Nowy rok w cyklu „Dlaczego Hip-Hop” zaczyna Amatowsky – bardzo aktywny w ostatnich latach producent, nieustannie wypuszczający instrumentalne projekty, produkujący całe albumy raperów oraz ciągle podejmujący nowe współprace. Z Arturem miałem przyjemność porozmawiać przy okazji wydanej przez niego płyty producenckiej „Pełnia” i nie sądziłem, że ten elegancki, skromny dżentelmen może kryć za sobą tyle zwariowanych historii.

Czym dla Ciebie jest hip-hop?

Jak to ująć, by nie wybrzmieć buńczucznie? Jestem hip-hopem. Moja przygoda z tą kulturą trwa w najlepsze, odkąd pamiętam. Poszukuję, odnajduję ciekawe dla mnie rzeczy. Wiele radości sprawiają mi dobre książki (ostatnio czytam „Dilla Time”, teraz zabieram się za „Księgę Beastie Boys”), chłonę czasopisma, komiksy czy podcasty (m.in.: „Wax Poetics”, seria „Hip Hop Genealogia”). Czas spędzony w sklepie przy diggowaniu płyt jest totalnie mój, a przy produkcji bitów mocno ubogacający. Nie jest to wyłącznie łatwe i przyjemne działanie. Nie mędrkuję już, jak kiedyś.

Na pewno hip-hop dał mi sporo. Dystans do wielu spraw. Pokłady kreatywności, swobody i spełnienia. Wspaniałe współprace. Przyjaźnie i miłość. Podróże. Mógłbym rozmawiać o tym godzinami, ale chyba aż tyle ich nie mamy. To jest mój lifestyle. Kultura, z którą rezonuję. That’s all!

Jakie jest Twoje pierwsze hip-hopowe wspomnienie?

Mam ich kilka. W czasach podstawówki moja starsza o siedem lat siostra kolekcjonowała różne niemieckie czasopisma, głównie studenckie gazetki. W jednej z nich znalazłem zdjęcie gościa, który bombił wagon metra. Porwało mnie to! Zacząłem malować litery w bloku technicznym. Pamiętam, że na plastyce oddawałem prace i dostawałem nawet dobre oceny. Zabawa skończyła się, kiedy woźny pogonił mnie za otagowaną ścianę (ksywą 2sick, czyt. too sick). Jakiś czas potem dostałem w mordę, bo typom z mojego miasta ktoś zalał białą farbą wrzut. Oni wiedzieli, że ja maluję (w bloku techniczym, byku) i byli pewni, że chcę zająć im ich terytorium. Miałem wtedy 14 lat.

Gdy miałem jakieś 17, może 18 lat, czułem, że jestem najprawdziwszym hip-hopowcem. Miałem okazję freestyle’ować na backstage’u w cypherze przed koncertem Grammatika. Przy stoliku obok siedział Eldo. Oczekiwałem od niego słów wsparcia: „zajebiście, małolat”, a on niewzruszony i wpatrzony w Nokię 3310 grał w węża. Za to Jotuze pił z nami później wódkę na klatce schodowej i zagryzał pętem kiełbasy. Hip-hop.

Pamiętam też, jak moje starsze rodzeństwo chłonęło to, co proponował zachód. Kriss Kross, MC Hammer, Vanilla Ice, Ice T, Beastie Boys. Znaczki mercedesów, kreszowe dresy Adidasa. Gdy rodziców nie było w domu, w ruch szły kasety siostry, m.in.: „Bafangoo! część 1” Liroya. Nieudolnie skreczowałem na adapterze Unitra Artur (nie wiedząc, czym jest skrecz). Było to jakieś gówno z plastiku. W końcu złamałem ramię. Śmiało mogę powiedzieć, że od najmłodszych lat zanurzałem się w tej kulturze.

Jak zmieniło się Twoje podejście do hip-hopu na przestrzeni lat?

Od małolata, który pozjadał wszystkie rozumy do dorosłego faceta, który świadomy jest tego, co go interesuje i potrafi czerpać z tej kultury dużo radości i inspiracji. Nie wiem, co bym robił dziś, gdyby nie ta inicjatywa. Ta podróż wciąż trwa.

Biorąc pod uwagę Twój dorobek, z czego jesteś najbardziej dumny?

Album producencki, to na pewno. W sercu na dłużej zagości wspomnienie współpracy z Markiem Pędziwiatrem, WCK i Masta Ace’em. Winyl „Złoto” w Queen Size Records. Moje wydawnictwa na kasetach magnetofonowych, wydane dzięki uprzejmości Karola Zająca z HipHopHeadz. Bez zaangażowania (od samego początku) nigdy nie zaczniesz, a bez konsekwencji nie skończysz tego, co sobie założyłeś.

Czy jest jakiś dawny beat, na który krzywisz?

Pewnie! Na szczęście działa to tak, że nawet jak wypuścisz rzeczy, z których po czasie nie jesteś do końca zadowolony, to odbiór ich może być całkowicie odwrotny. Może cię zwyczajnie zaskoczyć. Nie jestem perfekcjonistą, co też pozwala mi nie oglądać się za siebie w produkcji i swobodnie działać dalej.

Czy masz jeszcze jakieś hip-hopowe marzenie?

Od zwrotek różnych ciekawych postaci na moich bitach, po wydanie albumu instrumentalnego na winylu w JuNouMi. Współpraca producencka z instrumentalistami, muzykami jazzowymi. Zdobycie umiejętności lepszego miksowania swoich bitów. Zagranie setu na żywo. Otrzymałem wprawdzie zaproszenie do Newonce baru, na czwartkowy wieczór, ale praca w tygodniu często nie pozwala mi być w odpowiednim miejscu i czasie. A umówmy się, ten czynnik jest istotny, by spełniać rzeczy. Wyskoczyłbym z Urbkiem na kawę, tylko on nie chce się spotkać, bo ciągle robi bity. Ja mieszkam jeszcze w Poczdamie, on w Berlinie. Yo! URB, dawaj na digging i kawę! Do listy dopisuję jeszcze podróż do Nowego Jorku. Marzenia same w sobie nie są nierealne, wymagają wysiłku, pracy i konsekwencji. Warto również otaczać się ludźmi, którzy nas wspierają i motywują w dążeniu do osiągnięcia naszych celów.

Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz w hip-hopie – co by to było?

Musiałbyś zapytać mnie z roku 2003. Wtedy to chciałem wszystkich zmieniać, tylko nie siebie. Hip-hop ma się dobrze i nie (po)trzeba w nim niczego ruszać. Do tych narzekających jedynie słowo – Support Your Local Artist!

Czy myślisz, że hip-hop przetrwa kolejne 50 lat?

Zdecydowanie tak. Hip-hop wszedł na stałe do kanonu popkultury, czy się to komuś podoba, czy nie. Muzycznie jest to jeden z najpopularniejszych gatunków, który ma swoje zróżnicowane gałęzie. Writerzy mają stale zajęte ręce. Ludzie, którzy tańczą, inspirują jednocześnie innych swoją ekspresją na parkietach całego świata. DJ-e są zmotywowani i zdobywają mistrzowskie tytuły. Technologia poszła mocno do przodu. Jeśli ktoś był np. na Sample Music Festiwal, to wie, o czym mówię. Sam chętnie sięgam po umiejętności moich kolegów. Skrecz w moich produkcjach jest wciąż obecny. Tego się nie da zatrzymać. Ci, którzy wciąż narzekają, skrolują chyba za dużo tablicy na Facebooku (czy bardziej Tiktoku) zamiast (za)interesować się tym, co dzieje się wokół. Nie skupiajmy się wyłącznie na tym, co serwuje nam sam mainstream oraz playlisty z największą liczbą followersów. Muzyka nie powinna być dodatkiem do wizerunku, raczej odwrotnie. Muzyką skutecznie można zbudować swoją ścieżkę dźwiękową do życia. We mnie cudownie przywołuje wspomnienia i wciąż jest nośnikiem tych nowych.