Wszyscy, którzy przynajmniej część swoich poszukiwań muzycznych spędzili w Internecie, zapewne kojarzą flowcharty z gatunku „How to get into”. Robiąc długą historię krótką: chodzi o grafiki przedstawiające spacer po dyskografii omawianych zespołów. Autorzy flowchartów łączą poszczególne albumy skojarzeniami typu „X jest bardziej eksperymentalne niż Y”, w ten sposób odmalowując rozwój brzmienia między płytami, ale też (i wydaje się, że to zastosowanie jest tym głównym) tworząc zbiór wskazówek dla osób chcących odkryć nowe rzeczy. Przykładem jest poniższy, ikoniczny schemat przedstawiający dyskografię elektronicznych bogów z Autechre:

Jeśli te rozpiski fascynują Was tak samo jak mnie, to tutaj możecie przespacerować się setkami tego typu ścieżek. Byle nie za długo, bo poniżej macie kolejną – tym razem w formie nie grafiki, a artykułu z odnośnikami do poszczególnych akapitów. Można czytać skokowo, klikając w linki, można też w całości, można słuchając załączonych kawałków lub je olewając. Wszystko jest legalne, nikt tego nie sprawdza. Dla skłóconych z długimi tekstami mogę też przygotować wersję w formacie png. Po zamówienia zapraszam na redakcyjny Discord.

Zespołem, który bierzemy pod lupę, jest londyński Asian Dub Foundation. Ich, otwarta w 1995 roku, dyskografia obejmuje dziewięć albumów, pomijając szereg remiksów, wydań regionalnych, live’ów i innych alternatywnych wersji.

Każda płyta – jak przystało na ekipę (dzieci) imigrantów – niesie antynacjonalistyczny, lewicowy przekaz. Z kolei muzycznie ich twórczość to kolorowa, pompująca adrenalinę (często grają szybko, serio szybko) mieszanka wielu gatunków. Dub, jak sugeruje nazwa, najczęściej jest podstawą, ale taką pospiesznie zasypaną toną innych stylów: rockiem, rapem (uwaga, idzie długa dygresja. Tak długa, że nawias rozciągnie się na cały akapit.

Choć stanowiska wokalistów są dość płynne, co zbliża ADF bardziej do kolektywu skupionego wokół grupki producentów niż do regularnego zespołu o stałym składzie, to zawsze w ekipie był co najmniej jeden raper. Dzięki temu ich muzyka jest strawna dla – oczywiście odpowiednio otwartych – hip-hopowych głów. Z podobnego powodu wierzę, że również wyznawcy rocka znajdą tu coś dla siebie. Chandrasonic, producent i jedyny członek zespołu obecny na każdej płycie, gra też na gitarze i obficie plami tym instrumentem brzmienie większości kawałków, a jego inspiracje rozpościerają się od tradycyjnej muzyki indyjskiej po klasycznego rocka.

Koniec dygresji. Wracamy do wymieniania gatunków. Jesteśmy w narzędniku – dub jest podstawą zasypaną czym…?), elektroniką z jungle i drum and bassem na czele, reggae i jeszcze dalekowschodnimi przyprawami, takimi jak curry bębny dhol. Jeśli do tego dodamy fakt, że większość ich projektów brzmi różnie od siebie, brak ADF-owego „How to get into” staje się aż nadto oczywisty.

Załatanie tej luki to nie tylko przyjemność, ale i obowiązek. Zaczynamy od chronologicznie trzeciej płyty, „Community Music” z 2000.

/// Start: Community Music ///

Community Music (2000)

Hicior: Real Great Britain | Reprezentatywny: Crash | Ulubiony: Memory War

„Community Music” jest bardzo wygodnym początkiem spaceru, bo to płyta przejścia i punkt zwrotny w dyskografii. Przebojowy, ale jednak duszny i dubowy. Szybki przez pierwsze parę kawałków, ale prędko łapiący zadyszkę i powolny przez całą, z żywszymi przerywnikami, resztę. To po tym projekcie pierwotny wokalista – Deeder Zaman – rozstał się z zespołem, wpędzając ADF w kilkunastoletni ciąg mikrofonowych przetasowań. Choć trochę tu sampli i wyraźnie zaznaczonych syntezatorów, to jednak producenci (obok Chandrasonika to klawiszowiec Sun-J, basista Dr Das i DJ Pandit J) stosują głównie starą, dobrą metodę pod tytułem „dajmy chwytliwy bassline i zasrajmy wszystko pogłosami”.

Wśród zamkniętogłowych archeologów zdarzają się dwie szkoły. Według jednej „Community Music” to ostatni dobry album ADF, według innej – pierwszy dobry album ADF. Chociaż żadna z tych frakcji nie ma racji, to warto zauważyć, że obie są zgodne co do poziomu tej akurat płyty.

Co po „Community Music”?

  1. Więcej dubu i basu, chcę oldschool (kieruje do: „Facts and Fictions”, „Rafi’s Revenge”).
  2. Więcej eksperymentów i dziwnych dźwięków (kieruje do: „Enemy of the Enemy”).
  3. Szybciej, więcej przebojowości i elektroniki (kieruje do: „Tank”)
  4. Coś bardziej współczesnego, ale wciąż surowego i dusznego (kieruje do: „A History of Now”).

/// Więcej dubu i basu, chcę oldschool („Facts and Fictions”, „Rafi’s Revenge”) ///

Facts and Fictions (1995)

Hicior: Rebel Warrior | Reprezentatywny: Jericho | Ulubiony: Debris

Rafi’s Revenge (1998)

Hicior: Buzzin’ | Reprezentatywny: Assassin | Ulubiony: Naxalite

Mimo różnic dzielących „Facts and Fictions” i „Rafi’s Revenge”, w kontekście całej dyskografii nie mam serca ich nie wrzucać do tej samej szuflady. Obie miejscami brzmią dość archaicznie – na przykład w „Buzzin'”, które kiedyś było niszczycielskie, dziś perkusji trzeba się doszukiwać przez lupę. Z kolei wokalista na debiucie brzmi tak, jakby nagrywając swoje partie miał szesnaście lat (uwaga: rzeczywiście miał). Szczęśliwie szybko się wyrobił i „Rafi’s Revenge” prezentuje nam już rozwiniętego Pana MC.

To, czym dwie pierwsze płyty zdecydowanie wygrywają, to zeitgeist. Są bardzo klimatyczne i w sekundę przenoszą do Londynu z czasów grubo przed wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii. Po pierwszej najbardziej słychać, czemu w nazwie zespołu widnieje „DUB Foundation”, taka jest basowa, robotyczna. Obie ociekają brudnym, perkusjocentrycznym junglem, ale druga dodaje do formuły nieco więcej gitar i chwytliwości. Jeśli przymknąć oko na niedzisiejsze brzmienie, nie sposób nie pokochać żywiołowości „Rebel Warrior” albo unoszącego pięści w buntowniczym geście riffu „Naxalite”.

Co po „Facts and Fictions” i „Rafi’s Revenge”? Powrót do „Community Music”.

/// Więcej eksperymentów i dziwnych dźwięków („Enemy of the Enemy”) ///

Enemy of the Enemy (2003)

Hicior: Fortress Europe | Reprezentatywny: Blowback | Ulubiony: Dhol Rinse

„Enemy of the Enemy” jest specyficzną płytą, choć na pierwszy rzut ucha wybijają się dwa hity. Pierwszy to generator wesołego moshpitu, który możecie kojarzyć z soundtracku do któregoś Need for Speeda („Fortress Europe”). Drugi – powolny, podniosły, prawilnie dubowy, utopiony w pogłosach „1000 Mirrors” z udziałem Sinéad O’Connor. Poza tym „Enemy of the Enemy” epatuje dziwnymi aranżacjami, dziwnymi dźwiękami, dziwnymi featami („19 Rebellions”) i dziwnym ciężarem (to tu trafił się największy walec w dyskografii – „La Haine”).

Umiem sobie wyobrazić, że ktoś (na przykład ja) uwielbia tę płytę, ale nie umiem sobie wyobrazić, że ktoś dobrze znający Asian Dub Foundation powie „W pierwszej kolejności sprawdź Enemy of the Enemy”. Co oczywiście nie znaczy, że nie warto.

Co po „Enemy of the Enemy”? Powrót do „Community Music”.

/// Szybciej, więcej elektroniki i przebojowości („Tank”) ///

Tank (2005)

Hicior: Flyover | Reprezentatywny: Oil | Ulubiony: Tank

„Tank” i następująca po nim „Punkara” to najbardziej pstrokate płyty ADF i to oczywiście dobrze. Na pozostałych projektach się dzieje, ale tutaj się jeszcze bardziej dzieje. Chłopcy od razu odpalają armaty, w otwierającym „Flyoverze” wita nas mega charakterystyczny motyw/zaśpiew, po niecałej minucie wchodzi ofensywny Amen Break i już nie puszcza. Nie wiem, czy większe wrażenie robi na mnie prostota wybranych środków, czy fakt, że mimo nieskomplikowania wszystko tak dobrze działa. A może właśnie dzięki nieskomplikowaniu. Pozostałe odcienie albumu to między innymi słoneczna beztroska w „Oil” i „Hope”, cyfrowość „Who Runs the Place”, rapowo-RATMowe mięso z „Round Up”, najntisy w „Powerlines” czy wreszcie relaksująca zamulatornia dwóch ostatnich tracków.

A czy wspomniałem o bajecznie dopasowanych do siebie wokalistach? Na „Tanku” jest ich dwóch, MC Spex – bardziej raper, obdarzony dudniącym, monumentalnym, lekko orientalnym głosem – i Ghetto Priest – bardziej wokalista, rastaman, często wpadający w reggae’ową frazę, śpiewający swobodnie i zwiewnie. Jak mi się będzie nudziło, to kiedyś napiszę całą książkę o ich wymianach za mikrofonem.

Co po „Tank”?

  1. Więcej wpływów indyjskich (kieruje do: „Punkara”).
  2. Powrót do „Community Music”.

/// Więcej wpływów indyjskich („Punkara”) ///

Punkara (2008)

Hicior: Target Practice | Reprezentatywny: Burning Fence | Ulubiony: Superpower

Jeśli do tej pory nie chciało Wam się odpalać kawałków, które przez pół godziny linkowałem pod okładkami (dzięki.), to sprawdźcie chociaż „Burning Fence”. To numer reprezentatywny nie tylko dla „Punkary”, ale dla Asian Dub Foundation w ogóle. Wschodnie akcenty, pomieszanie szybkości z powolnością, radosna gitarka, szalenie hiciarski refren – wszystko jest. Takie ADF.rar. Sama frajda.

„Punkara” podąża ścieżką wyjeżdżoną przez czołg, tyle że z wyraźnym zwrotem w kierunku muzyki indyjskiej. Tego typu brzmienia przewijają się tu i tam przez całą dyskografię, ale na „Punkarze” zgarniają wszystkie światła – spora w tym zasługa wszędobylskich, wyciągniętych na pierwszy plan dholi autorstwa Prithpala Rajputa. To też chyba najbardziej hałaśliwa płyta ADF, jako że na niej Chandrasonic rozwinął zamiłowanie do jazgoczącej gitary. „Punkara” jest zatem gówniarska, wesoła, rozstrzelona na wszystkie strony, intensywna; strasznie kozacka. Moja ulubiona w dyskografii i akurat jedyna, której z jakiegoś powodu nie ma na streamingach. Wzdycham głęboko.

Co po „Punkarze”? Powrót do „Community Music”.

/// Coś bardziej współczesnego, ale wciąż surowego i dusznego („A History of Now”) ///

A History of Now (2011)

Hicior: A New London Eye | Reprezentatywny: Where’s All the Money Gone? | Ulubiony: Urgency Frequency

2011 dał światu zmianę brzmienia ADF na takie, którym podążają wszystkie następujące po „A History of Now” płyty. Ich muzyka stała się surowsza, nie tak ofensywnie chwytliwa, poniekąd wróciła do tego, co działo się na pierwszych projektach. Tamta piwniczność, ale pod kątem brzmienia przeniesiona do dwa tysiące któregoś – oto klucz do otwarcia „A History of Now”. Znów najbardziej liczy się bas i to, co dookoła niego, a nie pstrokate fajerwerki.

Album z 2011 jest, między innymi według spoconych pinglarzy z RateYourMusic, najsłabiej ocenianym CD z dyskografii. Ale po pierwsze – stawia ważny krok w rozwoju ekipy. Tu rozpoczętą formułę rozbudowują „More Signal More Noise” i „Access Denied”, oba będące o niebo lepszymi albumami. A po drugie, nawet ta płyta ma momenty. Do najlepszych należą rozbujana końcówka „A New London Eye” i rakietowo rozpędzone „Urgency Frequency”, jeśli przymknąć ucho na dziwacznego wobble’a na początku. Przy okazji – „A History of Now” spodoba się też fanom wysokiego głosu i żywiołowego śpiewu Ala Rumjena, który jest tu głównym wokalistą.

Co po „A History of Now”?

  1. Więcej tego samego, ta surowość jest fajna (kieruje do: „More Signal More Noise”, „Access Denied”).
  2. Powrót do „Community Music”.

/// Więcej tego samego, ta surowość jest fajna („More Signal More Noise”, „Access Denied”) ///

More Signal More Noise (2015)

Hicior: Zig Zag Nation | Reprezentatywny: Blade Ragga | Ulubiony: Radio Bubblegum

Access Denied (2020)

Hicior: Comin’ Over Here | Reprezentatywny: Mindlock | Ulubiony: Swarm

Oba najnowsze wydawnictwa brzmią, jakby koledzy uznali „Dobrze, to teraz zrobimy to samo, tylko lepiej”. I wreszcie rozmawiamy. Tym razem udało im się utrafić w złoty środek między dusznym dubem a żywiołowością. Miło znowu słyszeć Ghetto Priesta, na dobre powracającego do składu (śpiewał też na „Punkarze”, choć formalnie nie było go wtedy w zespole). Ogółem duet Aktarv8ra (obecnego już na poprzednim albumie, a jeszcze wcześniej także na „Enemy of the Enemy”) z Ghetto Priestem to, na moje ucho, druga najlepsza kombinacja wokalistów ADF. Zaraz po tej z „Tanka”.

Równie miło słyszeć rozwój flecisty Nathana Lee – to na „More Signal More Noise” pierwszy raz dostajemy jego flutebox. W sensie koleś robi beatbox, jednocześnie grając na flecie, co brzmi zajebiście zabawnie i zajebiście w ogóle. No i te hooki, te palce lizać hooki. Obie płyty są wypełnione niepozornymi motywami, które losowo będą Wam wskakiwać do głowy. Nawet nie gadajcie, że nie czujecie tej tłuściutkiej linii basu z „Blade Ragga”. Albo orientalno-wobble’owo-DnBowego „Zig Zag Nation”. Albo że nie chce Wam się bujać głową przy „Mindlock”. Nie gadajcie.

Co po „More Signal More Noise” i „Access Denied”? Powrót do „Community Music”.