Wielki powrót, na który bardzo niecierpliwie czekałam i do dziś wzbudza we mnie niemałe emocje, przede wszystkim dumę. Isaiah swój comeback zaczął w maju od singla „Lay Wit Ya”, niedługo po tym otrzymaliśmy „The House Is Burning”. Drugi studyjny album, lecz pierwszy, gdzie Isaiah jest zupełnie wolny od uzależnień. Problemy z alkoholem, narkotykami, kolizje samochodowe, to wszystko działo się przed wydaniem jego debiutu „The Sun’s Tirade”, w trakcie i po nim. Swój przyzwoity zarobek za ten krążek wydał w ciągu paru chwil, kończąc bez grosza na kanapie u ziomka przez następne parę miesięcy, a potem pomieszkując u matki w rodzinnym mieście. Label zaprosił go do LA, aby mu pomóc, jednak upity Isaiah w studiu był bez użytku. Sam oznajmił, że stracił wtedy śmiałość, nie potrafiąc wyrazić siebie w muzyce, a taki miał cel w swojej karierze. Jego ostatnim kołem ratunkowym stali się właśnie ludzie z TDE, którzy bezdyskusyjnie wysłali go na miesięczny odwyk. Anonimowy był tam do czasu. Nie trwało to długo, a pielęgniarki rzuciły się z prośbami o autografy dla dzieci. Latem 2019 wyszedł z ośrodka i wziął się do pracy (m.in nauka freestyle’u u Kenny Beats), a do tworzenia „The House Is Burning” zasiadł dopiero pół roku później.

Już w pierwszym utworze jesteśmy rzucani na głęboką wodę przemyśleń Isaiaha. Mister Miracle – ulubiony, komiksowy bohater Zay’a, który pokonał tytułowego Darkseida oraz ten, z którym się utożsamia. Katowany przez życie, wyciągając z tego naukę i przede wszystkim akceptując przeszłość, kiedy już jest wolnym człowiekiem. Tym samym dostajemy podstawę do całego albumu – postawę Isaiaha, który przezwyciężył wszystkie swoje demony, starając się przy tym zachować kontrolę nad życiem. Pomimo odniesionego zwycięstwa z uzależnieniem, nie ukrywa, że w głowie nadal ma ciągły strach przed powrotem do tego stanu. Próbował stworzyć album, który nie będzie zestawieniem pustych, ponurych myśli oraz długich opowieści autobiograficznych, chciał pokazać się w świetle już pewnego siebie mężczyzny, wracając jedynie subtelnie, a nawet metaforycznie do udanej walki z nałogiem i doświadczenia z nim związanego.

Nawiązuje do przejawów rasizmu wśród organów ścigania, którzy bez poszanowania traktują czarnoskórych, czasem odbierając przy tym ich życie. Do tego przeplata temat samobójstwa, gdzie nalega, aby tego nie robić, a być pełnym nadziei i dążyć do wyjścia z dołka, w który trafiliśmy. W „All Herb” z Amindi wspomina o swoich zranionych uczuciach, nie robiąc tego bezpośrednio. Cały album wydaje się być spokojny i leniwy, nie otrzymujemy długich ani rozbudowanych wersów, a raczej krótkie, metaforyczne, nawet i żartobliwe linijki, które wpasowują się w to, co Isaiah nam zawsze oferował. Oprócz łagodnego R&B mamy też dwa bardziej mięsne, rapowe kawałki z Uzim i Duke Deucem – są odskocznią od subtelności albumu. Zay daje też nam możliwość własnego, różnego odbioru tekstów. W 'Headshots’ Isaiah sugeruje dwa tropy analizy – utrata kogoś nam bliskiego lub samobójstwo. On interpretuje ten utwór, odwołując się do swoich uzależnień, które mogły doprowadzić go do śmierci. Nie brakuje również spontanicznego tracku – „Hey Mista”, jak sam powiedział 'Every line is some shit that made me laugh and it just sounded funny’, zapodając nam przyjemny freestyle.

Intro oraz outro idealnie otwierają i domykają album, nadając mu głębszego znaczenia. Pierwszy utwór ma funkcję refleksyjną, staje się fundamentem reszty. Isaiah namawia do pracowania nad sobą, ale bez wychwalania się efektami, jeśli tak zrobimy, tym samym jesteśmy narażeni na utratę tego. Jeśli miałabym wskazać najważniejszy utwór, to bez zastanowienia wysunęłabym na pierwszy plan ostatni track 'HB2U’. Zay ostatecznie konfrontuje się z przeszłością, godząc się z nią, bo już nie ma na nią wpływu. Nauczył się walczyć z negatywnymi emocjami bez pomocy narkotyków i alkoholu, z których nie korzystał dla rozrywki, a do radzenia sobie z problemami. Nie podchodzi do sprawy pesymistycznie, zaakceptował i wyciągnął lekcję, odbijając się od dna.