Niedawno Abel wypuścił swój kolejny krążek – „Abracham”. Sprawdziłem ten album nie tylko z dziennikarskiego obowiązku, ale też z tęsknoty za tym zapomnianym raperem. Pierwsze wrażenia z odsłuchu były następujące: „Gdzie się przez lata podziewał tak zajebisty raper?”. Okazuje się jednak, że Abel po „Hannibalu”, kiedy to straciłem go z radarów, ciągle był mniej lub bardziej obecny i co jakiś czas wrzucał kolejne projekty. Niestety – bez większego zainteresowania ze strony mediów.

Podczas ostatniego odcinka live na kanale Twitch horrego dyskutowaliśmy o – bogatszej niż mi się pierwotnie wydawało – dyskografii Abla. Cofnęliśmy się do czasów Smagalaz, porozmawialiśmy o tym, jak Tede podpisał zespół i jak Wielkiemu Joł nie udało się wypromować zarówno grupy, jak i późniejszych samodzielnych dokonań słubickiego rapera.

Dużo miejsca poświęciliśmy też „Ostatniemu sarmacie” – pierwszej solówce Abla, o której naszym zdaniem można mówić jak o klasyku. Nie obyło się też oczywiście bez komentarza dotyczącego „Abrachama”, bo to godny uwagi materiał i szkoda, że też nie wzbudza zainteresowania środowiska.