W redakcji było losowanie, kto ma zrobić podsumowanie 2021 i padło na mnie. Jestem dumny z nominacji i postarałem się, żeby było jak najbardziej subiektywnie. Oto Offchecklist, ale nie w owczym pędzie.

Honourable Mentions:

Konarski „Kryzys Wieku Średniego” za Kinderbal > Hello Baby.

Sista Flo „Fiolet EP” za najlepszy kobiecy rap bez tryhardowania kuki muki maczugi (hej!).

Ghettopop „Bracia, Dragi, Łzy” za piękny trolling polskiej sceny rapowej.

Lanek feat. Bedoes „Rewolucja Romantyczna” za najlepszy album Lanka w karierze. Tylko jakiś typ coś tam gada do mikrofonu.

Filipek „GAMBIT” za całokształt twórczości. Najrówniejsza dyskografia w polskim rapie.

TOP 20 roku 2021

20. Frosti „Albert Trapstein”

Nie ma topki bez Spółki. Frosti to w tym momencie jeden z najważniejszych przedstawicieli newschoolowej sceny. „Albert Trapstein” jest naszpikowany mainstreamowymi produkcjami, tu nie ma miejsca na eksperymenty. Są trapy, są drille. To ma bujać. I buja, bo jednak Frosti jest unikalnym raperem i jego flow, głos i język są rozpoznawalne od początku. Mimo wszystko w czasach nieludzko wręcz szybkiego przepływu informacji jest to spora przewaga. Trochę szkoda, że ten album nie poszedł jednolicie w stronę UK drillu, bo tam są najmocniejsze momenty. Zapraszanie Kizo na album, żeby zrobić z nim okropny „Chłód”, to strzał w stopę.

19. Żyto/Noon „Morza Południowe”

Mimo wszystko spory zawód. Album, na który czekałem, a który ostatecznie po mnie spłynął. Widać na nic więcej nie zasługuję, tylko ten polski rap. Plus kolejny dowód na to, że na albumach rapowych nie powinno się nagrywać skitów (jeżeli już, to tylko instrumentalne przerywniki). Ale trzeba odnotować wielki powrót Noona, który nigdy nie schodzi ze swojego wysokiego poziomu. Po cichu liczę, że to nie był jego jednorazowy comeback.

18. Kedyf/Cyga „Zawsze Coś”

Uwielbiam sposób, w jaki Kedyf przedstawia swoje problemy, swoje emocje. Rzadko jestem w stanie tak bardzo utożsamić się z tekstami jakiegoś rapera. Zawsze się wzruszam na „Witam Cię Z Każdym Dniem”, zawsze wkurwiam się na „Nie Chcę Słyszeć”, zawsze jest mi smutno przy „Bywa W K***ę Ciężko”. Boomerzy mają swoje problemy i swoje emocje. I nikt ich nie potrafi tak przedstawić jak Kedyf. Mam zarzuty w stronę Cygi. Pod względem produkcji, pojawiają się tu lepsze i gorsze momenty, a całość brzmi mocno archaicznie (chociaż pamiętajmy, że i z tego da się coś wyciągnąć). Niestety, zbyt często nasuwa skojarzenia z najgorszymi produkcjami Matka sprzed dekady.

17. Rau Performance „Mieszane Uczucia”

Bardzo cenię Rau jako producenta, ale mam straszny problem z jego rapem. Jego bity są kapitalne, słuchanie ich to czysta przyjemność i „Mieszane Uczucia” rządzą pod tym względem. Każdy podkład ma niesamowity groove, bez względu jaki muzyczny odlot weźmie na warsztat, Niestety, bity eksponują przyciężkość jego flow. Za każdym razem, gdy słyszę „Granat” czy „Niech Mnie Ktoś Uszczypnie” to zostaje mi ogromne poczucie niedosytu. Ja rozumiem, że prawdopodobnie „tak miało być”, ale w tym zestawieniu będzie jeszcze jeden raper/producent, którego muzyka daje całkowicie odmienny efekt.

16. Da Vosk Docta „Opal Black”

Jedyny album producencki w zestawieniu. Da Vosk Docta to bardzo niedoceniany producent. Ścisły top jeżeli chodzi o elektroniczne bity. Wosk Doktór zawsze potrafi zbudować niesamowity klubowy klimat, natychmiast zagęszczający powietrze. Na „Opal Black” dał kolejną porcję kozaków ze wspaniałymi liniami melodycznymi. Niestety dobór raperów momentami woła o pomstę do Nieba, bo „popisy” kolejnych generycznych autotunowych wirtuozów psują odbiór tego albumu. Be vis, przestań mi cudowny bit do „Penthouse” prześladować!

15. Amen Hewra „Trafisz Do Nieba”

Nie sądziłem, że Amen będzie w stanie odtworzyć klimat Hewry bez świetnych bitów dnstp. A jednak udało mu się wyjść z tego obronną ręką. Dzięki temu dostaliśmy interesujący cloudrapowy eksperyment, gdzie rap często jest wykorzystywany jako dodatkowy instrument napędzany autotunem. Całość ma wprowadzić człowieka w hipnotyczny trans, podobny jak przy konsumpcji substancji odurzających (dzieci, nie bierzcie narkotyków! – Offcheck bawiąc uczy, ucząc bawi). Lubisz, kiedy bawią się muzyczką? To jest zdecydowanie pozycja dla Ciebie.

14. Kaz Bałagane „Cock.Oz Mixtape”

Gdyby skrócić ten album o połowę, to byłby bezwzględny kandydat do Top 5 tego roku. Niestety obok świetnych prime-kazowych hitów jak chociażby „Blueface”, „Miodek” czy „Dorex” dostajemy mnóstwo zapychaczy i nietrafionych gościnek. Taki „Trapster” został zmasakrowany przez Kaczego. Ja wiem, że Kaz przyszedł po wypłatę, po pierdolony sos, ale mu wyszedł „Włóczęga” z keczapem. No dobra, najważniejsze jest, żeby minusy nie przesłoniły plusów. To jest Kaz Bałagane, który ma zawsze świetne bity, sporo bangerów i swój język – nawet jeśli wtórny i zjadający swój ogon, to nadal przewyższający ponad 90% sceny.

13. Tonfa „Klątwa EP”

Eksperymentalny rap żyje i ma się coraz lepiej w Polsce. Tonfa to skrajny przypadek. Na „Klątwa EP” każdy dźwięk pozornie brzmi jak oddzielny byt losowo dobrany do danego utworu. Na koniec wszystko składa się w całkiem niezgrabną konstrukcję, kłującą w uszy swoją kwadratowością, jednocześnie paradoksalnie pozostawiającą poczucie niedosytu. Mimo wszystko ciężko odmówić uroku takim utworom jak „HIT (wersja rozszerzona)” czy „TETE [D.U.N.K.]”. Sami raperzy są idealnie dopasowani do muzyki (a może muzyka do raperów), gdzie „oni są śmieć rap, a Klątwa to ich zabawka”.

12. Pikers „To Będzie Wspaniała Śmierć”

Również najlepszy raper w Polsce uraczył nas swoim materiałem. Zawsze jestem pod wrażeniem, jak swoim znakomitym flow potrafi przyćmić każdy bit, nawet największy paździerz. I tutaj znowu pokazuje swoją miłość do generycznych, pianinkocentrycznych produkcji. Tylko że od samego początku to Pikers rządzi. „Zepsute Owoce”, „Chodzimy Po Wodzie”, „Na Oku” czy tytułowe „To Będzie Wspaniała Śmierć” to piękne tracki. Jego signature skill to flow, gdzie w pojedynczym utworze potrafi manewrować na wiele sposobów i nawet kiedy zapędzi się w kozi róg i nie widać możliwości, żeby się wyrobił w bicie, to zawsze jakoś się z tego wykaraska. Koniec końców nie kłamał, to była wspaniała śmierć.

11. Przemo DBM/August „Skazany Na Ś”

Uwielbiałem szukanie i wykorzystywanie przez Przema dwuznaczności słów na „Kolizjach” i gorąco namawiam do odświeżenia tego materiału. Na „Skazany na Ś” pierwsze skrzypce grają emocje. Gospodarz prowadzi nas po mrocznych meandrach swojego życia, czego efektem są naprawdę mocne tracki. Właśnie dla takich ciężkich i bolesnych treści stworzony jest rap. To nie jest bezrefleksyjne pierdolenie jakiegoś Jasia, co musi rano wstać. „Nuworysz”, „Świat Mnie Wyjaśnił” czy „Krew i Śnieg” zostawiają po sobie poczucie wewnętrznego niepokoju, obok którego nie da się przejść obojętnie. Ciekawym przykładem jest utwór „Na Oddział”, gdzie jak zobaczyłem, że gościem jest Tonciu, to pierwszą myślą było „gdzie Przemo i Tonciu na jednym tracku”. Po przesłuchaniu stwierdziłem, że koncept utworu jest idealny dla tego collabu.

10. Michał Tomasik „SPERO”

Michał Tomasik jest jednym z dwóch najbardziej utalentowanych Młodych Wilków, którzy pomimo posiadania wszystkich atutów pozwalających na bycie ważną postacią na scenie, nią nie jest (drugi to Duchu). Ma flow, to jeden z najlepszych wokalistów wśród raperów, dodatkowo jest bardzo sprawnym producentem o wielu twarzach (słyszałem nawet jego drillowy bit). Na „SPERO” daje piękny pokaz wszystkich powyższych. Bardzo klimatyczny, melodyjny soft rap, który delikatnie i niespiesznie wlewa się do uszu, łechtając zmysł słuchu. Taki śliczny „Ciasny Świat” to mógłby spokojnie latać w radio. Sony, Universal, obsługujcie komputery.

9. Sentino „Fenix”

Bęben maszyny losującej jest pusty. Następuje zwolnienie blokady. Przechodzimy do losowania osobowości Sentino. Zwycięzca: ponury drab. Prędzej czy później musiał zmierzyć się z drillową stylistyką. I umie się w niej odnaleźć, w końcu to jest woda na młyn tekstów, które rapował już od dawna (oddzielny tematem jest prawdziwość). Takie kawałki jak „Sauce” czy „Givenchy” z miejsca trafiają na playlistę z najlepszymi utworami Sentino. Szkoda, że poświęcił swoją umiejętnośc tworzenia chwytliwych i melodyjnych refrenów dla niskiego głosu, podkreślającego jakim to on jest poważnym gangsterem. Warto nadmienić, że ogólnie to jest najlepiej wyprodukowany album Sebastiana Alvareza (przy tym najgorzej zmiksowany – pozdrawia Felix z popiołu). Całość ma niesamowity repeat value. Tylko po cholerę to „Halo Policja” na końcu? Całkowicie niepotrzebny track. To już lepiej było dać żyrafę za 5 koła.

8. Lowpass „LOWPASS”

Miły ATZ, Marceli Bober, Miroff oraz Wuja HZG zabrali nas w bardzo fajną przygodę. Dwóch zupełnie różnych MC, których połączyły klimatyczne bity. Chyba najbardziej to widać w „Patrz Jak Tańczę”. Ten album może towarzyszyć w dowolnym momencie każdego dnia. Pięknie i spokojnie sobie sunie po słuchawkach, nie przeszkadzając w żadnej aktywności, jednocześnie angażując w odsłuch każdego utworu. Gitarowe wstawki w „Idę z Prawdą” to piękny moment tego albumu. Wuja HZG (Wuja jebnął basy!!!) to w ogóle cichy bohater roku 2021. Jeżeli nie wierzycie, to sprawdźcie produkcje, w których maczał palce. Warto pamiętać, że dostaliśmy jeszcze dodatek do tego albumu w postaci również bardzo dobrego „+EP”. Ładnie się bawią na Wybrzeżu.

7. Kosi „IS.OK”

Zacznijmy od tak zwanych faktów: Kosi jest najmocniejszym ogniwem JWP. Jetlagz to przełomowy moment w jego karierze. Na newschoolowych bitach, w których jest więcej przestrzeni i dają pole do popisu raperowi, rozkwitł. A przecież był jednym z pionierów sceny. Ma świetne ucho do bitów, na „IS.OK” dobrał sobie sztosowe produkcje od najlepszych w branży: od Returners, przez Barto Katta, Szweda SWD, Steeza, aż do 1988. To też determinuje zróżnicowanie tracków, gdzie obok typowych JWP bragga, rap-o-rapowych, życiówkowych utworów dostajemy takie cudeńka jak laidback imprezowe „No Ghost”, konceptualną „Flautę” czy „Tu”, na którym Kosi znowu (Jetlagz „Smog”) pokazuje, że wśród obserwatorów jest Goliatem, a nie Dawidem. Summa summarum, bardzo dobry materiał od jednego z najpiękniej starzejących się weteranów sceny.

6. Vkie „DŻUNGLA”

Najlepszy trapowy album roku 2021. Każdy przelot inspirowany mrocznym newschoolowym rapem z ponurych dzielnic Memphis, Chicago czy Los Angeles jest wart uwagi, bo mamy tego jak na lekarstwo. Album Vkie dostarcza nam owego klimatu w nadmiarze. Gospodarz zabiera nas głównie do świata westcoast trapu spod znaku m.in. Stinc Team. I trzeba mu oddać, że sprawnie porusza się po tych rozmelodyzowanych, ale mocno kopiących bitach. Bangery sypią się gęsto – „Aleppo”, „WWV” czy „Toksyny” to potężne tracki, przy których nie sposób powstrzymać głowę od gibania się. Jest trochę braggi, trochę o życiu, oczywiście sztuki i hajs też muszą być w ilościach hurtowych. I ok, dla mnie bomba – Vkie potrafi poskładać te elementy w świeże brzmienie. To nie jest cringe’owy Polski Trap z playlisty Spotify.

5. Marceli Bober/eemzet „Czarne Łzy”

Największy efekt „Wow!” w tym roku. Rozpiętość produkcyjna „Czarnych Łez” sięga od drillu a’la MKthePlug do bardziej typowych dusznych produkcji Miroffa (który zresztą uczestniczył przy tworzeniu materiału). Te surowe produkcje świetnie się łączą z flow (albo flow?) Marcelego Bobera. Jego styl rapowania nie jest efektowny, niespieszny, ale piekielnie precyzyjny. To niesamowite, jak każde słowo jest trafione w moment, żeby idealnie brzmieć. „Dunno” czy „Który Raz” to jedne z moich ulubionych utworów w tym roku. „Czarne Łzy” to idealny krążek, żeby go puścić i wejrzeć w głąb siebie, swoich uczuć, emocji i lęków, On da Ci przestrzeń i wprowadzi cię w stan spokoju, jednocześnie bez przerwy dając bodźce wspomagające cały proces.

4. Barto Katt „YUPPIE”

Drugi rok z rzędu Barto pokazuje, że jest topowym producentem na scenie oraz bardzo uniwersalnym raperem. Fakt, że sam dla siebie produkuje daje jego utworom niesamowity efekt synergii. Ten album to znakomity showcase, który nie ma jak się znudzić, gdyż co chwilę dostajemy perełkę z innej beczki. Czego tutaj nie znajdziemy? Album zaczyna się drum’n’bassowym „Busy Busy Busy”, dalej jest klasyczne „99 Skarg” (świetny feat Rasa godny odnotowania). Potem prześliczny singiel, czyli „Monidło” i cyk przeskok do elektroniki w „To Nie Ja” i „SIMP”. W „NO.1 YE’IN’PL” dostajemy kapitalne przejście od klubowego bitu do gitarowego sampla – jeden z moich ulubionych momentów w tym roku. To wszystko składa się na efektowny i lekkostrawny materiał, który słucha się z przyjemnością od deski do deski. No, może z wyjątkiem „Cafune” – nie rozumiem, co ten utwór robi na tym albumie.

3. Hałastra „Sztuka Drugiego Obiegu”

Zdobywcy Pucharu im. DihoRaza za największą liczbę „jak” na albumie. Coke rap z brudnych polskich ulic w najlepszym wykonaniu. Nie ma być miło. Tu nie chodzi o atmosferę, tylko chodzi o klimat. Produkcyjnie ten materiał porusza się głównie od drillu do surowego trapu. Ma być gęsto, ma być mrocznie. To nie kawka w Starbucks w Złotych Tarasach. Chłopaki nie są tytanami flow (szczególnie KwiatekHaze), ale całość jest podana wystarczająco dobrze, że można spokojnie przymknąć oko na mankamenty. „Eksplorator”, „Kotlina Pakt” czy „Loty Na Bani” (z bardzo fajną gościnką Konesera) to kawałki, które powodują niesamowicie przyjemne poczucie niepokoju. Wisienką na torcie jest cudowny track „Runda”, w którym dostajemy wspaniały, ciężki griseldowy klimat (kozacki bit Młodego). I w sumie to jest taki ciekawy cliffhanger, czy chłopaki pójdą tą drogą.

2. Zdechły Osa „Sprzedałem Dupe”

Ani słowa o punku. Na tym albumie dostaliśmy uderzeniową dawkę mocarnej elektroniki. Od dywanowego bombardowania w „Na Wstępie” czuć, że tutaj będzie gruba jazda. I z każdym trackiem jest lepiej. Apogeum to „Rest In Shit 2”, gdzie nawijka Osy staje się dodatkowym elementem muzycznej masakry. Ale tylko tu. Przez cały album Zdechły Osa brzmi gnijąco idealnie. Jego „O Jezu wstawiony wujek Mietek zajebał mikrofon wodzirejowi na weselu o trzeciej nad ranem” flow to jest dokładnie to, co chcesz usłyszeć na takich bitach. Teksty są momentami infantylne i noszą znamiona pseudobuntu, ale ciężko koło nich przejść obojętnie. „Patolove” to kapitalny lovesong. „Spytaj Policjanta” to bardzo udane nawiązanie do piosenki Dezertera. Samą linią „rzuciłeś zapałkę, wywołałeś piekło kobiet” zjada wszystkie protest songi z wyjebanym patosometrem. W ogóle „Syreny” (z tym zajebistym basem i przesterowanym wokalem w przedrefrenie) to najlepszych track, który dostaliśmy w roku 2021. I pomimo że bliżej mi chyba jednak do diplodoka, to uwielbiam ten album.

1. Belmondawg „H.A.U. EP”

Miałem wiele obaw o ten album. Ile zostało z najlepszego tekściarza w polskim rapie? Jednak kolejne single rozwiewały wątpliwości. Wielki plus za przejście do bardziej surowych, klasycznych bitów, bo antyflow Belmondziaka brzmi na nich bardzo dobrze. Sam gospodarz w najlepszej formie. W każdym tracku sypią się świetne onelinery, które momentalnie wkręcają się w głowę. Belmondawg pokazuje, że są jeszcze słowa, których nie zrymowano, są jeszcze dwuznaczności, których nie użyto, są followupy, których jeszcze nie wykorzystano. Że w rapgrze on zawsze będzie wyżej Orange, jak w sieci komórkowej. Wyjątkowe wrażenie robią tracki „Wte i wewte” oraz „P.S.W.I.S.”, które są najbardziej emocjonalnymi utworami Belmondo w karierze. Jakim to trzeba być nieczłowiekiem, żeby tego nie docenić? Oby mu się dobrze wiodło, w końcu zwrotnica sosu odwraca koleje losu.