Śmiało można stwierdzić, że w branży muzycznej pierwszy kwartał 2024 roku będzie należał do kobiet. Te zimne miesiące przyniosły nam promieniującą Kali Uchis z przesympatycznym, letnim albumem ORQUÍDEAS czy Beyoncé prosto z Teksasu. Ice Spice just being Ice Spice w swoim beztroskim, równie bujającym singlu śpiewa o pierdach, a snippety Charli XCX wskazują na to, że w końcu stęskniła się za czasami Pop 2 i Vroom Vroom. Oczywiście należy pamiętać o HISS prosto z rąk powracającej na szczyt Megan Thee Stallion, zresztą nawet ten singiel znalazł się na szczycie większości platform. Tego na szczęście nie możemy powiedzieć o najgorszym disstracku dekady – podobno królowej rapu – Nicki Minaj, ale przynajmniej można potwierdzić szczytową formę kobiet. Wyjątki potwierdzają regułę.
Idąc tą aleją gwiazd – tam, gdzie jeszcze wszystkie blaski fleszy nie docierają – natrafiamy na Little Simz. Ona znowu to zrobiła. I tak sobie powtarzam z każdym jej nowym projektem. W sierpniu 2014 ukazała się pierwsza EP-ka z serii Drop, a po dziesięciu latach doczekaliśmy się już siódmej części. Niech nikogo nazwa nie zdziwi – Drop 7. Podobnie jak z poprzednim albumem, NO THANK YOU, nikt nic nie wiedział, wszyscy przyjęli informację o premierze na klatę i wystarczyło poczekać tydzień. Co może być zaskakującego w EP-ce, piętnastu minutach lub inaczej siedmiu utworach? Simz w wydaniu EDM (electronic dance music), z namiastką funku i sporymi wpływami hip-hopu. Nie powiem, mi kopara opadła…
Ze strony technicznej za całą produkcję odpowiedzialny jest Jakwob – stały bywalec na albumach Simz. A co za tym idzie – pierwszy raz od dawna – mamy do czynienia z projektem bez żadnych wpływów Inflo na warsztacie. Cóż… Opłaciło się. NO THANK YOU przyniosło mi niedosyt. Zabrakło dynamiki, energii, a sześć albumów Inflo w jeden rok – w tym pięć wydanych w kolektywie Sault – pełnych konsekwentnych mało dynamicznych instrumentali wzbudziło tęsknotę i potrzebę powiewu świeżości. Chociaż duet Inflo z Simz można mimo wszystko nazwać jednym z lepszych obecnej dekady – bo przecież dostaliśmy Sometimes I Might Be Introvert – to stał się też powtarzalny, powszechnie znany i zbyt bezpieczny. Na szczęście pojawił się Jakwob i postanowił naruszyć bezpieczny grunt Simz, wypychając ze strefy komfortu.
Mood Swings to prawdziwa huśtawka. Simz kołysze nas coraz szybciej, aby ponownie zwolnić i zadowolić zwiewnym, ale dynamicznym instrumentalem. Wraz z 55-sekundowym Power tworzą najbardziej mięsiste i wyróżniające się utwory, które zresztą są moimi faworytami w całym zestawieniu. Intro niezawodnie stanowi haczyk, jeśli się na niego nabijemy, to czeka nas przemiła wizyta w klubie u samej szanownej Little Simz. Mood Swings płynnie przechodzi w Fever, który podtrzymuje brazylijsko-funkowe tony, ale jest w nich znacznie mniej śmiała. Wprowadza nas w miejsca, gdzie jeszcze żaden jej słuchacz nie dotarł. W całej EP-ce nie zabrakło nawet miejsca na zwrotkę po portugalsku.
Nie eksperymentuje na dużą skalę. W I Ain’t Feeling It jest znacznie przyhamowana i rozmarzona, a w SOS Simz pojawia się na zaledwie kilka chwil. Pozostawia nas samych z rytmicznym afrobeatem, w który tłum dorodnie może się wczuwać. Simz stawia siebie w nowszym świetle. Ciągnące się instrumentale wymienia na mniej lub bardziej skoczne beaty. Staje się zarazem odważna, ale i uważna, aby nie przedobrzyć w tych zaledwie piętnastu minutach. Ewidentnie chce się rozwijać i bada swoje możliwości w każdych warunkach, nawet w tych klubowych. Power i buja, i przypomina nam o GREY AREA, natomiast Far Away na spokojnie mogłoby się odnaleźć na trackliście w NO THANK YOU. Testuje siebie również w wersji śpiewanej, co stanowi miłą odskocznię, idealnie domykając ostatni utwór.
Drop 7 odstaje od conscious rapu, który oferowała nam większość kariery. Krótkie, błahe, powtarzające się linijki nie grają pierwszorzędnej roli i nie mają większego znaczenia. Bezpieczny grunt Simz – na który zapracowała sobie, wydając przede wszystkim SIMBI – pozwala jej na dobrowolną zabawę z gatunkiem EDM i z każdym innym, jaki sobie wymarzy. Eksperymentuje oraz ewoluuje na swoich własnych zasadach, co tylko umacnia jej pozycję i pozwala rozwijać się na wielu płaszczyznach.
EP-ka ta znalazła swoich fanów, jak i krytyków i z pewnością nie jest to projekt perfekcyjny ani w drugą stronę – straszny. Intro poniekąd mylnie wprowadza nas w zbyt dynamiczną sytuację muzyczną, ale zmiana tempa występuje cały czas, wzbudzając całą paletę emocji. W tych zaledwie piętnastu minutach trudno się odnaleźć, a co dopiero wystarczająco wkręcić w odsłuch. Drop 7 kończy się w sposób spokojny, melodyjny, co definitywnie zamyka klub u Simz. Oby cały projekt stanowił dopiero przedsmak tego, co ma nam jeszcze do zaoferowania. Pozostało nam czekać na ponowne otwarcie klubu z nieco dłuższym projektem. Jeśli tu tempo hiperbolicznie się zmieniało i zakończyło spokojnie, to oby kolejne otwarcie nastąpiło z moim wyczekanym grime’owym pierdolnięciem.