W tegorocznym line-upie Open’era zauważalna jest przewaga hip-hopu nad innymi rodzajami muzyki. Widząc ogłoszenia Gunny czy 21 Savage’a, pomyślałam, że taki pop. rock bądź house będą na festiwalu potraktowane po macoszemu. Nic bardziej mylnego. Organizatorzy zadbali o udział naprawdę wielu perełek, lecz w mojej opinii jest jedna szczególna. Spośród większych wykonawców, zarówno tych rapowych, jak i reprezentujących inne gatunki, wyłania się ONA – cała na czerwono-granatowo – peruwianka Sofia Kourtesis, która w zeszłym roku wydała swój wyśmienity debiutancki longplay, czyli „Madres”. Lecz co jest w nim takiego wyjątkowego?

Artystka wychowana była w duchu południowoamerykańskich zwyczajów, w wieku 17 lat przeprowadziła się do Niemiec szukając bardziej tolerancyjnego społeczeństwa, niż to jej ojczyźniane. Dzięki mieszance kultur, którą chłonęła, jej zeszłoroczna płyta znakomicie lawiruje pomiędzy latynoską muzyczną manierą (na co wskazuje chociażby feat Manu Chao) a berlińskim deep housem (ten mix widać również w warstwie emocjonalnej, ale o tym później). Jak określa sama autorka – „I wanted to have a little bit of everything, to make my best salsa electronica”. Już na wcześniejszych EP-kach Sofia pokazywała, że potrafi połączyć dwa tak odległe style w jedną harmonię, ale to krążek „Madres” udowodnił, że jej potencjał sięga jeszcze dalej niż mogłoby się wydawać.

Niezwykle ważne dla całości albumu jest jego „backstory” i przesłanie, jakie ze sobą niesie. W czasie tworzenia utwórów widniejących na trackliście, Kourtesis trwała w zawieszeniu pomiędzy Limą, Berlinem a miastami, w których grała wtedy trasę. Wynikało to z ciężkiej choroby jej mamy mieszkającej w Peru. Znaczenie życia prywatnego dla jej aktualnej na tamten moment twórczości podkreśla chociażby tytuł „Vajkoczy” – track ten został nazwany na cześć lekarza – Petera Vajkoczy – który zoperował matkę artystki właśnie w zamian za tę dedykację. Brzmi to jak historia wyssana z palca, natomiast jej prawdziwość ukazuje idealnie magię tej płyty. Ponadto, słowa tego doktora były dla Sofii również ogromną inspiracją do ukończenia albumu i napisania „How Music Makes You Feel Better”. Piosenka ta układana była wedle sentencji, że dzielenie się muzyką jest formą pewnego aktywizmu oraz autoterapii w czasie trudnych doświadczeń, jakim bez wątpienia dla artystki była choroba mamy. Choć takim zdaniem można określić całość „Madres”. Z każdego dźwięku w niej zawartego ewidentnie wylewa się miłość i rodzinne ciepło, o którym można powiedzieć, że aż koi bębenki w uszach i neurony w ciele.

Kourtesis nie opowiada jednak jedynie o historii ze swoją mamą. Stworzyła dzieło wielopłaszczyznowe, poruszające ogrom różnych tematów, czy to niebagatelnych personalnie dla niej, czy ogólnie postrzeganych jako ważne. Bardzo istotnym elementem tego krążka jest numer „Funkhaus”, który ma być swego rodzaju odzwierciedleniem jej początków w Niemczech. W tym czasie Sofia próbowała różnych rzeczy – pracy w lokalnym radio, studiów filmowych w Hamburgu, a nawet działalności w zespole hip-hopowym. Nieco szalone brzmienie utworu sugeruje właśnie to szukanie swojej ścieżki, błądzenie i odkrywanie. Z kolei „Estacion Esperanza” oraz „El Carmen” to tracki w pewnym sensie społeczno-polityczne. Na pierwszym z nich pojawia się sampel z peruwiańskiego protestu przeciwko homofobii, której autorka doświadczyła już w bardzo młodym wieku. Drugi zaś artystka współtworzyła z rodziną Ballumbrosio, znaną z szerzenia kultury afro-peruwiańskiej. Dzięki temu właśnie usłyszeć tu można tradycyjny dla kolorytu Peru instrument – cajon. Dla DJ-ki podstawą, na której opiera własną sztukę jest pamięć o swoich korzeniach oraz dzielenie się rdzennymi tradycjami.

Wisienką na latynoskim torcie jest tytuł tego albumu. „Madres” wydaje się nawiązywać jedynie do relacji Sofii z jej mamą. Otóż nic bardziej mylnego. Opisując tytułowy utwór – będący pierwszym numerem na trackliście – autorka tłumaczy czym jest naprawdę „Madres”:

This song is about my mother, her mother, my sisters who are mothers, my brothers who are mothers, and all the LGBTQIA+ members who are mothers to their communities. 
Madres has no gender. 
Madres loves to protect the ones you love. 

Poza tym artystka wspomina o kruchości i przemijalności życia. Mówi również, że głos matki jest tym, co pozwala się odnaleźć w razie zgubienia dobrej drogi. W świetle jej słów piosenka otwierająca krążek okazuje się być alegorią do matczynego wołania. Peruwianka wypowiada tu w zapętleniu zdania: „Ven, niño que estas ahí,” oraz „Vuelve a casa, si tú me amas”. Kolejno znaczą one: „Chodź, dziecko, jesteś tam” i „Wróć do domu, jeśli mnie kochasz”, co tym bardziej wskazuje na symbolikę tego numeru. Perfekcyjnie oddaje on sens całości, przesadą nie byłoby nawet nazwanie go kwintesencją tejże płyty. W życiu trzeba szukać swoich Madres, podążać za nimi i stawać się Madres dla swoich najbliższych, a najlepiej robić to w latin house’owym akompaniamencie.