Za początek pandemii w Polsce należy przyjąć marzec 2020 roku. Odtąd wszystko diametralnie się zmieniło, choć początkowo większość pracowników udających się na pracę zdalną do domu  zakładała, że wróci do biura najpóźniej w ciągu miesiąca. Najbardziej rozpoznawalni, a zarazem najbogatsi artyści, mogli sobie pozwolić na przerwę w aktywności scenicznej czy wydawniczej i w końcu wybrać się na zasłużony urlop. Niektórzy twórcy otrzymali rządowe dotacje. Pozostali, dla których brak możliwości wyjścia na scenę oznaczał pozbawienie podstawowych źródeł dochodu, musieli przewartościować swój styl życia albo drastycznie zwiększyć ruchy wydawnicze. Szczególnie wytwórnie. Tym bardziej, że spora część ich odbiorców, zostając w domach, miała teraz więcej czasu na konsumpcję muzyki. Między innym tej z czarnej płyty. Zatem jak wygląda branża płyt winylowych w dobie pandemii? Skoro nośnik ten kiedyś potrafił się odrodzić, czemu miałoby go uśmiercić jakieś zrządzenie losu?

Płyty gramofonowe zna każdy. Nie wierzę w to, że stąpa po ziemi jakiś człowiek, który na widok czarnego koła o średnicy 30 cm, wykonanego z polichlorku winylu, zacznie się zastanawiać, do czego ono służy. Wszystkim się kojarzy z czarno-białymi filmami, mężczyznami noszącymi dzwony i buty na koturnie, fotografiami pełnymi sepii, DJ-ami. Z czasem minionym. Pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku wieszczono koniec płyt analogowych. Melomani pozbywali się gramofonów na rzecz wież HiFi. Zamykały się tłocznie. Płyty lądowały na śmietniku, a na półce zastępowały je CD. Jednak DJ-e nieustannie podtrzymywali winyle przy tchnieniu. Na klubowych imprezach zawsze odtwarzali muzykę z czarnej płyty. Czy to elektroniczną czy hip-hopową. Zresztą, mocno upraszczając, to z tej płyty powstał hip-hop. Dbali więc o to DJ-e, aby ich twórczość również ukazywała się na tym szlachetnym nośniku.

Akurat słuchacze hip-hopu w czasie pierwszej fali jego popularności byli jeszcze uczącymi się dzieciakami. Chcąc kształtować gust, zmuszeni byli do piractwa, które przez cały czas próbowano zwalczyć. Dopiero wchodząc w dorosłość, mogli sobie pozwolić na uzupełnianie półki w brakujące tytuły za pierwsze zarobione pieniądze. W międzyczasie wielu z tych słuchaczy otworzyło się na inne gatunki i zaczęło kupować płyty. Dawno nie widzieliśmy żadnej kampanii, zwalczającej piractwo, prawda? A od kilku lat obserwujemy prawdziwy gramofonowy renesans. Nie ma sensu się dziwić, jeśli nawet kasety magnetofonowe powoli wracają do łask (choć jedynie w kolekcjonerskim wymiarze). Nie postawiłbym dolarów przeciwko orzechom, że akurat hip-hopowa społeczność miała wyraźny wpływ na wzrost popularności płyty winylowej, ale z pewnością odegrała w nim jakąś rolę. Nie bez znaczenia jest także nostalgia i sam proces celebracji podczas odsłuchu takiej płyty, bardziej angażujący słuchacza niż pozostałe nośniki czy cyfra. Czy pandemia zachwiała tym porządkiem? Tutaj z pomocą przychodzi matematyka.

Nie podlega dyskusji, że największe przychody na rynku muzycznym generują serwisy streamingowe. Wystarczy jedynie kilka kliknięć, aby uzyskać dostęp do nieograniczonych zasobów singli i albumów. O ile w 2019 roku sprzedaż cyfrowa stanowiła 39% rynku, tak w pierwszym półroczu 2020 roku już 58%. Nie w każdym domu znajduje się gramofon, lecz smartfon, na którym można zainstalować Spotify, owszem. Jeszcze przed pandemią mogliśmy zauważyć, że sprzedaż płyt CD rokrocznie maleje, z kolei winyli – wzrasta. Z raportów, które raz na pół roku publikuje ZPAV, możemy również się dowiedzieć, że od pierwszego półrocza 2016 roku do analogicznego okresu w 2020 roku, udział CD na rynku zmalał o 20% w stosunku do płyt winylowych, który to wzrósł o 22%. W pierwszym półroczu 2020 roku wartość sprzedaży muzyki na nośnikach wyniosła 66,8 milionów, z czego winyli – 20 milionów. W tych samych miesiącach 2019 roku nośniki wygenerowały 86,5 milionów przychodu, a same LP – 19 milionów. Widać spadek sprzedaży o 23%, lecz w przypadku płyt analogowych idzie zauważyć tendencję wzrostową.

Zainteresowanie płytą gramofonową było już odczuwalne przed pandemią, choćby podczas obchodzenia dnia niezależnych sklepów muzycznych – Record Store Day. Święto, które zawsze wypadało w trzecią sobotę kwietnia, było obchodzone na wielorakie sposoby w wielu polskich miastach. Najczęściej w formie giełd winylowych, połączonych z koncertami. Zakaz ich organizowania spowodował, że format tych wydarzeń uległ zmianie. Początkowo miały się odbyć 19 kwietnia 2020 roku, następnie 20 czerwca. W ostateczności RSD obchodzono 29 sierpnia, 26 września, 24 października, a 27 listopada zostało połączone z akcją Black Friday. Stało się też pewną tradycją, że specjalnie na ten dzień pojawiały się unikatowe, limitowane wydania niepublikowanych wcześniej singli, numerowane reedycje różnych kultowych albumów, często na kolorowej płycie lub w fikuśnej poligrafii, aby wyróżnić się na tle innych. Kiedy wraz z rozwojem święta zainteresowały się nim supermarkety i wielkie wytwórnie, kolejki w tłoczniach stały się czymś normalnym w okresie poprzedzającym kwiecień, a właściciele małych niezależnych oficyn narzekali na przekładane terminy ich wydawnictw. W końcu tak skonstruowany jest świat, że wyścig o palmę pierwszeństwa wygrywają najpotężniejsi.

W Polsce funkcjonują dwie tłocznie płyt winylowych – TAKT i WM Fono. Biorąc pod uwagę premierowe albumy, reedycje klasycznych płyt lub składanki, w Polsce ukazało się niemal 400 tytułów w 2020 roku. O 100 więcej niż w roku poprzednim. Nie można zakładać, że każda z tłoczni realizowała jakieś 16 płyt miesięcznie, ponieważ część wytwórni korzysta z usług czeskich tłoczni. Śledząc komentarze na różnych forach, sporo się naczytałem o przesuwanych premierach płyt. Wypowiadali się nawet sami wydawcy, twierdząc, że winą wszelkiego rodzaju opóźnień w realizacji jest występujący wśród pracowników COVID-19. Całkiem logiczne – przebywający na domowej izolacji pracownik nie obsłuży maszyny, a zleceń ze strony wytwórni nie ubywa. W wywiadzie przeprowadzonym ze Słoniem przez Jacka Adamkiewicza z dnia 25 grudnia 2020 roku, raper komentuje: – Jeżeli w tłoczni albo w jakimkolwiek magazynie pracuje 20 osób, z czego ileś zachoruje (na COVID lub nie), ileś osób ma dzieci, nagle z dwudziestu osób do pracy przychodzi sześć i nie jesteś w stanie. W każdym punkcie Polski tak było. Wtóruje mu dziennikarz, powołując się na swoją rozmowę z DJ Chwiałem, współzałożycielem wytwórni 2020: – Jest COVID-19, a tłocznie są pod większą kontrolą sanepidu i tak dalej. Jak jedna osoba jest chora to cała ta załoga czy zmiana musi iść na kwarantannę. Czy w terminie czy nie, produkt na samym końcu trafia do oferty sklepów muzycznych. A jak one funkcjonowały w tym trudnym okresie nie tylko dla kultury, ale i całej gospodarki?

Przede wszystkim należy zaznaczyć, że sprzedawcy płyt analogowych stanowią raczej zamknięte środowisko. Niemal wszyscy się znają z facebookowych grup sprzedażowych i wspierają się niejednokrotnie na giełdach. Sam byłem tego świadkiem jak podczas jednej z nich poszukiwałem jakiegoś tytułu. Nie miał go wystawca, przy którym się zatrzymałem, lecz natychmiast skierował mnie do innego, u którego wcześniej widział tę płytę. Istnieje jednak pewna zależność. Wspierają się ci sprzedawcy, których pierwszym krokiem do otworzenia sklepu nie była żyłka do handlu, a kolekcjonowanie płyt z pasji. Typowi handlarze, którzy w pierwszej kolejności widzą w tym interes, raczej ze sobą konkurują. Niektórzy z nich potrafią przewidzieć, który album spotka się z kilkukrotnie większym zainteresowaniem niż jego nakład, kupić go za pierwotną cenę, a gdy stanie się pożądanym białym krukiem, sprzedać za kilkaset złotych więcej. Sklepy i wytwórnie zresztą starają się tłamsić ten proceder w zarodku, wprowadzając różne ograniczenia. Kiedy zainteresowanie albumem jest olbrzymie, na jedną osobę przypada tylko jedna sztuka. W trakcie trwania pandemii coraz częściej zaczęto sprzedawać płyty w inny sposób, zbliżony do zbiórek crowdfundingowych. Wcześniej wytwórnia próbowała oszacować ilość chętnych osób na dany tytuł i tłoczyła z góry ustaloną liczbę płyt. Jeśli album okazał się bardziej chodliwy, nakład wyprzedawał się w całości błyskawicznie, a ten, kto się zagapił, zmuszony był przepłacić. Teraz wydawca ogłasza przedsprzedaż, trwa ona przez kilka miesięcy, a następnie tłoczona jest dokładnie taka ilość płyt, ile opłaconych zamówień. Tym sposobem płytę otrzyma każdy chętny, a wytwórnia zniweluje ryzyko niewyprzedanego nakładu, ograniczając straty finansowe do zera.

Pandemia, eufemistycznie mówiąc, potężnie zachwiała gospodarką. Przedsiębiorstwa upadają, lecz wiele z nich przeżywa właśnie teraz swój najgorętszy okres. Zwłaszcza te, które od dłuższego czasu działają wyłącznie w sieci. Nie inaczej jest z internetowymi sklepami muzycznymi. Podobnie jak pozostała część branży e-commerce, przychody takich podmiotów wzrastały. Jako największy problem funkcjonowania sklepów w pandemii, ich właściciele wskazują na logistykę. – Na początku było spore zamieszanie dotyczące wysyłek pocztowych, kurierów – sytuacja zmieniała się z dnia na dzień w zasadzie. Uspokajaliśmy czekających i przygotowywaliśmy tematyczne miksy na ten nerwowy czas – zauważa Michał Wilczyński, właściciel GAD Records i sklepu Kultowe Nagrania. Wspomniany wcześniej Słoń, który sprawuje pieczę nad swoim wydawnictwem, również to odczuł: – To kwestia iluś godzin stresu, pracowania ludzi po nocach. Nagle okazało się, że nikt nam tego do Poznania nie przywiezie, więc ktoś z Poznania musiał jechać do tłoczni po część płyt i wracać z tym, żeby było co pakować. Najbardziej stresujący moment na wydanie płyty. – po czym porównał okres wydania swojej płyty Mutylator do czasów chałupniczego wydawania płyt jego macierzystej formacji WSRH, gdzie poligrafię trzeba było drukować w punkcie ksero, a okładki wycinać samodzielnie.

Nie jest tajemnicą poliszynela, że w ofercie sklepów muzycznych spore zainteresowanie słuchaczy budzą płyty zagraniczne, najlepiej pierwsze wydania z roku, w którym owa płyta się ukazała. Wobec tego jedną z odnóg działalności sklepów jest import, który od marca 2020 roku powodował chyba największe problemy. Wspomina o tym Domek, prowadzący sklep Trzaski: – Pandemia bardzo wpłynęła na dostępność płyt, a przede wszystkim na ich ceny. Jeszcze Brexit. Ceny płyt nowych i używanych poszły w górę, bo jednak z Wielkiej Brytanii sporo rzeczy trafiało do Europy. Jakieś tam płyty z USA sprowadzałem. Miałem z nimi największy problem. Kolejny raz kłopoty z logistyką: Przylatywały zalane i mokre, co wcześniej się praktycznie nie zdarzało. Okazało się, że przyczyną była dezynfekcja magazynów i te pudła, które stały na ziemi, dostawały wilgoci od środków dezynfekujących. Dostałem po kolei trzy zniszczone pudła i trochę mnie to przybiło. – dodaje Domek. Czy stacjonarne sklepy muzyczne miały gorzej?

Sprzedaż internetowa to znak naszych czasów. Są jednak słuchacze, którzy wolą pojawić się w sklepie osobiście, porozmawiać ze sprzedawcą i posłuchać kilku anegdot, których ten zna mnóstwo. Preferują dotknąć każdą płytę, odsłuchać ją przed zakupem, samodzielnie ocenić jej stan. Tego nie zaznają w sklepie, w którym proces składania zamówienia jest zautomatyzowany. Próg Komisu Płytowego w Katowicach, przez wielu uważanego za ścisłą czołówkę polskich sklepów, był przekraczany rzadziej podczas pandemii. Zauważył to sam właściciel, Mariusz Klepacki, oraz wskazał jeden z powodów: – W ogóle warto odnotować tu brak turystów, czy stałych festiwalowych bywalców. Mimo to stacjonarne sklepy mają się dobrze, a ich problemy brzmią dziwnie znajomo: – Wspomniałem już o utrudnieniach z pocztą, więc siłą rzeczy nie było normalnie funkcjonującej dystrybucji. Do dziś to niestety kuleje, a Brexit dodatkowo zrobił swoje. – dodał. Niezależne sklepy muzyczne wspierane są również przez różnego rodzaju inicjatywy. Sklep Winylownia zrealizował limitowane edycje kilku hip-hopowych tytułów, które można było zakupić jedynie w ich sklepie. GAD Records, które zazwyczaj wydaje dany album w dwóch wariantach – klasyczna czarna płyta oraz kolorowa – przygotowuje specjalne wydanie dla sklepów stacjonarnych, różniące się od pozostałych dwóch. Od początku jesteśmy wydawnictwem, które stawia w pierwszej kolejności na nośniki fizyczne. I mimo że część naszych tytułów pojawia się także w dystrybucji cyfrowej, to namacalna płyta – i winylowa, i CD – jest i będzie dla nas absolutną podstawą. Dlatego staramy się to celebrować na różne sposoby. A niezależne sklepy płytowe są najlepszym punktem, w jakim potencjalni odbiorcy mogą do naszych wydawnictw dotrzeć, dotknąć ich, obejrzeć, posłuchać. Dlatego – przy całej sympatii do Record Store Day, w którym zresztą bierzemy w tym roku udział – wymyśliliśmy, że warto te niezależne sklepy honorować więcej niż dwa razy w roku. I stąd idea osobnego koloru dla sklepów. On nie pojawia się przy wszystkich tytułach, ale będzie regularnie powracał w naszych wydawnictwach. – podsumował ducha swojej wytwórni Michał Wilczyński.

Czarna płyta w Polsce jest uwielbiana. Coraz więcej osób zaczyna wymieniać kolekcjonowanie płyt jako swoją pasję. Największa facebookowa grupa sprzedażowa liczy ponad 14 tysięcy członków i praktycznie każdy po wystawieniu ogłoszenia może się liczyć z tym, że coś sprzeda. Kolekcjonerzy przeszukują kosze w sklepach, a uzależnieni od zbieractwa przepuszczają całe wypłaty na płyty, których nigdy nie przesłuchają. Społeczna izolacja, wzrost zachorowań i inne pandemiczne przykrości tylko pogłębiły narodowy smutek, który znamy od pokoleń. Polacy potrzebują muzyki, aby wydobyć z siebie nieznane pokłady endorfin i przyćmić ten smutek. Na ratunek przychodzi gramofon. Kiedy umieścisz na nim płytę, zapomnisz o tym całym bożym świecie, a igły nie będziesz kojarzyć jedynie ze szczepionką przeciw COVID-19. A przynajmniej do momentu zmiany płyty na drugą stronę.

Teskt został napisany na Konkurs zorganizowany przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS, Towarzystwo Dziennikarskie i Collegium Civitas.

Dzieje czarnej płyty w pandemicznej szarej rzeczywistości
Fot. Kamil Wojtak