Niektórzy ludzie czasem mi powtarzają, że moja wiedza o muzyce jest olbrzymia. Przyznaję, wszystkie moje zainteresowania sprowadzają się wyłącznie do muzyki, a liczba przesłuchanych przeze mnie płyt może graniczyć z kilkunastoma tysiącami. Zwykle jednak studzę zapał tych ludzi, ponieważ znam naprawdę sporo osób, które o muzyce po prostu wiedzą więcej ode mnie. Niemniej, wybranie ulubionych okładek z takim zapleczem, nigdy nie wydawało mi się arcytrudne. Do momentu, aż sam nie spróbowałem ich wybrać.

Zdarzało się wydać kilka dyszek za przeciętną płytę dla samej okładki, która sama w sobie była małym dziełem sztuki. Cóż, mógłbym oprawić ją w ramkę i powiesić na ścianie, zawsze to taniej niż za replikę obrazu Beksińskiego. W przypadku niektórych albumów częściej dyskutowało się ze znajomymi o ich frontach niż o samej zawartości muzycznej. Problem w tym, że kiedy przyszło mi wybrać listę ulubionych okładek, zapomniałem o tym wszystkim. Przekonany byłem może do czterech, których nie usunąłbym z listy ulubionych, nawet wybudzony o 3:00 w nocy, ale co z resztą? Groziło przez chwilę najuboższą listą w historii.

Wiedziałem jedynie, że pominę kilku moich ulubieńców z południa USA. Z-Ro czy Devin The Dude to genialni artyści, ale covery ich płyt? Lepsze projektuje się na informatyce w polskich podstawówkach. Musiałem więc dokooptować resztę okładek do listy. Postanowiłem, że nie będę szukać kwadratowych jaj i postawię na takie, które przypomną mi się jako pierwsze. Wsparłem się też trochę swoją kolekcją płyt. Skompletowałem wstępną listę, a na drugi dzień… wymieniłem połowę. Tak można w nieskończoność, więc to kombinowanie postanowiłem uciąć w zarodku, pogodziwszy się z myślą, że taka lista każdego dnia wyglądałaby inaczej. Nieśmiało chciałbym więc zaprezentować trzynaście moich ulubionych rapowych frontów.

Kolejność okładek ustaliłem w taki sposób, aby moje zestawienie było spójne i miało widoczny jakiś kręgosłup. Jako pierwsze umieściłem cztery covery charakteryzujące się ciekawą koncepcją. Następnie pojawiły się trzy, które w głównej mierze opierają się o świetną fotografię. To mój ulubiony gatunek. W dalszej kolejności znajdują się projekty, które również bazują na unikatowym zdjęciu, lecz zostały dobrane według innych kryteriów (kolejno): nawiązująca do legendy, kontrowersyjna, zabawna. Koniecznie chciałem, aby na tej liście znalazły się również prace w konwencji obrazu i komiksu. Ostatnia okładka znajduje się tutaj głównie ze względu na kulisy jej powstawania.

Autorzy: Kenny Gravillis, Matt Taylor. Fotografia: Marc Baptiste

CommonElectric Circus (2002)

Pojawienie się Midnight Marauders w tego typu zestawieniu wydawałoby się czymś zupełnie naturalnym, lecz postanowiłem pójść o krok dalej i wybrać front mojej ulubionej płyty Commona – Electric Circus. Nawiązuje on nie tylko do najbardziej rozpoznawalnej okładki ATCQ, ale i do Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band The Beatles. Największe podobieństwo do arcydzieła Czwórki z Liverpoolu widać w sposobie prezentacji twarzy. Towarzystwo u Commona jest nieco bardziej różnorodne niż u Q-Tipa z ekipą, ponieważ występują tutaj nie tylko jego koledzy z branży, ale i rodzina, przyjaciele oraz artyści, którymi się inspirował podczas tworzenia albumu. Trzeba uczciwie przyznać, że taki Richard Pryor czy Jimi Hendrix nie pasowaliby do konwencji, jaką przyjęto na Midnight Marauders.

Autorzy: Dwayne Garrett, Generation Hustle. Fotografia: Justin Monroe

Goodie MobAge Against The Machine (2013)

W 2004 roku ukazuje się album Goodie Mob o wymownym tytule One Monkey Don’t Stop No Show, lecz bez udziału Cee-Lo Greena. Resztę można już sobie dopowiedzieć. Dopiero dziewięć lat później legendy z Atlanty powracają w pełnym składzie za sprawą Age Against The Machine. Jeśli zespół tworzą indywidualności, nic dziwnego, że czasem dochodzi wewnątrz do scysji. Czterech raperów, różniących się od siebie jak cztery żywioły. Zupełnie jak na tej okładce. Pomysł na nią był zacny, zdecydowanie gorzej z wykonaniem. Znalazła się jednak na liście, ponieważ w moim wyobrażeniu ma inną czcionkę. Jej jedyny mankament.

Autorzy: Chali 2Na, Ryan Cameron, Keith Tamashiro. Fotografia: Brian Cross.

Jurassic 5Quality Control (2000)

Front Quality Control na pierwszy rzut oka nie przedstawia niczego nadzwyczajnego. Sześciu przyjaciół wybrało się na przejażdżkę po Los Angeles. Na skrzyżowaniu znaleźli ciekawy pień i postanowili zrobić sobie przy nim zdjęcie. Geneza miliona fotek z Instagrama. Dopiero jeden mały szczegół całkowicie zmienia odbiór tej okładki i wcale nie mam na myśli logo Jurassic 5. Z płaszczyzny wystaje ramię gramofonu wraz z igłą, a słoje roczne drzewa imitują rowki płyty analogowej. Cały zamysł jest doskonale widoczny na tyle okładki. Interpretuję to tak, że wpływ kultury winylowej na hip-hop jest czymś tak naturalnym jak właśnie drzewo. Ewentualnie obecność DJ-a w hip-hopowej ekipie, zgodnie z jego pierwotną rolą lidera. A tak się składa, że w J5 było ich wtedy akurat dwóch.

Autor: Sylwester Łukaszuk. Fotografia: Maciej Giedrojć-Juraha.

Te-TrisDwuznacznie (2009)

Ile razy złapałeś się na tym, że bezwiednie, nie wiadomo w jakim celu, klikasz prawym przyciskiem myszy na pulpit i odświeżasz. Pewnie z nudów. W takiej chwili lepszą alternatywą wydaje się być wzięcie do ręki płyty Dwuznacznie Te-Trisa i obracanie jej o 180 stopni [1]. Za każdym razem odczytasz tytuł, niezależnie od tego, jak obrócisz. Bajer, którym jestem na serio oczarowany.

Autor: Ruben Rodriguez. Fotografia: Ruben Rodriguez (?).

Pivot GangYou Can’t Sit With Us (2019)

Tytuł krążka You Can’t Sit With Us brzmi zupełnie tak samo, jak to zdjęcie w swojej wymowie: elitarnie. Przyjaciele pochodzący z przedmieść Chicago spotykają się nagle w jakimś burżuazyjnym salonie przed portretem ich zmarłego przyjaciela i współzałożyciela Pivot Gangu – Johna Walta.

Autor: C.M.O.N. Fotografia: Thierry Le Goues.

GuruJazzmatazz Volume II: The New Reality (1995)

Okładki wszystkich albumów z serii Jazzmatazz są w pewien sposób unikatowe. Swoją estetyką nawiązują do czasów, w których to jazz święcił triumfy. Słusznie, ponieważ tetralogia Guru to odważne połączenie rapu w głównej mierze z jazzem. Wcześniej nie spotkałem się z tym, aby już na froncie prezentować całą listę gości. A na każdej z części Jazzmatazz było ich pełno. Może dlatego ta „obwoluta” zajmuje prawie połowę powierzchni? Wydanie europejskie zostało ozdobione inną fotografią, w mojej opinii lepszą niż okładka, przeznaczona na rynek amerykański. Dystyngowany Guru, klasyczna fura, a w tle nowojorskie wieżowce. Jeden z niewielu rapowych albumów, który przez pomyłkę jest często odkładany na półkę z Coltranem i Milesem.

Autor: Tomek Miszkin. Fotografia: Diana Ahudża.

WCKStej Tru (2019)

Okładki dwóch ostatnich krążków WCK zachowane są w ukochanej przeze mnie konwencji – opierają się głównie o świetne zdjęcia. Zarówno Stej Tru, jak i Skład Kru. Zastanawiałem się nad tym, który front wybrać. Zdecydowałem się na pierwszy z nich z powodów nostalgicznych. Czasem żałuję, że dzieciństwo zleciało tak szybko i nie wykorzystało się go do końca ze względu na jego słodko-gorzki smak.

Autorzy: Cey Adams, Steve Carr (The Drawing Board). Fotografia: Danny Clinch.

RedmanDare Iz A Darkside (1994)

Nie bójmy się tego powiedzieć. Twórcy okładek Redmana umieją w nawiązania. Dare Iz A Darkside z 1994 roku jest bardzo czytelnym nawiązaniem do legendarnego albumu Funkadelic – Maggot Brain. Siedem lat później z kolei Redman oddaje hołd Zbigniewowi Relidze.

Autorzy: Gustav Szabo, Marilyn Hawkridge. Fotografia: George DuBose.

Kool G Rap & DJ PoloLive And Let Die (1992)

Live And Let Die to album genialny. Powiedzieć o jego okładce, że jest bestialska to w zasadzie nic nie powiedzieć. Naczelni mafiosi rapu nie biorą jeńców. Kool G Rap i DJ Polo nie tylko w muzyce udowadniają, że przy nich Ojciec Chrzestny jest jak 50 twarzy Greya przy pornografii. Z tym duetem nie ma żartów. Szczególnie, jak jest się agentem Tactical Narcotics Team czy innego DEA. Chciałoby się powiedzieć, że los funkcjonariuszy jest w rękach oprawców. Widzę tam jednak prawdziwe, acz nietypowe, narzędzie zbrodni. Chyba trzeba oddać skrajnie nastawionym weganom, że wołowina może zabić. Dosłownie. Strach pomyśleć, jakie makabryczne rzeczy mogą się tutaj jeszcze wydarzyć.

Autor: Tia Johnson. Fotografia: Phil Mucci.

LudacrisChicken-N-Beer (2003)

Dochodzą mnie słuchy, że humor w serialu Friends nie starzeje się zbyt pięknie. Dowcip jest ponoć seksistowski, ksenofobiczny czy też homofobiczny. Nie wiem, mnie do dziś bawi. Zresztą wyznaję zasadę, że pośmiać się można ze wszystkiego, dopóki ktoś w towarzystwie nie zacznie obrzydzać atmosfery serią sucharów. No, ale Ludacris to nie Chendler, więc czemu o tym w ogóle mówię? Otóż okładka Chicken-N-Beer dzisiaj prawdopodobnie zostałaby odrzucona przez kogoś z A&R w wytwórni. Koresponduje jednak z tytułem płyty, bawi i pozostaje w pamięci na długie lata. W jakimś stopniu jest również świadectwem tego, jakie trendy panowały wówczas w muzyce południa USA.

Autor: Greg Gigendad Burke. Ilustracja: Bill Sienkiewicz.

T.I.Trouble Man: Heavy Is The Head (2012)

Jako wielki fan Clinta Eastwooda i spaghetti westernów, nie mogłem przejść obok tej okładki obojętnie. O ile T.I. tutaj akurat bardziej przypomina Brudnego Harry’ego, tak całość Trouble Man: Heavy Is The Head jest utrzymana ewidentnie w westernowej stylistyce. To wykonanie, czcionki. Pomysłowe było umieścić w spluwie cały świat rapera – szybkie fury, duże pieniądze, piękne kobiety.

Autor: McKay Felt. Ilustracja: McKay Felt.

Little SimzStillness In Wonderland (2016)

Chciałem mieć komiksową okładkę za wszelką cenę, to mam. Zastanawiałem się jeszcze nad Unlocked Denzela i Buckshot LeFonque. O wyborze ostatecznie zadecydowało chyba to, że po prostu mam słabość do Little Simz, a Stillness In Wonderland jest moim ulubionym krążkiem z jej dyskografii.

Autor: Greg Gigendad Burke. Fotografia: Dan Tobin Smith.

Jay-ZThe Blueprint III (2009)

Początkowo miałem postawić na okładkę Daytony Pusha T, której geneza jest na wskroś intrygująca. Przedstawia ona łazienkę Whitney Houston, pełną narkotykowych akcesoriów. Za samo zdjęcie łazienki Kanye West zapłacił „tylko” 85 000 zielonych. Front ten jednak mi się nie podoba, więc musiałem go zastąpić takim, na który lubię popatrzeć. O ile zawartość muzyczna trzeciego Blueprinta na tle całej serii jest przeciętna (acz ma momenty), o tyle jego front już niekoniecznie. Pozornie wygląda na pracę dyplomową studenta informatyki, który do perfekcji opanował obsługę Blendera (takiego programu do tworzenia grafiki 3D). Kiedy jednak uświadomimy sobie, że wszystkie te instrumenty zostały starannie ułożone, doświetlone i sfotografowane, zaczynamy winszować twórcom tej pracy. Nawet ta trójka jest złożona z jakichś doklejonych taśm, a nie dodana już później w Photoshopie.

***

[1] Dobra, proszę mi tu się przyznać, ilu z Was się zorientowało, że w zestawieniu znajduje się już odwrócona okładka (względem oryginalnej)? Hehe.