili praktycznie w ogóle nie wykorzystywać muzyki. Widz słyszy wyłącznie muzykę, jaka dobiega z okolicznych domostw czy samochodów. W Kronikach Times Square naturalnie usłyszymy jej więcej, ponieważ dużo scen odgrywa się w barach i klubach. Na ulicach Baltimore, zgodnie z ich prawem, słychać praktycznie sam hip-hop.

Ulice Baltimore właściwie niczym nie różnią się od ulic takiego Queensbridge, które znamy z teledysków Nasa. Dilerzy koegzystują z narkomanami, z fury leci Ludacris, a życie toczy się dalej. Innymi słowy, przytłaczający stan rzeczy. A mimo to polscy słuchacze rapu w jakiś sposób lubią utożsamiać się z tymi dzieciakami z Harlemu, tudzież Baltimore. Ba, nawet twórcy naszego rodzimego rapu niejednokrotnie w swoich tekstach nazywali polskie blokowiska gettem. Nie znam nikogo, kto choć raz w życiu przesłuchał hip-hopowy krążek i nigdy nie zaśmiał się z żartów w stylu Ali G czy nie ułożył palców na znak West Coastu. Zakładając zaś, że David Simon skrupulatnie przełożył realia Baltimore na szklany ekran, a prawdę mówiąc jestem w stanie uwierzyć gościowi o takiej renomie, momentalnie odechciewa mi się z kimkolwiek bratać. Jednocześnie pozostając pełnym podziwu, że niektórym udało się wybić ze świata, w którym to nawet przyjaciel może przystawić swojemu broń do skroni. Trzeci sezon The Deuce rozpoczyna się w 1984 roku. Od piętnastu lat na Times Square dzieją się sytuacje, porównywalne nawet przez samego scenarzystę do Sodomy i Gomory. Zobojętniała lokalna społeczność zdążyła się już przyzwyczaić do codziennych widoków. Zmieniła się jedynie moda i samochody. W jednej z pierwszych scen towarzyszymy Vincentowi w spacerze ze swoją dziewczyną Abby. Od zawsze czują się tutaj bezpiecznie, lecz na widok pewnej grupy w oddali, przechodzą na drugą stronę ulicy. To właśnie bywająca na pierwszych brooklyńskich imprezach hip-hopowych młodzież. Przechodząc do rozboju, zaczęli krzyczeć: „Manhattan zarabia, Brooklyn okrada”. Wymowne, prawda?

Największym bohaterem Kronik Times Square i tak pozostaje miasto. Nowy Jork w pełnej krasie. Przy pomocy doskonałej charakteryzacji, miasto pod kątem estetyki najbardziej jest zbliżone do Nowego Jorku oczami Scorsese z Taksówkarza. David Simon na realizację swojego projektu otrzymał znacznie mniejszy budżet od HBO niż powstający równolegle Vinyl, a że zwolennikiem kreatywności są ograniczenia, w The Deuce udało się odwzorować tamtejsze realia o stokroć lepiej niż w konkurencyjnym serialu. Paradoksalnie, tylko jedna scena została nakręcona na prawdziwym Times Square. Do pozostałych wykorzystano ponad sto lokalizacji, a za 42 ulicę służyła Washington Heights na Manhattanie w okolicy Amsterdam Avenue i 165 ulicy. Dzięki tym zabiegom udało się uchwycić autentyczny klimat tamtych czasów i ulic, zachwiany przez wszędzie walające się śmieci. Możemy również zauważyć jak Nowy Jork zmieniał się na przestrzeni lat. Rewitalizacja miasta, wyplewienie narkotyków i prostytucji z ulic, przeistoczenie Times Square w największą atrakcję turystyczną Nowego Jorku. Wprawne oko dostrzeże jak zmiany te wpłynęły na Bronx, który na przełomie lat 80. i 90. miał się cieszyć złą sławą i stać się miejscem deprawacji, prostytucji, narkomanii, na których tle wyrastał hip-hop.

Twórcy The Deuce konsekwentnie nie pozwalają widzowi zapomnieć w jakich czasach umiejscowiona jest akcja serialu. Czasem możemy usłyszeć Funkadelic, innym razem B.T. Express, w kinach emitowane jest Głębokie Gardło, a jedną z dziennikarek policjant porównuje do Angeli Davis. Przygotowuje ona reportaż o prostytucji, rozmawiając czy to z którąś dziewczyną czy z jej alfonsem. Kiedy idzie z gotowym tekstem do redaktora naczelnego, ten ma poważne opory przed jego publikacją. Argumentuje, że nie są kinem blaxploitation, w którym czci się dilerów. Jest to dość czytelne nawiązanie do klasyki gatunku – SuperFly. Film faktycznie przedstawia perypetie dilera, wśród afroamerykańskiej społeczności obarczonego pewnym kultem. Ścieżkę dźwiękową do niego skomponował Curtis Mayfield. Właśnie jego [Don’t Worry] If There Is A Hell Below, We’re All Going To Go wykorzystano w czołówce Kronik…. Od tego momentu minęło już naprawdę niewiele jak świat ten spotkał się z hip-hopem i po kilkudziesięciu latach zdominował mainstream.

Poza tym SuperFly Mayfielda jest kultową płytą dla wielu raperów, będących do dzisiaj na topie. W Stanach inspiracje inaczej się rozkładały. Rakima fascynował dźwięk saksofonu, więc zapragnął nawijać w taki sposób, w jaki chciałby grać na tym instrumencie. Jay-Z zbudował swoją wrażliwość muzyczną na płytach Motown, a Big Boi został ukształtowany przez blues, który namiętnie odtwarzała mu babcia. Dlatego też, skoro jako fani hip-hopu o Nowym Jorku wiemy niemal wszystko, nie zaszkodzi poznać również tej historii, po którą nigdy nie było okazji sięgnąć. Niech stanowi uzupełnienie naszej wiedzy. Wszystkie perypetie, ukryte pod płachtą ewolucji undergroundowego porno w jedną z najważniejszych odnóg amerykańskiej gospodarki, powinniśmy obserwować z myślą, że gdzieś tam pierwsze imprezy organizuje Kool Herc, które podgląda z ukrycia KRS-One, a Rock Steady Crew zaczynają wchodzić do koła, aby wymyślić breakdance. W ostateczności czas, który trzeba poświęcić na 25 odcinków The Deuce, nie będzie w żaden sposób zmarnowany. Mamy bowiem do czynienia z serialem wybitnym, fascynującym i pełnym inteligentnego poczucia humoru. Istnieje co najmniej sto powodów, dla których warto go włączyć, a zaraźliwy uśmiech Frankiego jest tylko jednym z nich.