Supergrupa Slaughterhouse oficjalnie rozpadła się co najmniej dwukrotnie – po raz pierwszy w kwietniu 2018, gdy Crooked I (obecnie występujący jako KXNG Crooked) ogłosił odejście, argumentując że „zajmuje się rapowaniem, a grupa przestała rapować”. Pozostali członkowie przyjęli tę decyzję dość neutralnie, chociaż była dla nich zaskakująca. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że w najbliższej przyszłości nie będzie perspektyw na powrót do wspólnego nagrywania – szczególnie,  że Joe Budden chwilę wcześniej ogłosił przejście na „rapową emeryturę” i skupienie na podcastingu. Za kulisami zaproponował nawet, by znaleźli dla niego zastępstwo i kontynuowali działalność. Bardzo stanowczo, w przypadkach zarówno Buddena, jak i Crooked I’a, sprzeciwiał się temu Royce da 5’9”. „Albo robimy coś we czterech, albo w ogóle”. Slaughterhouse od początku wydawało się zespołem czterech dorosłych facetów, którzy sporo ze sobą przeżyli i dla których dobre imię grupy jest ważniejsze niż zyski finansowe. Pomimo trudnych charakterów (szczególnie Buddena), konflikty i tarcia najczęściej odbywały się za kulisami, a nie w świetle reflektorów. Całe to dobre wrażenie prysnęło kilka tygodni temu, gdy niespodziewanie KXNG Crooked i Joell Ortiz rozpoczęli promocję albumu Rise and Fall of Slaughterhouse. W kampanii wykorzystywali logo grupy, z dodanymi płomieniami, symbolizującymi definitywny koniec jej działalności. Do tego doszły również nakręcone teledyski i cztery odcinki Fourclosure: materiałów zza kulis, w których Joell i Crook trochę zbyt entuzjastycznie podchodzą do tak mocnego komunikatu, jak nagłe odcięcie się od kolegów i radują się na myśl o ich wściekłości. Drugi, i wydaje się, że o wiele drastyczniejszy, rozpad Slaughterhouse pozostawił mnie z ogromnym niesmakiem i zawodem. Nie dlatego, że najprawdopodobniej nie usłyszę nowych kawałków przez najbliższe kilka lat – z tym już się dawno pogodziłem – ale że wszystkie wartości, którymi stała ta marka, znalazły się w rynsztoku.

Jak łatwo się domyślić – pod postami jednego obozu znajdziemy posty wychwalające ich ruch, a u drugich – krytykujące. Chociaż wydaje się, że znacznie więcej osób staje po stronie Joella Ortiza i KXNG-a Crookeda. Jestem tym nieco zaskoczony, ale swoje zdanie wyrażę dalej. Jeśli komentarze ukazywały się pod postami dwóch wyżej wymienionych – to chwaliły one „pójście na swoje”, prezent dla fanów i poziom albumu. Wpisy pod aktywnością Joe Buddena i Royce’a da 5’9” są bardziej mieszane, znajdziemy w nich również zarzuty o brak komunikacji z kolegami z grupy oraz zrozumienie dla poczucia zdrady. Zdziwiło mnie, choć logicznie rzecz biorąc – wcale nie powinno, jak łatwo i szybko stronę Joella i Crooka obrało wielu fanów. Dostali nową muzykę, więc biją brawo, olewając styl, w jakim tego dokonano. A rykoszetem śmiertelnie oberwała jedna z najciekawszych grup XXI wieku i marka, która potencjalnie nadal mogła dać kulturze wiele dobrego. Nawet jeśli samo Slaughterhouse – grupa składająca się z czterech członków – była trupem, to nie widzę możliwości, by w najbliższym czasie dwa przeciwne obozy mogły ze sobą współpracować na jakimkolwiek polu, a co dopiero muzycznym. Poza tym – po ludzku, Crook i Joell nie zachowali się najszlachetniej.

KXNG Crooked opowiedział w podcaście Bootleg Keva, co doprowadziło go do ostatecznej decyzji o zakończeniu współpracy ze Slaughterhouse i nagraniu albumu-puenty. Po pierwsze – chciał oficjalnego zamknięcia dla fanów czekających na album Glasshouse. Powiedział o swoich częstych interakcjach, zadawanych mu pytaniach i bliskiej relacji ze słuchaczami. Po drugie – mówił o pracy wykonanej za zamkniętymi drzwiami, rozmowach z Paulem Rosenbergiem i Eminemem czy problemach z kontraktem Buddena z Amalgam Digital (natychmiast po podpisaniu kontraktu z Shady). W jego wersji wydarzeń grupa wielokrotnie musiała zwlekać z aktywnościami z winy Buddena, z różnych powodów – imprez letnich, odwlekania sesji nagraniowych czy niezrozumiałych nagłych decyzji. W ciągu ostatniego roku Crook przyniósł Slaughterhouse ofertę kontraktu, której Joe rzekomo nie zaakceptował. W odpowiedzi, dostał pytanie, jakich warunków oczekuje. Crook nie doczekał się reakcji. Należy zaznaczyć, że Joe z jakiegoś, sobie tylko znanego powodu, kontaktował się z Crookiem za pośrednictwem Royce’a i Joella, a nie bezpośrednio. Jak widać doskonale również na przykładzie tej sytuacji, Joe Budden to bardzo trudna osoba, o ogromnym ego i narcystycznych tendencjach. Regularnie zraża do siebie kolejnych współpracowników, regularnie też słyszymy o kolejnych konfliktach i oskarżeniach. Nie dziwię się zatem Crookowi, że miał dość jego fochów i niedojrzałych zachowań. On sam zresztą również potrzebował zamknięcia etapu: pytania o Slaughterhouse pojawiały w każdym jego wywiadzie, przynosząc powody do stresu i nerwów – niekorzystne szczególnie dla niepijącego alkoholika, jakim od sześciu lat jest Crook. Stąd palenie koszulek na klipach i zmodyfikowane logo zespołu na okładce nowego albumu.

Argumenty i historie opowiedziane w podcaście wybrzmiewają o wiele mocniej niż jakakolwiek opowiedziana na Rise and Fall of Slaughterhouse. Większość z tych „albumowych” odrzucić bardzo łatwo: wyrzuty o poczucie niższości w stosunku do Royce’a, który wielokrotnie podkreślał w wywiadach (najczęściej niepytany!), że uważa Crooka za najlepszego rapera na świecie. Usprawiedliwianie całej szopki z rozpadem grupy opowieścią o tym, jak to zadbano o bezpieczeństwo Buddena, gdy ten stołował się w restauracji w L.A. Od kiedy Joell Ortiz musi odstawiać twardziela i przypominać Royce’owi słynną bazukę z livestreamu? Album brzmi bardziej jak sentymentalne wspomnienie rozżalonych ziomków niż jakikolwiek poważny argument. A przecież w tym właśnie momencie panowie sprawili, że te czasy nie wrócą za szybko.

Przed premierą albumu Royce, Joe i Joell spotkali się jeszcze wirtualnie – za pośrednictwem Instagrama, dzięki czemu wszyscy mogliśmy tę wymianę śledzić. Nie polecam nikomu odświeżania jej – Royce i Joe zaprzeczają, by odrzucili ofertę wytwórni, a Joell nie potrafił doprecyzować, kiedy to rzekomo nastąpiło. Na koniec Joe i Joell rzucili sobie wzajemnie „suck my dick”. Nic merytorycznego ta wymiana nie wniosła, a powiększyła tylko i tak duży niesmak.

Krótko po premierze Rise and Fall of Slaughterhouse gościem podcastu Joe Buddena był Royce da 5’9”. Jestem jego wielkim fanem i mogę z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że obejrzałem większość wywiadów z nim nagranych w ciągu ostatniej dekady. Bardzo dawno nie widziałem go tak zirytowanego, zdegustowanego i o tak aroganckiej mowie ciała. Zachowanie Joella i Crooka dotkliwie go uraziło – moim zdaniem jest to ewidentne. Nazwał ich zachowanie i całość aktywności związanych z wydaniem nowego albumu – wliczając w to nawet wybory modowe! – bezmyślnym i nieostrożnym. Uważał, że marka Slaughterhouse bardzo straciła przez ich ostatnią działalność na wartości i że działali bardzo krótkowzrocznie. Obydwaj z Buddenem byli zdegustowani poziomem albumu, podkreślając, że Crooka i Joella stać na wiele więcej. Biorąc pod uwagę akcję promocyjną – oczekiwali o wiele mocniejszego „wejścia z buta”, konkretnych argumentów, brudów i twardszych linijek wycelowanych w siebie. Stwierdzili wręcz, że skoro dawni koledzy weszli już na tak głęboką wodę – to należy iść na całość, a otrzymany produkt finalnie okazał się dość miałki i bojaźliwy. Royce arogancko stwierdził: Rise and Fall of Slaughterhouse nie wytrzymałoby porównania z niczym, co on by nagrał, gdyby był zirytowany. Podał również informację istotną dla całej sytuacji – istnieje materiał wideo z nagrywania albumu Glasshouse – cukieras, rarytas dla fanów spojrzenia „od kuchni” na powstawanie muzyki. Nie został i nie zostanie opublikowany z powodu weta Crooka – i Royce podkreślił, że nie było mowy, by to zdanie nie zostało wysłuchane i uszanowane. Materiał nie ujrzał światła dziennego.

W całym zamieszaniu, dla mnie najważniejsze są słowa Royce’a: „mamy w grupie umowę biznesową, ale mamy też standardy jako przyjaciele”. Moim zdaniem – takich fundamentalnych standardów, których powinni się trzymać dorośli ludzie, nie zachowali KXNG Crooked i Joell Ortiz (Joe Budden zresztą też, wielokrotnie). Problem dało się załatwić jednym telefonem – grupa mogła i powinna się rozpaść po wspólnej naradzie, wymianie zdań, poznaniu wzajemnych uwag i próbie zrozumienia ich. Pomimo całej swojej zmaskulinizowanej otoczki i nastawieniu „jesteśmy najlepsi”, Slaughterhouse poruszało się w branży z dużą dozą skromności i szacunku do innych. To mi w nich najbardziej imponowało. Budden jest dziecinny, małostkowy i trudny do zrozumienia – ale wspólnymi siłami udawało się go okrzesać. Tymczasem cała historia skończyła się gównoburzą i wzajemnymi oskarżeniami. Co prawda Crooked wspominał o problemach w komunikacji z Buddenem, ale to nadal nie usprawiedliwia zrzucenia takiej bomby na głowę zarówno jego, jak i Bogu ducha winnego Royce’a.

Crook i Joell mieli natomiast pełną świadomość konsekwencji – z zewnątrz wygląda to tak, jakby poświęcili relacje z dawnymi, jak sami ich określali, „braćmi”, na rzecz promocji albumu i kilku sprzedanych egzemplarzy płyty więcej. Entuzjazm i chytre uśmiechy, z jakimi planują dalsze działania w pierwszym epizodzie internetowej serii Fourclosure pozostawiają niesmak i pytania o lojalność. Royce da 5’9” i Joe Budden nie powinni się dowiadywać o odczuciach bliskich przyjaciół z albumu muzycznego. Może to mało hip-hopowe podejście, ale z biegiem lat wiele standardów tej, nadal ukochanej przeze mnie, kultury wydaje mi się skrajnie dziecinne. A beefy i nagrywanie na siebie utworów (już o kompletnie żenujących postach w mediach społecznościowych nie wspominając), zamiast podjęcia normalnej komunikacji są tego najlepszym przykładem.

Chociaż z drugiej strony – może jednak bardziej dziecinne jest szukanie w rapie czegoś więcej niż po prostu źródła pieniędzy i atencji przez niedojrzałych wierszokletów? Może niepotrzebnie zdegustowany patrzę na charaktery i wartości, bo powinienem się rozsiąść z popcornem jak na operze mydlanej? Finalnie – Rise and Fall of Slaughterhouse zwrócił większą uwagę słuchaczy niż jakikolwiek projekt KXNG-a Crookeda i Joella Ortiza w ostatnich latach. Teatrzyk przyniósł wymierne efekty – kto wie, może za kilkanaście miesięcy jeszcze więcej egzemplarzy sprzeda album reaktywowanego Slaughterhouse? A wtedy niniejszy tekst będzie przykładem bredni rozgorączkowanego (dosłownie!) dzieciaka, który ślepo wierzy w to, co podstawią mu pod nos rapowi marketingowcy.