Hej, Crashu Bandicootcie, przypomnisz mi, ile płyt WCK uwielbiam?

Tak, trzy, dziękuję.
Czyli wszystkie.
Z perspektywy, nie bójmy się tego słowa, FANA kolektywu, z niepokojem wypatrywało mi się newsów na temat nowej płyty WCK. Tym bardziej że skład sam zadaje pytania. Niektóre, takie jak „Czemu w tym jebanym klubie nikt nie tańczy?”, są łatwe do odpowiedzenia (bo nie grała w nim Lazy One, proste). Na inne, na przykład „czemu tę jebaną płytę wyprodukował O.S.T.R.”, odpowiedzieć już trudniej.
Bit jest zwykły. Dobry, ale zwykły. Chyba najciekawszą rzeczą w nim jest to, że pomysł na haty wydaje się podobny do tego z poprzedniego singla. Łatwo byłoby ten zarzut przysypać argumentem, że jak masz sześcioro raperów i jedną DJ-kę w ekipie, to musi być generycznie. Niestety na niekorzyść ewentualnych wyznawców tej filozofii świadczą poprzednie albumy WCK-ów, po brzegi wypełnione maksymalnie charakterystycznymi bitami, na których jakimś cudem odnajdywali się wszyscy MC’s.
No bo na siedlecki rozum: czy faktycznie musisz angażować wszechstronnego producenta i jeszcze powybierać od niego bity bez autorskiego stempla, jeśli twoi raperzy są na tyle uniwersalni, że sami się odnajdą na każdym podkładzie? Najprostsza odpowiedź sugeruje, że wcale nie, bo taki producent tylko zrówna wszystkich do wspólnego mianownika zamiast wznieść na wyżyny. Nie wykluczam natomiast, że stoją za tym jakieś szalone rynkowe kalkulacje, do których nie mam dostępu i jeśli tak, to ja w pełni kibicuję – niech WCK z O.S.T.R.em cisną po platynę, a ja sobie posiedzę z zamkniętą mordą. Ale i tak bitowo pozostaję rozczarowany, nawet mimo że podkład cytuje „Swimming Pools”. A może właśnie dlatego.
Mamy więc walentynkowy numer o miłości. Super, że każdy raper (i raperka) wrzucają swoje trzy grosze i super, że nie dzielą się wersami po równo. Lepiej, żeby byli kompozycyjnie podzieleni zadaniami, niż żeby każdy miał wrzucać szesnastkę, sumując numer do smutnej przepychaniny. Kolejne „super” należy się Lazy One, która skreczuje subtelnie, ale do melodii, dokładając cegiełkę do chwytliwości całości (elo).
Rapersko jest natomiast jeszcze skomplikowaniej. Kaietanovich, mój ulubieniec ze składu, wielokrotnie kolorujący debiut ekipy swoim ciepłym, żółto-zielonym śpiewem, mówi „Dobre uczynki robisz mi na kolanach”. Ojejku, co za pudło, nie. Ale z drugiej strony dostajemy piękną scenkę. Wyczuł, że koleżanka zostanie w domu, więc na pewniaka dzwoni domofonem, jakby były najntisy, a potem przychodzi niewygodny poranek. To z kolei obrazowe, ładne i dobrze opowiedziane.
Skrubol też pisze obrazami. Nie byłem fanem „Procesu”, jego ostatniej solówki, bo wydawało mi się, że wyewoluował na niej w dojrzałe, lecz szare imago. Tymczasem na „Cukierek czy miłość?” rapuje prosto, ale z niewymuszoną charyzmą ziomka, któremu stawiasz kolejnego szota, bo go lubisz. „Guarana” mu się nie rymuje, więc wygina se ją tak mocno, aż się zrymuje. Znajomi plotkują, że na siebie lecimy, to zgadnij, co z tym zrobię. Nie jesz mięsa, to przygotowuję chrupiące tofu. I to mimo że siedzisz w techno, a ja w rapie. Kurwa no, ja sam, będąc hetero, miałbym problem, żeby się oprzeć takiemu herosowi.
Mada ma wspólną zwrotkę z Ryfą (która, nawiasem mówiąc, prowadzi dwa [oba dobre!] refreny, co jest fantastycznym pomysłem przy pięciominutowym tracku i winduje jego słuchalność). To sama przyjemność, jak ich dwuwersy się zazębiają i są i płynące, i przerywane, i mruczane, i jawnie seksualne jednocześnie, a do tego umiejętnie zrymowane. Podobnie mruczana jest zresztą zwrotka Grubego Józka, która w uroczy sposób rozlicza się z facetocentrycznym rapem, ale też podsumowuje wieloletni związek.
W międzyczasie wpada Kuba Knap – co prawda tylko na mostek, ale w jego trakcie pada szalenie widowiskowy wers „Gdy szaleje burza, wcale mi się nie chce jeść”. Nie jestem chyba gotów odpowiedzieć na pytania, które ta linijka prowokuje. Czemu to naczelny prawak (no dobra, drugi obok Józka) WCK pisze takie w gruncie rzeczy feministyczne zdanie? Czyżby właśnie o to chodziło, że nic nie jest takie, jak zakładamy? Że miłość to jednak cukierek, a cukierek to jednak miłość? A może psikus? A jaka z tego będzie płyta? Czy dobra? Czy zła? Wszystko niejasne. Dowiemy się za niecałe dwa tygodnie.